Drugiego dnia festiwalu zobaczyliśmy dwa podejścia do społecznego realizmu. Jedno, zrealizowane przez zupełną debiutantkę. Drugie - przez leciwego profesora, który mimo deklarowanej emerytury, ciagle znajduje siłę i potrzebę, by kręcić filmy.
Atlantique
Reż. Mati Diop (Senegal, Francja)
Debiut reżyserski pierwszej czarnoskórej kobiety w konkursie w Cannes to wydarzenie samo w sobie. Tym bardziej intrygujące, że otrzymaliśmy produkcję niebanalną, łączącą powagę filmów społecznych z poezją realizmu magicznego. Nie ma w tym nic dziwnego, bo film rozgrywa się w kulturze, w której wiara funkcjonuje ręka w rękę z magią.
Kadr z filmu Atlantique / fot. materiały prasowe
Pierwsze sceny
Atlantique ukazują
lokalnych robotników pracujących przy budowie ogromnego wieżowca na wybrzeżu Senegalu. Młodzi mężczyźni nie dostają pieniędzy od miesięcy. Jednym z nich jest Souleiman (Traore), biedy chłopak kochający się w Adzie (Mame Bineta Sane). Dziewczyna spotyka się z nim po kryjomu, bo rodzina zaangażowała dla niej małżeństwo z bogatym Omarem. Zanim wejdziemy w terytorium tragicznego trójkąta miłosnego, Souleiman ze swoimi kolegami znikają pewnej nocy. Mężczyźni postanowili popłynąć łodzią do Europy, aby tam spróbować lepszego życia. Niespokojne fale Atlantyku wywróciły łódź i nikt z załogi nie przeżył. Zrozpaczona Ada nie może uwierzyć w tą informację. Tylko dzięki pomocy przyjaciół jest w stanie przebrnąć przez ceremonię ślubną, po której dochodzi do tajemniczego pożaru. Ktoś podkłada ogień pod jej śnieżnobiałe łoże ślubne. Jest też naoczny świadek, który widział Souleimana.
Atlantique porusza aktualne tematy: uchodźców z krajów trzeciego świata ryzykujących życie, by dotrzeć do Europy; wyzysku finansowego; tranzakcyjności
małżeństw. Rzadko kiedy jednak mówi się o tym, co przeżywają rodziny i najbliżsi
tych, którzy giną w trakcie próby przekroczenia granic. Film Diop dotyka ważnych spraw, pozostając dość niezwykłą historią miłosną o dwójce młodych ludzi, którym nie było dane spędzić ze sobą życia. Nieustannie obecny w kadrach ocean, który zabrał życie, jest też źródłem ponadnaturalnych zdarzeń: młode dziewczyny dopada gorączka, zaczynają chodzić we śnie. Coś złego dzieje się z też z policjantem prowadzącym śledztwo, podejrzewającym Adę i Souleimana o podpalenie. Za tym dziwnym zachowaniem kryje się jednak coś innego - potrzeba wyrównania rachunków i zamknięcia pewnego rozdziału w życiu. W naturze zdaje się musi być balans.
Płynnemu przechodzeniu od dokumentu społecznego, przez romans, film detektywistyczny, po baśniową przypowieść, pomaga wizualna i dźwiękowa strona produkcji. Doskonale zdjęcia, skąpane raz w złotej poświacie, innym razem w błękicie, świetnie uzupełnia nastrojowa muzyka. Diop czuje wizualnie materię kina i sprawnie buduje atmosferę, nadrabiając tym braki w narracji czy dziury w logice.
Atlantique to film, który pociąga i fascynuje, będąc oryginalnym misz-maszem na dość ograne tematy.
Ocena: 80/100
Sorry We Missed You
Reż. Ken Loach (Wielka Brytania)
Trzy lata po zdobyciu Złotej Palmy za
Ja, Daniel Blake, weteran kina społecznego realizuje kolejny film przestawiający problemy przeciętnego człowieka w zderzeniu ze współczesnym kapitalizmem. Napisany ze stałym współpracownikiem Paulem Lavertym
Sorry We Missed You jest poruszającym głosem danym ludziom pracującym w Wielkiej Brytanii na „zero godzinowych kontraktach” - w Polsce znanych jako umowy śmieciowe. Choć akcja rozgrywa się w konkretnym miejscu i czasie, wielu widzów znajdzie przesłanie filmu jak najbardziej uniwersalne.
