Piotr Pocztarek: Pamiętacie kiedy po raz pierwszy sięgnęliście po Kajka i Kokosza? Jakie inne komiksy czytaliście w dzieciństwie?
Maciej Kur (MK): Od kiedy pamiętam wśród swoich komiksów miałem Na wczasach, choć w okresie przedszkolnym i wczesno podstawówkowym bardziej ciągnęło mnie do Kaczora Donalda, Tytusa i Asteriksa. Na Kajka i Kokosza przyszła kolej w okresie wczesno nastoletnim.
Sławomir Kiełbus (SK): W dzieciństwie zaczytywałem się Tytusami, Kleksami, komiksami Tadeusza Baranowskiego, no i oczywiście Kajkiem i Kokoszem. W tamtych czasach niedościgłym polskim mistrzem rysunku był dla mnie Janusz Christa. Imponowała mi jego dynamiczna, sprężysta kreska i charakterność postaci.
Piotr Bednarczyk (PB): „Kajkosze” obok Tytusa, Kleksa i twórczości mistrza Baranowskiego to były rzeczywiście jedenaście pierwszych komiksów, po które w życiu sięgnąłem, a właściwie zostały mi podetknięte przez starszych braci, którzy czytali mi je na dobranoc. Czyli musiało to być jeszcze w epoce alfabetu łupanego.
Który album Kajka i Kokosza autorstwa Christy jest Waszym ulubionym i których bohaterów komiksu kochacie najbardziej?
MK: U mnie to zawsze spora rywalizacja tytułów, bo ta seria jest tak różnorodna, że każdy lubię za coś innego. Ale Woje Mirmiła wchodzą mi najbardziej w gusta jeśli idzie o panujący klimat, choć Dzień Śmiechały nie jest daleko w tyle. Z postaci odpowiedź jest prostsza: zbój Łamignat. To nie tylko najsympatyczniejszy bohater Christy, ale i najbardziej zaskakujący. Raz rozpłacze się jak dziecko, a innym razem da komuś po głowie. Dodatkowo jego relacja z Jagą jest po prostu słodka.
SK: Ulubiony album to Cudowny lek. Czytałem go w odcinkach w Świecie Młodych i wklejałem do zeszytu A4. Hegemona kocham ze względu na pole do popisu, jakie daje rysownikowi. Również z powodu jego wyrazistego charakteru narcyza-despoty. Akcje z Hegemonem są dla mnie najzabawniejsze. Uwielbiam rysować mocno zbudowane postacie, więc siłą rzeczy moją sympatię zaskarbił sobie też poczciwy mocarz Łamignat.
PB: To zabrzmi dziwnie, ale jako kolorysta serii nowych przygód zdecydowanie należę do teamu Złoty puchar/Szranki i konkury na żółtym papierze. Ulubieni bohaterowie to Łamignat i Wit. To by dopiero był duet-demolka!
W jakich okolicznościach zaproponowano Wam kontynuowanie dziedzictwa twórcy Kajka i Kokosza? Czy z początku wydawało się to bardziej ekscytujące czy przerażające?
MK: Było to niedługo po debiucie serii Lil i Put, którą współtworzę z Piotrkiem Bednarczykiem. Zdaniem osób, które odpowiadały za Kajka i Kokosza, był w niej ten duch, którego szukali. Jak najbardziej była ekscytacja, która wciąż jest głównym motorem napędzającym wszystkie historie.
SK: Od dawna funkcjonowałem w środowisku komiksowym jako "namaszczony przez Christę", więc wola mistrza się spełniła :)
PB: To była chyba jedna z edycji Komiksowej Warszawy, jeszcze na Stadionie Narodowym. Tomasz Kołodziejczak wziął mnie i Maćka na bok i przedstawił wstępny zarys planów i propozycję współudziału w spisku. Po naszej wstępnej deklaracji zaczęły się oficjalne spotkania i rozmowy. Od początku towarzyszyła temu mieszanina ekscytacji i przerażenia i w moim przypadku jest tak do dzisiaj, ale o to właśnie chodzi. Jak najdalej od rutyny.
Jak Wasza współpraca wyglądała od strony technicznej przed pandemią, a jak zmieniła się w ciągu ostatniego roku? Czy wspólne tworzenie komiksów stało się trudniejsze?
