Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

lenovov

Berlinale 2018, dzień 2: Damsel, Dovlatov, Transit, The Happy Prince

Autor: Radek Folta
17 lutego 2018

Zaskakująco dobry poziom tegorocznego konkursu - jak na razie nie ma do czego się przyczepić. Są ciekawe historie, dobrze opowiedziane dramaty, świetne zdjęcia... Odstają tylko Amerykanie, którzy powinni wiedzieć jak zrobić dobry indie western. Niestety, nie do końca okazało się to prawdą.

Konkurs główny

damsel 2

Damsel

reż. David Zellner, Nathan Zellner (USA)

Nie wiadomo, co to ma być za film. Niby western, ale nie jest do końca poważny. Parodia, ale jednak zbyt realistyczny. Zabawny, ale większość żartów męczy i często dostajemy zwykłe suchary. Bracia Zellnerowie ślizgają się po granicach gatunków, ale nie jest to w tym wypadku dobra rzecz. Damsel na dłuższą metę ani nie śmieszy, ani nie przejmuje. Irytacja i zmęczenie to główne uczucia, jakie towarzyszą projekcji.

Bohaterem filmu jest Samuel (Robert Pattinson), który przybywa na Dziki Zachód w poszukiwaniu ukochanej - Penelope (Mia Wasikowska), którą ma zamiar poślubić. W jednej z pierwszych scen filmu widzimy ich oboje, gdy uśmiechnięci podrygują do tańca w jakiejś stodole. Jak to się stało, że nie są razem - nie wiemy. Samuel, z gitarą, strzelbą i miniaturowym koniem Butterscotch, który ma być prezentem dla przyszłej żony, przybywa do powstającego właśnie miasteczka. Gładkolicy mężczyzna ze złotym zębem mocno kontrastuje z mieszkańcami - brudnymi, niezadbanymi typami o okropnym uzębieniu, którzy równie dobrze mogliby stanowić część grupy cyrkowej. Po odnalezieniu pastora-alkoholika (David Zellner) obaj ruszają na ratunek damie - która, jak wnika z opowieści Samuela, została porwana i jest więziona wbrew swojej woli przez pewnych traperów w domku na odludziu. Na miejscu okazuje się jednak, że Penelope nie jest wcale taką bezradną i zniewoloną niewiastą, jak mogłoby się wydawać. A ślub wcale nie jest w jej planie.

damsel 3

Damsel pochwalić można za kilka rzeczy. Po pierwsze - Robert Pattinson gra całkiem przyzwoitą rolę. Po drugie - tematyka, czyli feminizm i emancypacja, są jak najbardziej godne uwagi. Po trzecie - jest tu parę niezłych żartów i spektakularnych scen (jak choćby wysadzenie domu z użyciem dynamitu). Niestety, jako całość obraz sprawia wrażenie wymuszonego, złożonego z lepszych i gorszych skeczy programu telewizyjnego. Jak na aspirujących poważnych twórców to trochę za mało.

Ocena: 50/100

 dovlatov 1

Dovlatov

reż. Aleksey German Jr. (Rosja / Polska / Serbia)

Siergiejowi śni się spotkanie z Breżniewem, podczas którego obydwaj znajdują wspólny język. Radziecki polityk pyta go nawet o to, co powinien zrobić jeżeli chodzi o decyzje polityczne. A na koniec zaprasza go do napisania razem książki. Niestety, to tylko sen, bo w rzeczywistości Siergiej Dowłatow (Milan Marić) jest ambitnym pisarzem, którego prozy nikt w ZSRR nie chce publikować. Jest listopad 1971 roku, sroga zima w Leningradzie, który przygotowuje się na kolejne obchody rocznicy rewolucji październikowej. Główny bohater szwenda się po mieście, próbując znaleźć pracę, spotykając się z kolegami po fachu, żoną, z którą się rozwodzi, i z córką. Jesteśmy świadkami prawdziwej siedmiodniowej odysei, pełnej czarnego humoru, intelektualnych komentarzy do szarej rzeczywistości, absurdów sowieckiej Rosji, długich, filozoficznych dywagacji bohaterów i zakrapianych imprez. German stawia swojego bohatera przed dylematem: zaprzedać duszę diabłu i zacząć pisać poematy na cześć elektryków i zacząć wychwalać filmy o stoczniowcach, czy pozostać sobą? Im dłużej spędzamy z Dowłatowem czas, tym łatwiej zrozumieć jego frustrację z zastanym systemem, który tkwi w martwym punkcie, oraz z jego decyzjami.

