Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

X-Men: Mroczna Phoenix - recenzja ostatniego filmu serii w erze 20th Century Fox

Autor: Szymon Góraj
5 czerwca 2019

Mnóstwo teorii, domniemanych przecieków, mocna krytyka na długo przed wejściem do kin - tak można pokrótce scharakteryzować praktycznie cały czas oczekiwania na debiutancki film Simona Kinberga. Dokrętki, dokrętki dokrętek, wszyscy już zaczęli się w tym gubić, tak samo jak w zalewających Internet zapowiedziach i spotach. Teraz pojawia się wreszcie okazja, by zweryfikować Mroczną Phoenix. I cóż, może to spotkanie nie pozostawi nam traumy, ale i nie sprawi, że będziemy płakać po tej przeterminowanej już od dawna franczyzie.

Akcja rozgrywa się jakiś już czas po wydarzeniach z Apocalypse. Mutanci Xaviera (James McAvoy) nie tylko otrząsnęli się z niezwykle druzgocącego okresu, ale również stali się prawdziwymi wybawcami w oczach rządu i opinii publicznej. Wszystko zmienia pewna kosmiczna misja, na której Jean Grey (Sophie Turner) wchłania nieznaną substancję. Sprawy zaczynają przybierać coraz bardziej dramatyczny obrót.
Mroczna Phoenix
kadr z filmu X-Men: Mroczna Phoenix
Na pewno nie powinniśmy narzekać na kwestię estetyczną filmu, która budziła wcześniej spore wątpliwości. Od początku możemy wyczuć swojego rodzaju niepokojący stan oczekiwania na katastrofę. Służy temu budujący napięcie prolog z małą Jean i Xavierem w rolach głównych. Odpowiednio skomponowana muzyka Hansa Zimmera również wiele pomaga. Kiedy trzeba, wtapia się w poszczególne sceny, by w odpowiednim momencie uderzyć z całą mocą. Warto również zwrócić uwagę na komiksowość efektów specjalnych. Ciekawa konwencja w dużej mierze potrafi w dużej mierze przysłonić niedobory reżyserskiego warsztatu Kinberga. W trakcie niektórych starć (jak np. przy okazji finału w pociągu) można się wręcz poczuć niemal jak przy oglądaniu jakiejś animacji z serii X-Men. Gdyby ten element szedł ręka w rękę ze scenariuszem, mielibyśmy naprawdę wyróżniającą się produkcję. Niestety, cała fabuła to po prostu zlepek kolejnych skrajnych, źle uzasadnionych decyzji bohaterów. W zasadzie od początku do końca kolejne zwroty narracyjne bazują na tanich emocjonalnych trikach. Nie jest to może poziom aż tak żałośnie niski, jak np. w Legionie samobójców, bo mimo wszystko jakąś strukturę (albo jej namiastkę) w tym wszystkim możemy dostrzec, jednak mimo wszystko jakiekolwiek poczucie dramaturgii jest dość trudne do wykrzesania. Zwłaszcza, że jeden z głównych fabularnych twistów został w zasadzie zdradzony w materiałach promocyjnych.
kadr z filmu X-Men: Mroczna Phoenix
Jeżeli chodzi o rozpisanie postaci, to już jest niestety dramat. Co z tego, że ponownie zebrano aktorską śmietankę, skoro scenariusz nie pozwala na zbyt wiele? Konia z rzędem temu, kto szczegółowo opisze graną przez Jessikę Chastain nijaką główną antagonistkę, o której nie dowiadujemy się prawie niczego. Irytować może też rozwój postaci Xaviera. Choć miał swoje błędy młodości, przywódca X-Men zawsze charakteryzował się mądrością i rozsądnym podejściem do danej sytuacji, i nawet jeżeli czasem stosował pewne środki manipulacji, koniec końców ustępowały one szczeremu i uczciwemu podejściu. Tymczasem Mroczna Phoenix nie tylko pokazuje go jako popadającego w dekadencję megalomana, ale w zasadzie mocno - i niepotrzebnie - narusza jego całościowe podejście do własnej misji.
kadr z filmu X-Men: Mroczna Phoenix
Wydaje się, że wśród istotniejszej części obsady - bo chyba nie ma co więcej pisać o np. młodym Cyklopie, który ustanowił jakiś nowy rekord w liczbie użyć imienia głównej bohaterki - obronną ręką wychodzi jako tako odgrywana przez Nicholasa Houlta Bestia, mimo że jego motywacje rozmywają się w ostatnim akcie, tracąc jakiekolwiek znaczenie. Chyba największy smutek może jednak ogarnąć podczas oglądania zblazowanego Magneto. Ta postać stoi w miejscu, któryś już film z rzędu zachowując się niemal dokładnie w ten sposób. A pomyśleć, że w czasach Pierwszej klasy był największym atutem w obsadzie... Wydaje się, że to jakiś ponury żart twórców, którzy chcieli dopasować Erika do aktorskiego zagubienia Michaela Fassbendera, od dłuższego czasu niepotrafiącego znaleźć się w produkcji na miarę swojego wielkiego talentu. No i oczywiście sama Jean Grey, której ponownie nie mogą okiełznać nie tylko bohaterowie produkcji, ale sama aktorka. Sophie Turner męczy się strasznie, próbując wykrzesać ze swojej postaci rozchwianą emocjonalnie, zagubioną dziewczynę, po raz kolejny udowadniając, że do tej roli po prostu nie pasuje, jak i wykazując poważne niedobory warsztatu aktorskiego. Jeżeli ktokolwiek czuł jeszcze smutek z powodu końca rozwijanego przez Fox prawie 20-letniego filmowego uniwersum X-Men, ten film stanowi lek na nostalgię. Mroczna Phoenix nie jest najgorszym filmem superbohaterskim - przypuszczam, że nawet w tym roku znajdzie się coś słabszego albo na zbliżonym poziomie - ale do czołówki mu równie daleko. To dowód na to, że franczyza od pewnego już czasu przypomina już bardziej wielokrotnie reanimowane zwłoki aniżeli coś, na czym można budować. Może i dobrze zatem, że prawa do marki przejmuje Disney, dzięki czemu zdołaliśmy uniknąć apogeum jej ekranowego upadku, jaki mógłby nastąpić w przypadku chociażby ewentualnego sequela. A teraz, kto wie, być może za kilka lat doczekamy się ciekawej nowej ery X-Men? Ilustracja wprowadzenia: 20th Century Fox

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.