Kadr z filmu Sorry we missed you / fot. materiały prasowe
Historia skupia się na czteroosobowej rodzinie z Newcastle. Ricky Turner (Kris Hitchen) od czasu krachu finansowego szuka stabilnej pracy. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej do firmy kurierskiej prezentuje się jako ciężko pracujący facet, który nie boi się żadnej fuchy i robił w życiu chyba wszystko. „Wolę chodzić głodny niż starać się o zasiłek” mówi menadżerowie Maloney’emu (Ross Brewster). Dostaje pracę, która przynieść mu może niezłe pieniądze, choć jest obłożona kilkoma warunkami. Musi kupić sobie półciężarówkę, dostaje płacone tylko za przepracowane dni, nie ma urlopu czy ubezpieczenia. Za zniszczony sprzęt - skaner do przesyłek - będzie musiał zapłacić, jeżeli coś takiego się stanie. Na dostarczenie paczki na wyznaczone ramy czasowe, których musi przestrzegać. Inaczej czekają go sankcje. Przegapienie dnia pracy wymaga, by załatwił kierowce na swoje miejsce - albo zapłaci karę. A bardziej doświadczony kolega daje mu pustą butelkę. To na wypadek, gdy będzie musiał iść do ubikacji. Na to w jego pracy po prostu nie ma czasu.
Kadr z filmu Sorry we missed you / fot. materiały prasowe
Kiedy Loach z Lavertym wyjaśniają bohaterowi - oraz widzom - reguły gry, wiemy, że muszą one zostać złamane i Ricky zostanie ukarany. Ale, żeby było dramatyczniej, nie on sam jest graczem w grze o przetrwanie z dnia na dzień. Jego żona Abby (Debbie Honeywood) jest w podobnej sytuacji: jest opiekunką osób starszych, które mieszkają w różnych częściach miasta. Dostaje płacone tylko za przepracowane godziny, nie za przejazdy czy lunche. Rodzina sprzedaje jej samochód, żeby Ricky mógł kupić vana, więc kobieta podróżuje autobusami. Ta spokojna i zrównoważona osoba jest prawdziwym sercem filmu. Jej podejście do osób starszych, które traktuje z takim szacunkiem, jakby byli jej mamą, jest poruszające. Ona również studzi temperamenty męża, który z dnia na dzień jest jeszcze bardziej przepracowany. Oboje praktycznie nie widują swoich dzieci. I żeby nie było zbyt łatwo, scenarzyści dorzucają bohaterom kolejne kłody pod nogi. Nastoletni Seb (Rhys Stone) to dobry i bystry chłopak, który przechodzi typowy okres buntu. Bardziej od chodzenia do szkoły interesuje go malowanie graffiti. Wydalenie ze szkoły to tylko początek problemów - chłopak zostaje w pewnym momencie przyłapany na kradzieży i zabrany na policję. Jedenastoletnia Liza Jane (Katie Proctor) to dziecko marzenie, potrafi o siebie zadbać, troszczy się o brata (budzi go do szkoły) i rodziców (pomaga ojcu podczas jednego dnia pracy), ale stres w domu zaczyna się odbijać i na niej. Dziewczynka ma problemy ze spaniem i zaczyna moczyć łóżko.
Sorry We Missed You skonstruowany jest niczym dreszczowiec, bo napięcie rośnie z minuty na minutę. Wspaniale skonstruowane rysunki psychologiczne postaci oraz ciepło, z jakim twórcy prezentują bohaterów, nie zostawia nam innego wyboru, jak kibicować im z całych sił. Choć dobrze wiemy, że na rodzinę Turnerów spadną wszelkie plagi, może poza śmiercią. Loach pokazuje, jak jedna decyzja, podejmowana przez wielkie firmy, których nie interesuje szczęście przeciętnego człowieka, tylko zysk, doprowadzają do granicy całe pokolenia ciężko pracujących ludzi. W wygłaszanym przez Abby monologu, w którym to postać jedyny raz traci panowanie nad sobą, słychać frustrację milionów. Scena ta nie tylko chwyta za gardło. Mówi też na głos to, co wszyscy myślimy.
Kadr z filmu Sorry we missed you / fot. materiały prasowe
Czy film Loacha jest optymistyczny? Jak może być, skoro pokazuje, że starsi, nie wykwalifikowani pracownicy, są w sytuacji bez wyjścia: albo zgadzają się na kontrakty zero godzinowe, albo na zasiłki. Jakie perspektywy mają młodzi? Kredyt studencki, na którego spłatę będą musieli podjąć jakąkolwiek, odmóżdżającą pracę. Żeby podkreślić beznadzieję, twórcy nie unikają nawet pokazania trójnogiego psa kuśtykającego na spacerze. Perspektywy nie są kolorowe i Loach nie zostawia widzom ciepłego, podnoszącego na duchu zakończenia. Jest jednak jakaś nadzieja, bo rodzina zostaje razem. Jeżeli przetrwa ten huragan, przetrwa niejedno. To głęboko ludzkie spojrzenie to coś, za co widzowie od lat cenią filmy Kena. I może
Sorry We Missed You brakuje subtelności, ale ma serce za dziesięciu.
Ocena: 85/100
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe