Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

LFF 2017 - relacja z festiwalu: Lucky, 6 dni i Film Stars Don't Die In Liverpool

Autor: Radek Folta
11 października 2017

Dwie historie zainspirowane przez życie i jedna, do której życie napisało odpowiedni komentarz. Z natłoku produkcji prezentowanych w Londynie wybrałem na dziś trzy, które mam nadzieje niedługo widzowie w Polsce będą mogli ocenić na własne oczy. Zadowolenie powinni być fani amerykańskiego kina niezależnego, wielbiciele politycznych dreszczowców i miłośnicy romansów.

LUCKY red.jpg rgb

Lucky

reż. John Carroll Lynch

Swoją przygodę z aktorstwem zaczął sześćdziesiąt lat temu, ale dopiero na przełomie lat 70. i 80. zagrał swoje najważniejsze role: Obcy. Ósmy pasażer Nostromo, Paryż Teksas, Ostatnie kuszenie Chrystusa, a potem Dzikość serca czy Twin Peaks. Te i pozostałe sto kilkadziesiąt filmów z jego udziałem nie byłyby takie same bez jego wkładu. Zmarły we wrześniu tego roku Harry Dean Stanton pozostawił po sobie jeszcze jeden tytuł, który jest swoistym epitafium tej ikony amerykańskiego kina.

Dziewięćdziesięcioletni Lucky (Stanton) mieszka sam w domu w małym miasteczku gdzieś na południu Stanów Zjednoczonych. Jego dni wypełniają rutynowe czynności, która nadają jego życiu rytm. Poranna joga, szklanka mleka, kubek kawy, spacer do lokalnej restauracji, by posiedzieć i rozwiązywać krzyżówki, wypad do sklepu po mleko i papierosy, popołudnie spędzone przed telewizorem oglądając ulubione teleturnieje, wieczór w barze przy szklance krwawej mary. Małomówny bohater spotyka codziennie te same osoby, z którymi wymienia kilka zdań, czasem uprzejmości, czasem kąśliwe komentarze. Nie trudno oprzeć się wrażeniu, że Lucky żyje jest szczęśliwy ze swoimi rutynami w swoim małym świecie. Któregoś dnia rankiem bohater zostanie zawrotu głowy i przewróci się. Po wizycie u lekarza i diagnozie - "starzejesz się!" - nic już nie będzie dle niego takie same.

Zobacz również: David Lynch i Harry Dean Stanton znów razem: oto zwiastun refleksyjnego filmu Lucky

Konstrukcja filmu jest epizodyczna i brak w niej typowej "akcji", która popychałaby narrację. Powracają się te same motywy, jak rozmowy z przyjaciółmi w barze, restauracji, telefon do przyjaciela (nigdy nie pokazanego w filmie), czy historia żółwia przyjaciela (w tej roli David Lynch), który uciekł z podwórka. Reżyser kreśli obraz małej, zwartej społeczności, w której każdy ma swoje miejsce, gdzie nawet najmniejsze zaburzenie rytmu codziennego życia zwraca uwagę pozostałych. Tak stanie się, kiedy któregoś dnia Lucky nie pojawi się na śniadaniu i sympatyczna kelnerka przyjedzie do niego do domu, by zobaczyć, czy coś mu się nie stało. "Skąd wiedziałaś, gdzie jest mój dom?" zapyta szczerze zdziwiony staruszek. "Wszyscy wiedzą gdzie mieszkasz" - odpowie mu kobieta. Takiego pogodnego, lekkiego humoru w filmie jest mnóstwo i nadaje on ton produkcji.

LUCKY bloodymary

Najważniejszym motywem Lucky jest jednak starość i przeczuwanie nadchodzącej śmieci. Tytułowa postać, były marynarz, który służył w czasie II wojny światowej, chyba nawet nie myślał o tym, aż do momentu, kiedy ciało pierwszy raz odmówiło mu posłuszeństwa. Ponieważ spędzamy czas z bohaterem, widać po nim, jak ten fakt zmienił jego nastrój. Mężczyzna jest przerażony nieuchronnością losu, kontempluje przemijanie i wieczność, a kolejne rozmowy ze znajomymi nie wydają się być remedium na ten stan. Dopiero przypadkowe spotkanie w barze z innym weteranem (Tom Skerritt) i komiczna wymiana zdań z agentem ubezpieczeniowym (Ron Livingston) przyniosą swego rodzaju odpowiedź.

Scenariusz do filmu napisał były asystent Stantona, który pracował z nim przez ostatnie siedemnaście lat. Ten osobisty ton da się wyczuć w produkcji - dominuje w niej pogodny, dobroduszny ton, a sama historia jest niezwykłą afirmacją życia. Bez silenia się o pretensjonalne monologi, czy używanie sentymentalnych chwytów, przy użyciu nienachalnego symbolizmu i kilku żartobliwych tekstów, Lucky ma więcej ukrytej mądrości niż tony książek.

