Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Wesołe czy straszne? Święta na Paramount Network

"Fantastyka powoli staje się rzeczywistością" - wywiad z Tomaszem Kołodziejczakiem, wydawcą i pisarzem

Autor: Tomasz Drozdowski
26 lutego 2024
 Fantastyka powoli staje się rzeczywistością  - wywiad z Tomaszem Kołodziejczakiem, wydawcą i pisarzem

TOMASZ KOŁODZIEJCZAK, pisarz SF i fantastyki, publicysta i wydawca związany przez wiele lat z wydawnictwem Egmont. Twórca powieści z serii Ostatnia Rzeczpospolita i Dominium Solarne, a obecnie współtwórca Kanału Fantastycznego.

Tomasz Kołodziejczak
fot. Michał Najberg

Tomasz Drozdowski (TD): Czy istnieje życie poza Egmontem? Czy ciężko było po tylu latach zrezygnować z czegoś, co się tak bardzo kocha? Czym teraz będziesz się zajmował? 

Tomasz Kołodziejczak (TK): Życie wygląda cudownie. Mam czas na realizację wielu projektów, których nie był w stanie robić, pracując na pełen etat i kierując dużym działem wydawniczym. Jednym z nich jest Kanał Fantastyczny prowadzony z Ignacym Trzewiczkiem. Obaj wróciliśmy do czasów sprzed lat kilkudziesięciu, gdy mogliśmy robić fanowskie działania dla frajdy. Jesteśmy na takim etapie życia, że możemy sobie na to pozwolić. Często wyprawiam się w góry, sporo gram w gry planszowe, dużo czytam. Dużo oglądam, np. od dwóch miesięcy nadrabiamy z żoną serial Frasier. Wciąż współpracuję z Egmontem, miedzy innymi zajmuję się jeszcze brandem Kajko i Kokosz.

TD: Czy staroszkolna SF ma rację bytu współcześnie, gdy masy wolą raczej niezobowiązujące historie?

TK: To zależy od tego, co człowiek czyta. Starsza proza bywa ciężko przyswajalna dla młodszych odbiorców ale też czasem nie jest czytana po prostu dlatego, że młody fan nie ma pojęcia o istnieniu i znaczeniu pewnych dzieł. I dlatego powstają takie komiksy jak Historia science fiction. One mają przywrócić pamięć o książkach i przedstawić je młodemu pokoleniu. Ale też trafić do starszych odbiorców, którzy w młodości zaczytywali się w fantastyce i teraz chcieliby dostać uporządkowany ale atrakcyjny wykład o historii gatunku. Autorzy komiksu bardzo fajnie wykonali wszystkie zabiegi ukazujące daty, nazwiska i fakty. Jest to dzieło historyczne, dokument science fiction ale korzystający z narracyjnych sztuczek. Na przykład ukazane w komiksie ożywianie Frankensteina z powieście Mary Shelley staje się metaforą powstawania całego gatunku. To encyklopedia historii SF, ale jednocześnie lekka narracja komiksowa. Dodanie bohaterów prowadzących przez historię, jak postać Isaaca Asimova, ułatwia dostęp do tego dzieła. Zresztą sama jego forma sprawia, że można do komiksu wracać i czytać go etapami.

TD: Miałem okazję czytać Wojnę światów i Rzeźnię numer pięć w komiksowych wersjach, wydane przez Egmont. Czy komiks może być ścieżką do klasycznej fantastyki dla szerszego grona odbiorców?

TK: Sam zainicjowałem wydanie Rzeźni numer pięć. Jestem wielkim fanem Vonneguta, a komiks uważam za jedną z najgenialniejszych adaptacji, jakie przeczytałem w życiu. Fantastycznie oddaje prozę, która wydawała mi się nieprzekładalna na język komiksu. Mam też inny przykład. Już pod koniec mojej pracy dla wydawnictwa Egmont rozpoczęto pracę nad adaptacjami powieści, między innymi Verne'a, po które wielu młodych odbiorców może już nie sięgnąć, a forma komiksu może zachęcić ich do poznania jego książek. Co więcej, jest to też droga dla rodziców chcących zapoznać swe dzieci z klasyką kultury w sposób nieinwazyjny. Sięgając po komiksy 80 dni dookoła świata, 20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi czy Podróż do wnętrza Ziemi młody czytelnik może nawiązać dialog ze swoim rodzicem. 

TD: Czy nie masz wrażenia, że przez lata dziedzictwo wielu pisarzy zostało rozmienione na drobne, jak na przykład Lovecrafta, gdzie mroczna proza stała się popkulturową marką, bogatą w gadżety i różne interpretacje?

