Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Avengers: Koniec gry - recenzja największego filmu Marvela!

Autor: Łukasz Kołakowski
23 kwietnia 2019

Wyobraźcie sobie bycie olimpijczykiem w podnoszeniu ciężarów. Pomost, mnóstwo ludzi na ciebie patrzących i jedno jedyne zadanie. Podnieść piekielnie ciężką sztangę, która na tym pomoście się znajduje. Dajesz radę, bierzesz cięższą i tak do wyczerpania zasobów. Właśnie takimi czterema sztangami uraczyli braci Russo włodarze MCU. Każda kolejna była większa i każdej kolejnej dawali radę za pierwszy podejściem. Na najnowszej wisi tak ze dwa i pół miliarda dolarów, oczekiwania rozbudzone Wojną bez granic i mocarny, 3-godzinny metraż. Nie trzymając Was już jednak dłużej w niepewności, to podejście również jest na wskroś udane. I należy się za nie złoty medal.

https://www.youtube.com/watch?v=MQL5HUz3XLE Starzejemy się z tym MCU. Procentowo zabiera nam coraz większy czas życia, a razem z nami starzeją się jego bohaterowie. Każdy przebywa drogę, u progu której znajduje się w Końcu Gry. Przez ten czas Tony Stark zmienił się z gościa, który spokojnie mógłby przybić piątkę z Quebonafide i razem z nim zarapować Jak jesteś astronautą pozdrów nasze ego tam w najbardziej opiekuńczego z Avengers. Thor z przygłupa z młotem w odpowiedzialnego wodza. Właściwie można powiedzieć to o każdym, kto przewija się przez film, jednak miejsca mogłoby nie starczyć. Przechodząc do sedna, bracia Russo dają bohaterom czas na krótkie rozliczenie się z własnymi demonami i tym, czym bawili nas od startu uniwersum. Co najważniejsze, nie tylko w walce.
Avengers
Fot. Materiały prasowe
Pstryknięcie Thanosa już przeszło do historii popkultury i dało nieograniczone pole do snucia fanowskich teorii. Osobiście średnio lubię się bawić w takie zabawy, jednak muszę przyznać, że niektórzy ze znawców i sympatyków snuli domysły naprawdę sensowne i oryginalne. Tym, co w trakcie seansu zaskoczyło mnie jednak najbardziej, były nie same ekranowe rozstrzygnięcia, a struktura tego filmu. Wojna bez granic, jak pierwsze słowo podtytułu wskazywało, był filmem o bitwie. Doniosłym, ważnym wydarzeniem dla MCU, odpowiednikiem wielkiego komiksowego eventu. Koniec gry pod tym względem bliżej ma do Wojny bohaterów. Ma swoją strukturę, wyraźnie wydzielone trzy akty i dobre zarządzanie ekranowym czasem. Czyni to jego oglądanie doświadczeniem przyjemniejszym od tego, co przeżywaliśmy rok wcześniej. Scenariusz zdecydowanie daje radę dźwignąć największą stawkę, jaką widziało do tej pory MCU. A to, jak bardzo kameralny potrafi być to film, pozwala w wielu momentach dać upust emocjom. Tych drzemiących zarówno w widzach, jak i bohaterach.

Zobacz również: QUIZ: Jak dobrze znasz Kapitana Amerykę?

Nie brakuje zabaw czasem, do których również film potrafi podejść z należytą oryginalnością. W tym wypadku z niektórych dzieł, które wykorzystywały ten motyw, film czerpie, inne wyśmiewa, jednak podchodzi do tematu z własnym sznytem. Dalsze zagłębianie się w to mogłoby najeżyć ten tekst spoilerami, dlatego też dopowiem tylko, że całe te zawiłości w pewnym momencie będzie próbował Wam wyjaśnić Bruce Banner. Jednak on też nie da rady.
Avengers: Koniec Gry Kapitan Ameryka
fot. kadr ze zwiastuna Avengers: Endgame
Ponad trzy godziny jak na blockbustera to bardzo dużo, jednak podczas seansu był moment, w którym może wkraść się poczucie, że zaraz ktoś tu da gaz do dechy, bo bardzo dużo jest jeszcze do powiedzenia. Wtedy jednak zaczynają się dziać rzeczy, które czynią ten seans wartym czekania ponad dekadę. W pewnym momencie miałem wrażenie, że film ten nie skończy się chyba nigdy. Wcale mi to jednak nie przeszkadzało.

