Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Święto kina już w weekend

"Jestem dumny, że zadebiutowałem filmem familijnym" - wywiad z Krzysztofem Komanderem, reżyserem Skrzata. Nowy początek

Autor: Łukasz Kołakowski
19 września 2025
 Jestem dumny, że zadebiutowałem filmem familijnym  - wywiad z Krzysztofem Komanderem, reżyserem Skrzata. Nowy początek

Montuje filmy Smarzowskiego. Równolegle do pracy nad Domem dobrym, najnowszym filmem twórcy Róży kręcił swój debiut, który możecie zobaczyć w kinach od dziś, a który jest nietypowym kinem familijnym o stracie i godzeniu się z nią. Skrzat. Nowy początek z brawurowo debiutującą Amelią Goldą, Arkadiuszem Jakubikiem i Agatą Turkot w kinach od dziś. Przeczytajcie, co naszemu redaktorowi powiedział w długiej i interesującej rozmowie reżyser tego filmu, Krzysztof Komander. 

Dlaczego zdecydowałeś się na kino familijne jako debiut? Mam wrażenie, że taki film do kin zrobić jest bardzo trudno, a jeśli zyskują już one popularność, to tak jak np. seria Za duży na bajki, bardziej streamingową.

To trudny wybór, ale czułem, że kino familijne w Polsce zostało zaniedbane. Mieliśmy Pana Samochodzika czy Podróż za jeden uśmiech, a później długo nic. Dopiero Tarapaty Marty Karwowskiej czy Za niebieskimi drzwiami Mariusza Paleja pokazały, że jest zapotrzebowanie i że te filmy nieźle radzą sobie w kinach. Ale nie box office mnie inspirował. Na studiach marzyłem o kinie w stylu Smarzowskiego, Finchera czy Villeneuve’a. Potem jednak zrozumiałem, że gatunek to tylko narzędzie – ważna jest historia, którą chcesz opowiedzieć.

Na początku chciałem robić filmy, które zmienią świat – to było zdrowe myślenie, ale trochę naiwne. Z czasem zrozumiałem, że kino może zrobić na mnie wrażenie, ale nie odmieni mojego życia. A jednak są tytuły, które mnie ukształtowały: Kevin sam w domu, Moja dziewczyna, Forrest Gump. Widziałem je jako dziecko i wtedy dotarło do mnie, że to właśnie familijne kino ma największą szansę wpłynąć na młodego widza. I nagle myśl o filmie zmieniającym życie przestała brzmieć naiwnie.

Musiało też mieć to związek z Twoją pracą montażową, którą realizowałeś w międzyczasie. 

Oczywiście! Pracowałem wtedy w firmie produkcyjnej, która nazywa się MD4. Robili Fugę Agnieszki Smoczyńskiej czy serial Matki pingwinów. Pracowała tam również Dagmara Piasecka, będąca producentką filmu Skrzat. Przyszła jako asystentka producentki, ale jej głównym marzeniem było to, żeby się uniezależnić i zrobić własny film. Znalazła odpowiedni scenariusz, ale nie miała reżysera. Miała za to młodszą siostrę, z którą oglądała filmy i przyszedł moment, gdzie wyrosła ona z bajek, jednocześnie wciąż będąc za młoda na filmy dla dorosłych. W tamtych czasach w polskim kinie, w wieku 9-10 lat, nie było co oglądać. Zaproponowała mi więc taki właśnie film. Myślałem sobie, że chce zrobić własny Dom zły, a miałbym debiutować kinem familijnym?

Daga jednak zrobiła genialną rzecz, zabrała mnie do Amsterdamu na Cinekid Festival, takie wielkie targi przeróżnego kontentu dla dzieci. Mieliśmy tam okazję pooglądać filmy familijne. Zobaczyłem trzy i o żadnym z nich nie mogłem powiedzieć, że jest dla dzieci. Pomyślałem sobie, że dziś robi się to inaczej. Można opowiedzieć coś z sensem, coś głębokiego. Chciałbym zrobić film, który dzieci nie upupia i nie infantylizuje. Umówiliśmy się z ekipą, żeby nigdy nie nazywać Skrzata filmem dla dzieci, a po prostu opowiadać historię. 