TK: Oczywiście, że tak, ale to normalny cykl kultury. Mity greckie były tekstami na poły religijnymi i narodowotwórczymi dla Greków, a z punktu widzenia kolejnych pokoleń stały się baśniami, zostały przetworzone do innych form, były wykorzystane jako metafora ludzkich losów. Ostatnie 150 lat to narodziny kultury popularnej, a ona karmi się nie tylko Lovecraftem czy Asimovem. Wszystko, co ludzie napisali przed XIX wiekiem, zostało przez twórców kultury masowej wessane i przetworzone. To naturalny proces i nie warto przeciw temu protestować, natomiast to, czy realizacje są dobre czy złe, stanowi osobny temat. Trzymając się Lovecrafta - jeśli weźmiemy Alana Moore'a i jego Neonomicon, to jest to świetne przetworzenie kulturowe, ale jeśli oglądamy film, w którym pojawia się potwór z gumowymi mackami i ma to być Cthulhu, to jest to już tylko zabawne. Uważam, że warto przypominać klasykę, z której narodziła się współczesna popkultura. W pierwszym materiale na Kanale Fantastycznym opowiadałem o Asimovie i jego Fundacji, doradzając jak zabrać się za czytanie tego długiego ale przecież kanonicznego dla SF cyklu.

TD: Który z polskich klasycznych pisarzy SF mógłby być porównywany do zagranicznych gigantów gatunku? Jaki klasyk literatury przemawia do ciebie najbardziej?

TK: Uważam, że Stanisław Lem jest pisarzem światowej klasy, jednym z najlepszych w historii gatunku. Był to geniusz, zwłaszcza w literaturze SF. Również proza Janusza Zajdla, który, zanim zaczął tworzyć klasyczne powieści socjologiczne, jak Limes Inferior, pisywał opowiadania SF. W latach 70. postrzegano jego twórczość jako zbliżoną poziomem i stylem do tej zachodniej. Piszę o tym w posłowiu do Historii science fiction, która z naturalnych przyczyn silnie skoncentruje się na fantastyce anglosaskiej. W USA, a potem w Wielkiej Brytanii gatunek SF bardzo się rozwijał, kolonizując de facto cały świat. Sporo miejsca poświęcono tam też fantastyce frankofońskiej, ale zdecydowanie za mało o fantastyce z innych państw. Na potrzeby polskiej edycji dopisałem więc uzupełnienie, omawiające historię polskiej SF, wskazujące ważnych autorów i dzieła, ale też przedstawiające procesy kształtujące nasz rynek fantastyki. Wracając do pytania - obok Lema moi ulubieni pisarze SF to Arkadij i Borys Strugaccy oraz Philip Dick.

TD: Jak oceniasz ekranizacje fantastyki, w tym również te odbiegające od klasyki, jak Solaris z Clooney'em?

TK: Na tej ekranizacji akurat usnąłem, lubię za to poprzednią, autorstwa Tarkowskiego, aczkolwiek jest to już stary i klasyczny film. Uważam, że najlepszą kinową adaptacją książki, wręcz przewyższającą literacki oryginał, jest adaptacja Czy androidy śnią o elektrycznych owcach? Dicka, czyli Blade Runner. Co więcej uważam, że i sequel filmu trzyma poziom. Jeśli pierwszej części dałbym 10/10, tak druga otrzymałaby 9/10, co jest rzadkim przypadkiem. Film idealnie przenosi jedno medium do drugiego, bez strat, a nawet z dodaniem czegoś więcej.

TD: Pisarze mainstreamowi często traktują twórców fantastyki niepoważnie. Sam Philip K. Dick miał z tego powodu pewne kompleksy. Czy to branżowy mit czy prawda? 

TK: Uśmiecham się, bo dyskusje o tym prowadziliśmy z kolegami już czterdzieści lat temu, gdy byliśmy młodymi autorami fantastyki: dlaczego nas nie szanują, a gdy słyszą słowo „fantastyka”, od razu pytają o ufoludki. Po pierwsze, masa ludzi nie lubi czytać fantastyki, nie interesuje ich literackie spojrzenie na przyszłość, przemiany ludzkości, przekształcenia technologiczne. Po drugie, wychodzi sporo lekkiej fantastyki, prostej i niewymyślnej, czytanej po to, by przeżyć fantastyczną przygodę w ciekawym świecie, a nie dla literackich uniesień. Z drugiej strony fantastyka skolonizowała popkulturę - filmy, komiksy. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu pojawiały się motywy pirackie czy westernowe, a teraz fantastyka dominuje, ludzie o tym dyskutują. I oczywiście SF pojawia się też w dyskusjach akademickich, omawia się autorów jak Bradbury, Lem czy LeGuin i nikt nie ma wątpliwości, że jest to poważna, niosąca językowe, emocjonalne i intelektualne atrakcje, choć odmienna literatura.

