Historie o zombie są już tak przeżartym tematem, że coraz trudniej jest znaleźć coś oryginalnego. Jednak czasem pojawią się autorzy, którzy są w stanie odpowiednio zmodyfikować daną formułę - nierzadko spychając wręcz nieumarłych na margines opowieści - i czymś zaskoczyć. Tak sprawa zdaje się wyglądać w przypadku komiksu Revival autorstwa Tima Seeleya (scenariusz) i Mike'a Nortona (ilustracje), którego adaptację można oglądać od dziś na antenie SCI FI. Skorzystaliśmy też z okazji i porozmawialiśmy z samymi twórcami.
Na początek chciałbym Wam pogratulować świetnych ocen na Rotten Tomatoes - zarówno od krytyków, jak i widzów. Sam obejrzałem dotąd pierwszy epizod i jest on całkiem interesujący.
Mike Norton: Dzięki, taki był plan.
To oczywiście sprawia, że tym bardziej jestem ciekaw komiksu. Ostatnimi czasy w szczególności lubię sięgać po rzeczy spoza tego taśmowego głównego nurtu, tym bardziej zatem byłem zainteresowany Revival. Co możecie o nim powiedzieć?
MN: Na pierwszy rzut oka wygląda to na kolejną historię o zombie, a to nie do końca prawda. Tworząc ją, staraliśmy się utrzymywać czytelnika w niepewności. Czy to horror, a może science fiction? Bo i takie wątki zaczynają się na pewnym etapie pojawiać.
Tim Seeley: Tworząc Revival dla Image Comics, przyświecał nam cel przygotowania czegoś, co wyeksponuje zdolności i zainteresowania, o które nas nie podejrzewano. Chcieliśmy, żeby to była straszna historia, ale także piękna, zahaczająca o wątki rodzinne. To fuzja wizji moich i Mike'a - jedna z rzeczy, które najbardziej lubię, twórcza kolaboracja.
Są różne sposoby na stworzenie historii. Niektórzy kreują poszczególne wątki narracyjne na bieżąco, inni mają każdy etap znakomicie przemyślany. Który z modeli jest Wam bliższy?
MN: Myślę, że ta kwestia ulega zmianom w zależności od projektu. Ale tu przyświecała nam już pewna idea jak ma wyglądać cała narracja, ale także czuliśmy potrzebę ustalenia, jak cała opowieść się zakończy. Bardzo często zdarza się, że w innym przypadku zaangażowany w historię czytelnik rozczarowuje się finalnym aktem. Pragnęliśmy być pewni, że zadbamy o ten ostatni czynnik.
TS: To trochę tak, jak z nocną jazdą samochodem, gdy na dokładkę wokół panuje mgła. Wiesz, dokąd jedziesz, ale to, co znajduje się przed tobą, jest dopiero odkrywane. I w ten sposób na przykład pewne postacie czy wątki zyskują na większym znaczeniu niż pierwotnie było zakładane. A jako że bohaterów jest wielu - mówimy w końcu o całym mieście - mamy sporą dowolność.
Jakie są różnice pomiędzy komiksem a serialem?
MN: Myślę, że w głównej mierze rozchodzi się o poskracane wątki, tak by pasowały do innego formatu. Fabuła, główna idea i tak dalej są raczej nieruszone, więc mogę powiedzieć, że wykonano kawał świetnej roboty. Inna sprawa, że nie są w stanie przerobić 5 lat w przeciągu dziesięciu epizodów. Coś zatem jest wyeksponowane skrótowo, niektóre postacie mają większą rolę, inne zostały połączone - tego typu rzeczy.
Czy w trakcie tworzenia przyszło Wam kiedyś do głowy, że to może być materiał na film lub serial?
TS: Przede wszystkim trzymamy się żelaznej zasady, że stworzenie komiksu jest celem samym w sobie. Chcesz stworzyć film? Zrób film. Jednocześnie byliśmy świadomi pewnego potencjału, sam materiał zyskał zresztą dosyć szybko zainteresowanie Hollywood. Żadna z propozycji jednak nas nie interesowała. W końcu poznaliśmy Luke'a [Luke Boyce, jeden z showrunnerów serialu - przyp. red.] i poczuliśmy, że to jest właściwa wersja. Sądzę, że takie rzeczy zazwyczaj mają potencjał do adaptacji, ludzie mają ochotę twoją historię obejrzeć. Niemniej jeżeli jednak nigdy niedoszłoby do przeniesienia na ekran, w pierwszej kolejności chcemy dobrego komiksu.
A co ze współpracą z ekipą z planu? Wyobrażam sobie, że to zupełnie odmienna perspektywa.
MN: Niewątpliwie - z tym, że było to głównie siedzenie z tyłu i doglądanie, jak działają. W stu procentach to mi wystarczało, wraz z powtarzaniem, jak świetnie im szło (śmiech). Aaron (Aaron B. Koontz, drugi z showrunnerów - przyp. red.] i Luke są fanami komiksu, więc dobrze wiedzieli, co robić, i udawało im się to znakomicie.
TS: Osobliwą rzeczą jest to, że w trakcie procesu tworzenia mam skrypt, który rozpisuję, by dać go następnie Mike'owi i za tydzień mamy historię. Łącznie potrzeba do tego maksimum pięciu ludzi. Gdy jednak pewnego razu wpadliśmy na plan, zastaliśmy jakieś 100 osób w kanadyjskich lasach przy temperaturze -10 stopni. Trzeba było wtedy przewrócić samochód na potrzeby jednej ze scen. Wtedy przyszło mi do głowy: “tylu ludzi działa nad tym wszystkim, bo posiedziałem sobie przy biurku i coś napisałem”.
MN: Tak, to jest najdziwniejsze. Cała armia ludzi jest zarobiona, bo ktoś potraktował nasze pomysły poważnie (śmiech).
Sama fabuła w Revival stanowi spory skok w stosunku do innych opowieści o zombie. Czy coś konkretnego Was zainspirowało, by tego dokonać?
MN: Sam aspekt zombie był zaledwie dodatkiem do narracji w rodzaju murder mystery. Chcieliśmy zrobić coś innego. A zombie były na fali. Znamy Roberta [Kirkmana], stwierdziliśmy sobie “temat jest na topie, pomyślmy, czy to wepchniemy” (śmiech). A już zupełnie serio, dodaliśmy motyw “murder mystery, ale dana osoba wciąż żyje”. I to był ten punkt przewodni.
TS: Tak jak Mike powiedział, znamy Roberta, dorastaliśmy na tych samych filmach, przyglądaliśmy się sukcesowi The Walking Dead. Ale to była opowieść o przetrwaniu, eksponująca przy tym ludzką naturę. To zostało dobrze przedstawione, więc wiedzieliśmy, że nasza opowieść nie będzie o przetrwaniu, tylko życiu ludzi. Trochę inne podejście.
Ostatnie pytanie miało tyczyć się tego, jak przekonać fanów takiego The Walking Dead do serialu na bazie Waszej twórczości, więc w jakimś sensie częściowo już na nie odpowiedzieliście.
MN: Nasza historia nie jest aż tak depresyjna (śmiech).
TS: No tak, a TWD jest do tego wielkim światem, w którym rozgrywa się walka o przetrwanie, podczas gdy u nas jest nacisk na inne aspekty. Ale jeśli lubicie opowieść z dreszczykiem, trochę gore - my też to mamy.
Dzięki za rozmowę.
Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.