Ocena: 80/100

6DAYS

6 dni

reż. Toe Fraser

W kwietniu 1980 roku sześciu terrorystów wtargnęło do ambasady Iranu w Londynie. Uzbrojeni napastnicy wzięli ponad dwudziestu zakładników, wysuwając żądania do brytyjskiego rządu i irańskich władz, by uwolniono skazanych za polityczne i religijne poglądy więźniów w ich kraju. Przez najbliższe sześć dni budynek w dzielnicy Kensington był w centrum uwagi mediów z całego świata. Film powstał oparty o relacje uczestników tychże zdarzeń i opowiadany jest z trzech perspektyw: członka elitarnego oddziału wojskowego SAS (Jamie Bell), policyjnego negocjatora (Mark Strong) oraz dziennikarki BBC (Abbie Cornish). Terroryści grożą śmiercią kolejnych zakładników, jeżeli ich żądania nie zostaną spełnione. Politycy próbują wyjść z sytuacji z twarzą, wojsko przygotowuje najlepszą strategię na odbicie uwięzionych, jedne media starają się rzetelnie relacjonować wydarzenie, kiedy inne tytuły szukają taniej sensacji. W rękach negocjatora, który musi zaufać swoim instynktom, pozostanie utrzymywanie kontaktu z terrorystami i nie dopuszczenie do niepotrzebnego rozlewu krwi.

6 DAYS mark

6 dni nie sili się na oryginalność i wykorzystuje znane chwyty w budowaniu napięcia: montaż równoległy z kilkoma wątkami, które pokazują różne strony całego wydarzenia; niepokojąca muzyka, podkreślająca upływający czas i dramat całej sytuacji; umiejętne budowanie ciszy oraz stopniowanie napięcia poprzez coraz krótsze ujęcia. Postacie nie dostają większej głębi psychologicznej poza sztampowe rysy: nieokiełznany żołnierz, ale spec w swoim fachu; policjant jako opanowany człowiek, na którego czeka rodzina; dziennikarka podążająca za faktami. Zamachowcy sprowadzeni zostali do dwóch postaci: dobrego i złego, a ich żądaniom nie poświęcono więcej czasu. Do poziomu Operacji Argo czy Monachium daleko. Wszystko to wystarcza, by stworzyć w miarę wciągający film, ale 6 dni nigdy nie przekracza poziomu przeciętnej, telewizyjnej produkcji.

https://www.youtube.com/watch?v=7HthiTi_IcI

Tytuł trafi na platformę Netflix 3 listopada.

Ocena: 55/100

FILMSTARS DONT DIE IN LIVERPOOL kiss

Film Stars Don't Die In Liverpool

reż. Paul McGuigan

Kolejna historia napisana przez życie. Tym razem miłosna. Była gwiazda Hollywood, zdobywczyni Oscara za rolę drugoplanową w filmie Piękny i zły (1952) Gloria Grahame (Annette Bening) mieszkała w latach 70. w Londynie, gdzie poznała młodego, niespełnionego aktora z Liverpoolu, Petera Turnera (Jamie Bell). Mimo dzielącej ich różnicy wieku - prawie trzydziestu lat - rozpoczęła z nim romans, który trwał aż do jej śmieci. Film McGuigana (Victor Frankestein) używa formy retrospekcji do opowiedzenia tej historii.

FILMSTARS DONT DIE IN LIVERPOOL phone

Kiedy poznajemy Glorię, jest rok 1981 i u schyłku kariera gra ona w lokalnym teatrze w Anglii. Przed wyjściem na scenę traci przytomność, a jedną z pierwszych osób, która zostaje poinformowana, jest Paul. Ten zabiera ją do domu rodziców, gdzie aktorka ma dojść do siebie. Mijają kolejne dni i nie widać poprawy w jej zdrowiu. W międzyczasie cofamy się do początków znajomości tej pary, ich pierwszego spotkania w Londynie (magiczna scena wspólnego tańca do muzyki disco), potem ich wspólnego czasu w Los Angeles, Nowym Jorku, a także momentu poznania jego rodziców.

FILM STARS DONT DIE IN LIVERPOOL tube

Doskonałe, intymne zdjęcia autorstwa Polki Urszuli Pontikos (Zupełnie inny weekend) pozwalają wspaniale zanurzyć się w tą historię. Kamera w jednej chwili znajduje się w mieszkaniu, by po obrocie przywitać nas kalifornijskim słońcem w hallu lotniska. Takich świetnych momentów jest w filmie o wiele więcej. Tematycznie Film Stars Don't Die In Liverpool podejmuje jeden z rzadkich motywów w kinie, jakim jest związek młodego mężczyzny ze szarszą kobietą. Jest jednak bez zaskoczeń: dowiemy się, że rodzina Glorii (matkę gra legendarna Vanessa Redgrave) nie jest do końca zadowolona z wieku jej partnera, który ma tyle samo lat, co jej syn. Inna strona medalu to mężczyźni, którzy z zazdrością patrzą na pozycję Petera.

https://www.youtube.com/watch?v=u_zpvLAnOaM

Obraz udanie równoważy poważne momenty lekkim humorem, jest kilka świetnych sekwencji, jak ta ze wspólną wizytą w kinie czy odwiedziny u rodziców. Niektóre z nich niestety cierpią na marne walory produkcyjne (tylna projekcja w scenach z USA wygląda dość kiczowato). Benning i Bell grają jedne z lepszych ról w swojej karierze, emanuje z nich luz, zabawa i czuć prawdziwe napięcie między ich bohaterami. Amerykańska aktorka fantastycznie bawi się swoją rolą, emanuje seksapilem i pewnością siebie, ale nie ma w sobie nic z modliszki. Jest opiekuńcza i kochająca, potrafi otoczyć swojego partnera odpowiednią uwagą. Pomimo tego film nie wystrzega się typowego dla melodramatów sentymentalizmu i łzawych momentów.

Ocena: 65/100

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

 

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.