TD: Wielu pisarzy SF okazuje się być prorokami nadchodzących technologii. Czy to, co widzimy teraz w sferze SI czy globalnej sieci doprowadzi do czarnych scenariuszy serwowanych przez niektórych pisarzy, czy okaże się ich miękką wersją?

TK: Fantastyka powoli staje się rzeczywistością. Ale jednak suwak fantazji, jaką snuli autorzy, wciąż jest przesunięty daleko poza granice realnych osiągnięć obecnej cywilizacji. Tacy autorzy jak Dukaj, Baxter czy Benford są tego przykładem. Na Marsa wciąż jeszcze nie polecieliśmy, mimo że 60 lat temu wszyscy myśleli, że około 2020 roku wszyscy będziemy śmigać tam na wczasy. Z drugie strony rozwija się na przykład SI, czyli technologia niosąca rozliczne szansę i zagrożenia dla ludzkości, którymi pisarze SF zajmowali się już od dekad. Pamiętajmy, że literatura SF towarzyszy rozwojowi technologicznemu ludzkości. Myśleniu naukowemu, które nadal będzie występować wraz z rozwojem nauki i fascynacją poznawaniem świata, więc myślę, że fantastyka ma przed sobą przyszłość. To, czego się obawiam, to kagańce nakładane na autorów. Fantastyka naukowa z założenia musi eksplorować dzisiejszy świat, przekształcać go, czasami nawet przedstawiać w sposób karykaturalny, przeskalowany, ukazując różne trendy współczesności. Ma literacko badać to, co z ludzkością może się stać, jeśli będzie robić to, co robi. W ubiegłych dekadach dawała sobie u nas radę z komunistyczną cenzurą, na Zachodzie analizowała i krytykowała konserwatywne społeczeństwa, więc mam nadzieję, że poradzi sobie i ze współczesnymi ograniczeniami niesionymi przez poprawność polityczną.

TD: Na koniec chciałbym zapytać o Twoje spojrzenie na polski rynek komiksowy po tylu latach pracy w samym jego centrum. Przeszliśmy od słynnego „jednego Batmana rocznie” do kilkudziesięciu komiksów wydawanych każdego miesiąca. Czy dochodzimy do punktu krytycznego czy też może jeszcze mamy potencjał, żeby dogonić bardziej rozwinięte rynki i zwiększyć liczbę odbiorców tego medium? 

TK: Rynek komiksu w ostatnich dziesięciu-piętnastu latach rozwinął się bardzo dynamicznie. Pandemia paradoksalnie pomogła wydawcom, na przykład prozy dziecięcej, gier planszowych czy komiksów właśnie, kiedy ludzie siedzieli zamknięci w domach. Obecnie przeżywamy może nie kryzys, a uspokojenie, korektę. W ostatnich kilku latach znacznie wzrosła cena papieru, co przekłada się na podnoszenie cen finalnego produktu. Wydaje się bardzo dużo tytułów, choć często w małych nakładach. Ale ogólnie polski rynek komiksowy ma bardzo dobre perspektywy, ponieważ poziom penetracji jest wciąż bardzo mały. W Polsce, w porównaniu z Francją czy Włochami, bardzo niewiele osób czyta komiksy. To szansa na pozyskanie kolejnych grup czytelników, kolejnych roczników. Ja mam 57 lat i należę do tej najstarszej grupy czytającej komiksy, powyżej mnie są najczęściej osoby znające jedynie Tytusa. Z kolei młode pokolenia żyją w świecie popkultury, czerpią informacje z sieci, więc nastąpi naturalna wymiana, która sprawi, że coraz więcej odbiorców będzie sięgało po komiksy. Polski rynek ma więc perspektywy długiego wzrostu. Szefując Egmontowi prowadziłem działalność z tą myślą, bardzo agresywnie. Nie oznacza to, że nie pojawią się kryzysy związane z ogólną sytuacją ekonomiczną czy chwilowym przesytem. Na przykład popularność komiksów superbohaterskich nieco spadła wraz ze spadkiem oglądalności i atrakcyjności filmów superhero, które były ważnym czynnikiem sprzedażowym.

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.