MK: Ze Sławkiem i Piotrkiem i tak kontaktujemy się głównie telefonicznie, wiec z mojego punktu widzenia nie było jakiegoś drastycznego przeskoku. Scenariusz Zaćmienia o zmierzchu miał to szczęście, że powstał zanim zaczęła się pandemia.
SK: Od dawna współpracowaliśmy zdalnie, więc obostrzenia niewiele zmieniły. No, może miałem ciut więcej świętego spokoju, żeby skupić się na pracy :)
PB: Cała nasza trójka ma duże doświadczenie w pracy zdalnej, poza tym każdy z nas żyje w innym mieście, więc spotkań na żywo było niewiele, ale rozmów cała masa. W naszym przypadku pandemia na szczęście nic nie namieszała.
Jak wygląda współpraca z Egmontem, który jest jakby „kuratorem” dziedzictwa Janusza Christy? Czy wydawca dostarcza swoje sugestie do nowych epizodów, ingeruje w treść, czy raczej zostawia wolną rękę?
MK: Tomek Kołodziejczak czytał poszczególne wersje scenariusza, dawał swoje sugestie, uwagi i wątpliwości. Bardzo pomogło to przy ukształtowaniu ostatecznej historii, bo 44 strony to jednak sporo materiału do „żonglowania” i jakieś drogowskazy, czy to zmierza we właściwą stronę, są potrzebne. Jednocześnie tworzyłem w poczuciu, że Tomek mi ufa i chce, by scenariusz był jak najbardziej autorski i stara się nie narzucać. Cieszę się, że to on czuwa nad projektem, bo ma gigantyczny bagaż doświadczeń i znajomości sztuki komiksu, jak i samego Christy. Bardzo dobrze współpracuje mi się też z Kasią Gwiazdą, która redagowała ostateczne dialogi.
SK: Tomasz Kołodziejczak zaufał mi jako artyście, ponieważ znał już moje dokonania. Dostawałem uwagi, ale na tyle rzadko, że nie straciłem swobody twórczej. Pamiętam, że trochę popracowaliśmy nad doszlifowaniem wizerunku Kajka. Wbrew pozorom, nie jest to wcale łatwa postać dla rysownika (dla scenarzysty chyba też).
PB: Głównym wymogiem ze strony Egmontu jest zachowanie ducha twórczości Janusza Christy. Tak się złożyło, a może stoi za tym geniusz selekcjonera Tomasza K., że w teamie twórców i redakcji wszyscy chyba podobnie interpretujemy tego ducha.
Jak długo w Waszym przypadku trwa praca nad pojedynczym albumem? Wolicie pracować nad krótszymi opowieściami, czy pełnowymiarowymi, jak Królewska konna?
MK: Praca nad Królewską konną trwała jakieś cztery miesiące, nad Zaćmieniem o zmierzchu dwa lub trzy, ale w przypadku tych scenariuszy ciężko to policzyć. Wiele pomysłów, np. wątek Zmierzchnicy, było w mojej głowie jeszcze nim powstał Obłęd Hegemona. Lubię tworzyć krótkie i długie historie, ale z tych drugich mam więcej frajdy. To jak porównywać krótki spacerek po osiedlu z kilkugodzinną wycieczką leśnym szlakiem.
Sławku, opowiedz proszę jak wyglądała Twoja współpraca z Januszem Christą, jakie są najważniejsze rzeczy, których się od niego nauczyłeś i jakie masz patenty na tak wyraźne nawiązania do wizualnego stylu niestety nieżyjącego już mistrza?
SK: Nie znałem osobiście Janusza Christy, ale przesiąkłem jego stylem od dzieciństwa dzięki intensywnej lekturze jego komiksów. Nie mam patentu. Uważam, że trening czyni mistrza - w sztuce komiksowej sprawdza się to szczególnie. Ale naśladownictwo to ślepa uliczka. Musisz być sobą, nawet gdy kontynuujesz serię po innym artyście.
Maćku, Piotrze, tworzycie razem inny komiks – „Lil i Put”. Czym praca nad tą serią różni się od współpracy przy serii o wojach z Mirmiłowa?
