Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Światłoczuła - recenzja nowego filmu reżysera (Nie)znajomych! Nie patrz tak na mnie!

Autor: Łukasz Kołakowski
31 grudnia 2024
Światłoczuła - recenzja nowego filmu reżysera (Nie)znajomych! Nie patrz tak na mnie!

Główna bohaterka Agata, w jednym z wielu napisanych na poziomie dialogów w tym filmie mówi do swojego kochanka Roberta, że związek z osobą niewidomą jest o tyle trudny, że trzeba w nim rozmawiać. Cisza nie tylko krępuje, ale również wprowadza niepokój i błyskawiczne poczucie, że coś jest nie tak. Mamy do czynienia z osobą z niepełnosprawnością, więc tyczy się to konkretnej sytuacji, jednak gdzieś tam na dnie kwestia ta wrzuca kamyk do ogródka praktycznie całej gałęzi kina romantycznego w Polsce. Filmy o związkach, czy mówimy o komediach romantycznych, czy bardziej melodramatach, w znakomitej większości wykładają się u nas właśnie na dialogu. Scenariusze pisze się często tak, że pierwsza szczera i poważna rozmowa wyjaśnia większość wątpliwości. Na szczęście to nie ten przypadek. 

Choć Tadeusz Śliwa sprawdził się już znakomicie w debiutanckim pełnym metrażu. Nie tyle świetnie przełożył cudzą historię na polskie realia, ile nawet ją przebił, do tego dorzucił udany projekt serialowy dla dużego gracza, przedłużony o kolejny sezon. Mimo to w dalszym ciągu wspominając o młodej szkole polskich reżyserów jego nazwisko pozostaje pomijane. Mam nadzieję, że Światłoczuła to ten moment, w którym tak być przestanie, bo to produkcja ze wszech miar warta uwagi. 

fot. Anna Włoch

Jeszcze ciekawiej dzieje się, gdy spojrzymy na scenarzystów. Za tekst Światloczułej odpowiada dwójka autorów. Gdyby prześledzić wcześniejszą ich działalność, trudno byłoby spodziewać się czegoś tak mądrze i subtelnie napisanego. Tomasz Klimala ma bowiem na swoim koncie rolę scenarzysty w takich hiciorach, jak Lokatorka, Furioza czy last but not least 365 dni. Współscenarzystka Hanna Węsierska natomiast Ślub doskonały, Poskromienie Złośnicy czy Skazaną. Większość z tych tytułów to przykłady obnażanych w pierwszym akapicie tego tekstu jak i właściwie w całym filmie problemów z dialogami. Nie jesteśmy tu jednak po to, by się wyzłośliwiać, a w końcu pochwalić za znakomitą robotę. 

Film wychodzi z prostych środków, ale to właśnie w nich znajduje pole do popisu i niuansowania opowieści. Robert i Agata poznają się na sesji tego pierwszego, fotografa, na której ona jest modelką. Na początku nie dostrzega jej niepełnosprawności, choć już w pierwszej scenie, aby dopełnić kadr swojego zdjęcia, prosi o pomoc jej kumpla, odgrywanego przez Bartłomieja Deklewę. Ich relacji też nie zna, wszystkich wiąże w tej scenie czysty przypadek. A Ty widzu, szantażowany podobnymi produkcjami na każdym kroku, już wiesz, co się kroi. Będzie ból, smutek, trudny trójkąt miłosny i cierpienie.

fot. Karolina Grabowska

Nastawienie z początku, może celowo, z biegiem akcji bardzo rozmija się w finalnym efektem. Nasza para zaczyna się spotykać i docierać. Im dalej w las, tym nomen omen widzimy, że nie mamy przed oczami niewidomej i chcącego ją wykorzystać chłopa, a dwójkę wrażliwych ludzi z krwi i kości. Agata na co dzień pracuje z trudną młodzieżą, a każdą próbę użalania się nad nią kwituje głośną niezgodą, mając mniemanie, że to jedyny sposób na normalne życie. Robert natomiast, pchany w ten związek odgłosami serca stara się ją zrozumieć, przy okazji jednak odczuwając mnóstwo rozterek. Ich liczba stopniowo zmniejsza się w głębi relacji.

Motywów i okazji do cierpiętniczego snucia się po ekranie jest tu ponad wymiar. Wiemy od początku (choć chyba fajniej byłoby, gdybyśmy jak Robert, mieli pewność z biegiem akcji), że mamy do czynienia z osobą niewidomą, lecz i dla Agaty i dla Roberta życie ma do zaoferowania cały wachlarz innych traum i strat. Na własne oczy widzimy jednak, jak ich wzajemna relacja pozwala coraz bardziej się z nimi oswajać. To właśnie dlatego film wychodzi z twarzą z dość ryzykownego zabiegu ciągłego podkręcania dramatów, które nie są bohaterom obce także także w czasie trwania akcji. Choć ogólny ton jest raczej smutny i refleksyjny, zdarza mu się postawić na błyskotliwe teksty i dość zabawne sytuacje.

fot. Karolina Grabowska

Wybijający się ponad miarę efekt końcowy to również w dużej mierze zasługa dwójki głównych aktorów. Ignacy Liss rośnie nam na nowego amanta polskiego kina, bo taką rolę pełnił już w Zadrze, Znachorze czy Marcu 68, a wiele kobiet przetoczyło się również przez życie Siczki, w którego wcielił się w Idź pod prąd. Światłoczuła to film o klasę lepszy od wszystkich wymienionych, a aktor skorzystał z tego w sposób bardzo widoczny. Dobrze oddaje wszystkie naprawdę wiarygodny konflikt wewnętrzny swojej postaci. Jeszcze większy progres zalicza Matylda Giegżno, która tak dużej i wymagającej roli jeszcze nie miała, przez co dopiero teraz pokazała pełnię talentu. W jej Agacie widać nie tylko czystą pracę nad warsztatem, którą musiała wykonać wcielając się w niewidomą postać, ale przede wszystkim aktorską pewność siebie, która nie szufladkuje tej roli tylko w manierach charakterystycznych dla braku wzroku. Powiedziałbym, że zachowanie pomiędzy akceptacją własnego ja a buntem dla tego, jak obchodzi się z nią świat wybrzmiewa dużo bardziej. Dlatego też tak silnie emocjonalnie działa zakończenie, które jest świetnie umotywowanym resetem. Chciałbym tam jeszcze  choćby linijkę podsumowania z obu ust, wielu jednak spojrzy na to niedopowiedzenie przychylniej.

Tak to już w melodramatach jest, że im trudniejsze życie mają bohaterowie, tym krótsza droga do pójścia na łatwiznę, bo jakiś ładunek emocjonalny będzie płynął z samej litości. Zdolni twórcy nie wykorzystują choroby czy niepełnosprawności bohaterów do wymuszenia płaczu, a do powiedzenia czegoś więcej o relacji. To wszystko z czystym sumieniem można napisać o Światłoczułej. Tadeusz Śliwa w swoim filmie po linii najmniejszego oporu nie tylko nie idzie, a krzyczącym głosem swoich bohaterów stara się ustawiać widzów, którzy mogliby choć przez chwilę tak pomyśleć. Dzięki temu może znaleźć miejsce na scenę, w którym Agata z przyjacielem uczy się tańca do Patolove Zdechłego Osy (mam wrażenie, że polskie kino po Wrooklyn Zoo jeszcze kilka razy sięgnie po ten kawałek). Właśnie takie filmy o miłości powinny powstawać jak najczęściej. 

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.