Czy masz zatem wrażenie, że to wszystko Ci się udało?

Nie mnie oceniać. Mówiłem Ci o mindsecie. O tym, że mam w sobie taką wewnętrzną niezgodę na robienie filmów nijakich, które nic ci nie robią. Nigdy jako twórca jednak nie powiem że zrobiłem super film. Nie mam na tyle wybujałego ego, żeby nie widzieć swoich błędów. Dlatego też lubię krytykę, czekam na nią z notatnikiem, aby wynotować sobie te rzeczy, które będzie można na przyszłość poprawić. Cenie sobie opinie krytyków, a przez krytyków rozumiem wszystkich widzów, którzy chcą się wypowiedzieć o moim filmie. Na równi traktuje opinie Łukasza Maciejewskiego, Tomasza Raczka, jak i Pani z warzywniaka i dzieci w Locarno. Czy wezmę je do serca i się z nimi zgadzam to już inna sprawa, każda jest jednak wartościowa. 

kino kosmos katowice
Fot. Jakub Dyl/WKATOWICACH.eu

Jakie opinie sprawią zatem, że będziesz zadowolony?

Tak jak wspomniałem, w założeniu miało być to mądre kino, które nie będzie wyrachowane. Zewsząd słyszałem, że muszę ten film przepełnić efektami, muzyką i innymi takimi, bo wiesz – teraz dzieci to te tik toki i tak dalej – okazało się, że w ogóle nie jest to prawda. Skrzat ma dosyć wolny początek, bo chciałem trochę wciągnąć historią, rozstawić pionki na planszy. Co jest ciekawe, duża część młodej widowni zwraca uwagę, że ogląda normalny film, taki jak nasi rodzice. To nie jest film dla nas, dla dzieci. Nie ma skaczących, obracających się laserowych dział. Pewnie u Pixara tak by było…

Nie obrażajmy Pixara, stworzyli kilka wybitnych filmów. 

Oczywiście, w ogóle nie to miałem na myśli. W ich filmach energia jest zupełnie inna, ale kilka z nich idzie podobną drogą, którą miałem w głowie przy Skrzacie. Podoba mi się to, że nie traktują dzieciaków jak idiotów, a mają ich za pełnoprawnych widzów. Ja mam 38 lat, oglądam te filmy i się wzruszam, co dopiero młodsi. No chyba, że to ze mną jest coś nie tak. Istnieje taka możliwość (śmiech). Soul czy Coco to doskonale odrobione pod tym względem zadania, a dla mnie kolejne benchmarki. W międzyczasie zaczęły się pojawiać również rodzime produkcje, które pokazały, że można to robić i można to robić dobrze. Tak jak wspomniany Za duży na bajki. Nie jest to film, który postawisz obok Siedmiu samurajów czy nawet Stowarzyszenia umarłych poetów ale miał w sobie ten czynnik. Kilka razy mnie rozbawił, wzruszył. Coś mi zrobił. 

Wspominałeś o tych kształtujących Cię latach 90’. Skrzat wygląda, jakby więcej inspiracji miał właśnie w nich. 

Tak, w dużym stopniu to amerykańskie kino powstające wtedy ukształtowało mnie jako człowieka, ale także jako filmowca. Wspomniany Kevin, to co robił Spielberg, czy absolutnie przepiękna Moja dziewczyna, którą oglądałem niedawno i która absolutnie nie jest kinem familijnym, nie wiem dlaczego tak do niej kiedyś podchodziłem. Te wszystkie tytuły kazały mi pomyśleć, że ja chce zrobić taki film. Nie myślałem o tym, czy może się sprzedać, czy chodzi o to, że dostałem od Dagi akurat taką propozycję. Naprawdę mi się to spodobało, jestem dumny że zrobiłem kino familijne i mam już pomysł na dwa kolejne tego typu. 

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Więcej informacji o
Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.