Zobacz również:  Vox Lux – recenzja mrocznego filmu muzycznego z Natalie Portman

Zachwyconym można być również tym, jak Koniec gry wykorzystuje herosów, których w poprzedniej części pominął. Tutaj jednak daje im role, które jak najbardziej wynagradzają te absencje i robią dobrze całemu filmowi. Taka Kapitan Marvel, o której mówiono po słabiutkim solowym filmie chyba najwięcej, niech będzie najlepszym przykładem. Brie Larson już tam była znakomita, jednak za to, jak wykorzystano ją w nowej części Avengers, szacunek należy się ogromny. Nie ma pół niepotrzebnego kadru, nie zawłaszcza nic dla siebie, jest idealnie. O reszcie trudno gadać, bo trzeba byłoby zdradzić ważną tajemnicę. Jeśli ktoś idzie na film ze szczególną sympatią do któregokolwiek z herosów, raczej nie wyjdzie niezadowolony. Trzeba jednak wspomnieć o małym ale Bo tak jak Wojna bez granic potrafiła działać jako pozycja dla zapoznających się z MCU laików, Koniec gry jest już filmem, który bez podbudowy poprzednimi może się stać wysoce niezrozumiały. Dotyczy to nie tylko pobieżnego rozejrzenia się po uniwersum, bo są tu sekwencje, w których zrozumieniu w dużej mierze przeszkodzi nieznajomość Ant-Mana i Osy czy drugiego Thora. Jasne, pędzącej do kin lawiny to w żadnej mierze nie powstrzyma, ale myślę, że jednak warto przed seansem mieć ten fakt na uwadze. Oprócz tego w scenariuszu potrafi zazgrzytać kilka naciągnięć, które wydają się być umieszczone tylko po to, żeby popchnąć historię w tą konkretną, nie do końca sensowną stronę. To jednak na pewno zanalizują chłopaki, kiedy będzie można już o filmie rozmawiać z widzami, mówiąc trochę więcej. Bo na pewno nie są to ostatnie słowa o nim opublikowane na naszych łamach. Tak się zwyczajnie w tym przypadku nie da.

Zobacz również: QUIZ: Jak dobrze znasz Iron Mana

Koniec gry po raz kolejny potwierdza, że bracia Russo to diament, którego upolowanie jest jednym z największych sukcesów ludzi odpowiedzialnych za MCU. Ludzie na filmach Marvela wychowani będą ich w przyszłości wspominać, tak jak to my dziś wspominamy takiego Spielberga czy Zemeckisa. Nowi Avengers to film marzenie, dla każdego fana, ze wszech miar zasługujący, żeby to wielkie przedsięwzięcie zamykać. Film, o którym będziemy rozmawiać, czytać i pisać przez najbliższy okres wszędzie. A przecież o to chyba w tej całej popkulturze chodzi.

[poll id="57"]

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Ocena recenzenta

90/100
  • Godne zwieńczenie MCU
  • Każdy ma tu co robić
  • Fantastyczne docenienie nieobecnych poprzednio
  • Zarządzanie trzema godzinami metrażu
  • Świetna robota reżyserska braci Russo
  • Emocje!
  • Broni się lepiej od Wojny bez granic jako samodzielny film, a nie event...
  • ... choć paradoksalnie jest dużo bardziej tylko dla fanów
  • Kilka naciągnięć i skrótów
  • Końcówkę można byłoby skrócić

Movies Room poleca

Nadchodzące premiery