Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Głębia strachu - recenzja kandydata na najgorszy thriller roku!

Autor: Łukasz Kołakowski
1 lutego 2020

Kończysz piątkowy, wczesnopopołudniowy seans filmu. Galeria handlowa już powoli napełnia się ludźmi, którzy rozpoczną weekendowe szaleństwo zakupowe. Ktoś pędzi z dziećmi do cukierni inny do sklepu z zabawkami, jeszcze inny wybiera odżywkę białkową, bo szlifowanie masy mięśniowej stać nie może, a poprzednia już na wyczerpaniu. W tej dosłownie kilkuminutowej drodze do wyjścia poobserwowałem sobie tych ludzi, tak aby wyrwać się z marazmu. Nie było to zbyt interesujące przeżycie, ale jednak muszę o nim wspomnieć. Muszę, bo i tak było dużo bardziej angażujące od seansu nowego thrillera w reżyserii Williama Eubanka.

W obliczu wszystkich styczniowych premier, buzzu oscarowego i faktu, że rzeczywiście jest teraz co oglądać, Głębia strachu, jawi się jako jakiś zagubiony diabełek, który przyszedł popsuć widzom ten naprawdę dobry początek roku. Na papierze wygląda to ciekawie, mocna obsada, odwrócenie idei Obcego pod a nie nad ziemię wyglądało naprawdę obiecująco. Dlatego też nie dziwiłem się ludziom, którzy na ten film czekali, a i sam chętnie chciałem zanurzyć się w tę głębię na 90 minut, nawet jeśli śmieciowego, to jednak rozrywkowego kina. Zamiast tego dostałem jednak film-podręcznik. Podręcznik jak położyć mroczny thriller. W każdym możliwym aspekcie. W jakiejś bazie podziemnego odwiertu przedstawia się nam Norah, grana przez Kristen Stewart. Robi jakieś podstawowe egzystencjalne czynności, gdy spotyka ją wielki wybuch. Niesamowitym nakręconym często w slow motion parkourem ucieka mu, zabierając ze sobą jednego ze współpracowników. Jak się domyślamy, resztę filmu spędzi na szukaniu przyczyn sytuacji, próbowaniu złagodzenia skutków i ucieczce. Niby tak, ale jednak nie do końca.
fot. materiały prasowe
Ten film wygląda bowiem tak, jakby napisał go czternastolatek, właśnie czytający o tym, jakie cechy powinien mieć dobry mroczny thriller. Ten mrok tu się wyłania z każdego zakamarka, jednak ani przez moment nie jest w stanie wykreować nam jakiegokolwiek napięcia. Naprawdę, dużą część tego, jak bardzo ten film mi się nie podobał, mogę zrzucić na karb tego, że jest to najbardziej jałowa produkcja, jaką widziałem od lat. Reżyser niby ma jakieś propozycje na podbicie stawki, ale są one, zgodnie z odbiorem czternastolatka, którego figurę wymyśliłem sobie na potrzeby tekstu wrzucone, bo komuś wydało się, że tak trzeba, bez pomysłu. W dodatku dochodzi realizacyjny chaos, którego w żadnym stopniu reżyser nie kontroluje oraz fatalny montaż. Obydwie te rzeczy sprawiają, że w żadnym momencie nie jesteśmy w stanie ogarnąć zmysłami przestrzeni, w której znajdują się bohaterowie. A przy okazji również poczucia zagrożenia. Czasem cięcia transportują bohaterów w totalnie inne miejsce, innym razem wydaje się, iż wyrzucają z pomieszczenia stwora, będącego sekundę wcześniej największym zagrożeniem. Najbardziej uroczo zły jest jednak inny element. Chodzi o sposób, w jaki konstruowani są tutaj bohaterowie. Niektórzy są pionkami bez absolutnie żadnych cech (chodzi tu także o główną, Norah), inni opisani jedną, która w żadnym stopniu nie daje nam wejść z nimi w relacje. Kapitan grany przez Vincenta Cassela ma rodzinę, więc fajnie byłoby, żeby wrócił kiedyś na powierzchnię, a Emily i Smith się kochają, ale jak bardzo i szczerze to tylko nam mówią, bo poza tym wydaje się, jakby po prostu wpadli w ten sam wir, pachnący wszechobecną katastrofą. Absolutnym ulubieńcem jest dla mnie jednak grany przez T.J.Millera Paul. W pewnym momencie rzuca on przed większą akcją cytat z książki (wybaczcie, zapomniałem jakiej, aż się dziwię, że prawie dobę po seansie jestem w stanie jeszcze coś z Głębi strachu wyciągnąć), jednak reszta grupy szybko go gasi, stwierdzając, że przecież ty nie umiesz czytać. Ot, to by było na tyle, jeśli chodzi o charakterystykę.
fot. materiały prasowe
Szybko okazuje się w tym filmie, że zagrożenie, z którym przyjdzie się zmierzyć naszym protagonistom, to nie tylko jakieś wybuchy we wnętrzu ziemi, ale również cała masa dziwnych krwiożerczych stworów, które tylko czekają, aby rozerwać na kawałki naszych dzielnych naukowców (którzy swoją drogą wyglądają, jakby raczej z niewielkim zaangażowaniem studiowali). Projekty stworów jednak również nie są szczytem osiągnięć designerskich. Dodajmy jeszcze bzdurny plot armor, jaki mają w walkach z nimi niektórzy bohaterowie, który każe raz oglądać sceny, w którym bohater imploduje bez zbyt wielkiego kontaktu, żeby innemu potem dać wywalczyć życie mimo pochłonięcia już prawie w całości, a zobaczymy obraz nędzy również w tym aspekcie. Wszystkie wspomniane wady są umiejscowione w świecie, którego logikę dobitnie pokazuje jedna scena. W pewnym momencie bohaterom na przeszkodzie staje dość wąska szczelina, przez którą nie da się podobno przecisnąć. Mimo że wszyscy mają ogromne kombinezony, do zadania zgłasza się Norah. Mówi, że jest najmniejsza, dlatego bez problemu się przeciśnie. A gdy już to robi, rzuca reszcie, żeby wpadali, bo miejsca jest jednak sporo. Tego typu mroczny thriller zsyła początek tego roku do naszych kin. Jedyny plus, że teraz nie będzie problemem pokazywanie lepszych.

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.