MK: Kajko i Kokosz to świat Janusza Christy, więc musimy grać według jego reguł, a i trzeba pamiętać, że czytelnicy mają jakieś oczekiwania. Nie wyobrażam sobie tego inaczej – jaki sens miałoby robienie zupełnie innej serii? W Lilu i Pucie to my tworzymy świat, więc to zupełnie inny poziom swobody. Robimy odcinki o tym, co nas w danej chwili kręci i mogą być tak zwariowane ile wlezie, bo ogranicza nas tylko wyobraźnia.
PB: Kajko i Kokosz, mimo że dostarcza masę frajdy i satysfakcji, ma konkretne ramy, poza które nie możemy lub nie chcemy wychodzić. Dodatkowo w moim przypadku muszę pamiętać, że kładę kolor na kresce Sławka, która jest o wiele bardziej detaliczna i precyzyjna niż ta, którą stosuję w Lilu i Pucie. Lil i Put natomiast to totalna wolna amerykanka, praktycznie co plansza, to mniejszy lub większy eksperyment, tak w warstwie scenariuszowej, jak i plastycznej.
Wiem, że pracowaliście także przy tworzeniu animowanej wersji przygód Kajka i Kokosza, która niedawno zadebiutowała na Netfliksie. Serial zebrał mieszane recenzje – powiedzcie, co Waszym zdaniem się udało, a co ekipa produkcyjna chciałaby zmienić w kolejnych odcinkach?
MK: Odniosłem wrażenie, że lwia część reakcji była bardzo pozytywna, zwłaszcza wśród najmłodszych widzów. Pierwsze pięć odcinków wyszło tak jak chcieliśmy – wszyscy zaangażowani wykonali świetną robotę. Z Rafałem Skarżyckim świetnie bawiliśmy się przenosząc komiks na scenariusz, chcieliśmy go subtelnie unowocześnić i moim zdaniem cel został osiągnięty.
PB: Nie wiem jak recenzje, ale reakcje ludzi, które do mnie docierają, są w znacznej mierze bardzo pozytywne. Zdecydowanie udało się zachować ducha twórczości Janusza Christy i jego rubaszne poczucie humoru we współczesnej estetyce, tak by całość była smacznym kąskiem dla współczesnego widza.
A wyobrażacie sobie aktorską ekranizację Kajka i Kokosza w wersji kinowej lub telewizyjnej? Kogo najchętniej widzielibyście w głównych rolach?
MK: Kajko i Kokosz mają gigantyczny potencjał na film kinowy. Choć oczyma wyobraźni widzę go z efektami wizualnymi podchodzącymi pod Hollywoodzkie produkcje. Co do obsady przyznam, że wypadłem z obiegu, kto z polskich aktorów jest teraz na topie, a do głowy przychodzą mi wyłącznie nazwiska ze starego pokolenia. Najważniejsze, by scenariusz oddał ducha, humor i charaktery postaci.
SK: Nie przepadam za aktorskimi wersjami tego typu komiksów. Zdecydowanie wolę animację i to najlepiej tradycyjną, poklatkową, nie 3D.
PB: Zawsze byłem słaby w nazwiska aktorów, a ci dwaj, których do tej pory widziałem w głównych rolach, mogliby dzisiaj odgrywać starszych braci Kajka i Kokosza.
Czy czytacie recenzje Waszych komiksów, a jeśli tak, to w jaki sposób radzicie sobie z ewentualną krytyką?
MK: Recenzje czytam chętnie, bo zawsze ciekawie poznać, jak kto odbiera moją twórczość. W przypadku Kajka i Kokosza ogół opinii jest o tyle ważny, że jednak reprezentujemy tutaj czyjeś dziedzictwo. Królewską konną pisałem tak, jak czułem, że współczesne „Kajki” powinny wyglądać i na szczęście została odebrana uniwersalnie pozytywnie. Negatywnymi opiniami nie jestem przejęty, bo jednak każdy inaczej odbiera świat Christy... i dobrze, bo każdy jest inny. Takie opinie potrafią też zaskoczyć, bo czasem wytkną coś, o czym bym i za milion lat nie pomyślał...
SK: Czasami czytam recenzje, szczególnie tuż po premierze. Krytyka to chleb powszedni takich serii. Bywa dokuczliwa, ale czasami też wartościowa. Na przykład dzięki krytycznym sygnałom od fanów zacząłem zwracać większą uwagę na dopracowywanie drugiego planu, co, mam nadzieję, widać w najnowszym albumie.