Złożony z długich ujęć autorstwa Łukasza Żala film potrafi znakomicie wciągnąć w prezentowaną rzeczywistość. Płynny, spokojny ton opowieści, tylko kilka razy uderza w bardziej dramatyczne nuty, ale robi to delikatnie i niezwykle skutecznie. Dovlatov to nie tylko opowieść o uciśnionej przez reżim jednostce, ale całym pokoleniu artystów, z którego tylko niewielka część twórczości trafiła do odbiorców.

Ocena: 80/100

 transit 1

Transit

reż. Christian Petzold (Niemcy / Francja)

Znany ze świetnego Feniksa Petzold kontynuuje swoje ulubione motywy w najnowszym filmie: jest zmiana osobowości, rozrachunek z przeszłością, miłość i zdrada. Akcja rozgrywa się we współczesnej Marsylii, gdzie Georg (Franz Rogowski) trafia po ucieczce z Paryża. Na południe Francji powoli zbliżają się niemieckie wojska, które wyszukują nielegalnych imigrantów i wrogów faszystowskiego reżimu. Bohater pomaga w ucieczce ciężko rannemu pisarzowi o nazwisku Weidel, ale gdy ten umiera w podróży, nasz protagonista zostaje wzięty za niego w ambasadzie meksykańskiej, która zaoferowała artyście bezpieczny pobyt w swoim kraju. Georg wplątuje się w znajomość z tajemniczą Marie (Paula Beer) oraz z synem swojego zmarłego kolegi i jego mamą. Dysponując dokumentami na podróż na drugą półkulę, która pozwoli uniknąć mu śmierci, musi podjąć ważną decyzję.

Fascynujące w Transit jest nie tylko samo serce historii, ale jej tło: choć wiemy, że nawiązuje ono do czasów II wojny światowej, nietrudno znaleźć paralele do współczesnej sytuacji politycznej, gdzie uchodźców traktuje się równie oschle i obcesowo. Marsylia z filmu Petzold to prawdziwa poczekalnia, pełna ludzi w zawieszeniu, czekających na transport, powoli tracących nadzieję, wiecznie stojących w kolejkach pod ambasadami, czasem tajemniczo znikających z powierzchni ziemi. Intrygująca i świetnie zagrana produkcja.

Ocena: 70/100 

Berlinale Special

happy prince 1

The Happy Prince

reż. Rupert Everett (Niemcy / Belgia / Włochy)

Reżyserski debiut uznanego aktora należy zaliczyć do udanych - Everett nie tylko popisuje się przed kamerą, wcielając się w postać Oscara Wilde'a w ostatnich latach życia, ale też doskonale wywiązuje się ze strony twórcy obrazu. Spędzający swe finalne dni w Paryżu Brytyjczyk wspomina momenty świetności i upadek, którym był przegrany proces o zniesławienie i dwa lata w więzieniu za zachowania homoseksualne. Po odsiadce podupadł na zdrowiu i nigdy nie odzyskał pełni sił, a jego majątek praktycznie przestał istnieć. Porzucony przez wielu, w tym przez żonę, Oscar dzięki swym najbliższym udaje się w tułaczkę po kontynencie.

Dekadencki styl życia, żal, zazdrość, ale i potrzeba ciągłego tworzenia, składają się na niezwykle barwną ekranizację ostatnich lat pisarza. Nie pozbawiony melancholii, gorzkiej ironii i świadomości swojego upadku, Wilde jest fascynującym centrum opowieści, otoczony równie kolorowymi i wyrazistymi postaciami.

Ocena: 70/100

Zobacz również: Berlinale 2018 - dzień 1: Las herederas, Black 47, Bookshop, Wieża. Jasny dzień

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.