PB: Jeżeli rzucą mi się w oczy, to tak, czytam, ale sam ich nie szukam. Krytyka, konstruktywna i wyrażona w dobrej intencji jest bezcenna i zawsze mile widziana. Krytykanctwo z automatu ląduje w mentalnym koszu.
Jakie są Wasze ulubione komiksy, polskie i zagraniczne? Którzy twórcy Was inspirują?
MK: Wręcz kocham Popeye’a Segara z lat 20. i 30.. To dla mnie najlepsze paski komiksowe, jakie powstały. Poza tym uwielbiam Asteriksa, Tytusa, Smerfy Peyo, Sknerusa McKwacza (za równo Carla Barksa, jak i Dona Rosy). Z poważniejszych: cokolwiek spod pióra Alana Moore’a. Rene Goscinny’ego uważam za niedościgniony ideał, do którego dążę jak do utopii.
PB: Moje serduszko zawsze żywiej bije do klasyki i do kreski wyrażonej gestem, rzadziej do sztywnych czy wręcz designerskich form. Moje główne inspiracje to Bill Watterson, Marc Hardy, Peyo, Erno Zorad, Yorge Zaffino, Christopher Blain, Yohan Sfar, Mavil, Jerzy Ozga.
Czy chcielibyście teraz stworzyć komiks osadzony w zupełnie innym gatunku niż te, którymi zajmowaliście się do tej pory? Jeśli tak, to w jakim?
MK: Nie boję się żadnego gatunku i z każdym chętnie się zmierzę. Mam kilka projektów, które liczę niebawem zrealizować i są w innej konwencji… ale nie umiem sprecyzować jakiej. Staram się być unikatowy. Na pewno to bardziej „dorosły” humor, ale też wątki z sercem, a opowieści schodziłyby na poważniejsze i filozoficzne tematy. Mieszanie komedii z tragedią i tworzenie mikstury nastrojów i warstw to coś, co bardzo lubię szyć.
PB: Podejmowałem nawet takie próby, ale wszystkie projekty były dość obszerne i grzęzły na mieliznach braku czasu, jak nie mojego, to scenarzystów. Marzy mi się komiks realistyczny, w realiach historycznych.
Jakie są Wasze artystyczne plany na najbliższą przyszłość?
MK: Dalej wymyślam nowe odcinki Lila i Puta, bo to seria, z której czerpię gigantyczną frajdę. Do Relaksu robimy komiksy z Mietkiem Fijałem. To takie jedno-strzałowe historie, bardziej nastawione na czarny humor. Chcemy także wrócić do serii Mietka Oskar i Fabrycy. Z Magdaleną Kanią stworzyłem dwie serie Emilka Sza i Delisie. Ta pierwsza ukaże się w październiku, druga zaś na początku przyszłego roku. To serie, których obsada jest prawie wyłącznie kobieca. Uważam, że w polskim komiksie humorystycznym jest ciągle za mało barwnych, oryginalnych i wyrazistych bohaterek, więc cieszę się, że możemy ich dać cała plejadę. Ze Sławkiem robimy z kolei komiks przyrodniczy do magazynu Salamandra, a nie tak dawno napisałem scenariusz do komiksu historycznego. Chciałbym też powrócić do pisania opowiadań. Mam też pomysł, by napisać książkę o solowych przygodach Miksji Iskier – bohaterki z Lila i Puta.
SK: Wygląda na to, że moje artystyczne plany zostały zdominowane przez Kajka i Kokosza. Ciągle jednak mam nadzieję, że wyłuskam trochę czasu, aby tworzyć coś autorskiego, może nawet do własnego scenariusza.
PB: Z Maćkiem mamy już prawie gotowy album krótkich epizodów z Lilem i Putem oraz rozrysowany w storyboardzie pełny metraż, bardzo osobisty dla Macieja. Na razie staramy się tworzyć nowe rzeczy pod szyldem tych dwóch ancymonów i docierać do nowych odbiorców.
Dziękujemy za poświęcony czas i życzymy powodzenia w realizacji kolejnych projektów!
PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.