Zielona granica wchodzi do kin osławiona nagrodą z festiwalu w Wenecji oraz obłożona infamią przez polityków partii prawicy, rząd i Prezydenta Polski. Sytuacja przypomina czas premiery Kleru. Wtedy dodatkowa antypromocja niezamierzenie wspomogła film Smarzowskiego. Kler stał się box-office’owym fenomenem i obejrzało go ponad pięć milionów widzów. Wiele wskazuje, że pod tym względem dzieło Agnieszki Holland może pójść w ślady produkcji z 2018 roku. I chociaż nie uważam –po obejrzeniu(!) filmu na pokazie prasowym - żeby Zielona granica była filmem dobrym czy w pełni spełnionym, to na pewno należy do dzieł ważnych i wartych poznania. Dlatego też zdecydowanie warto się na niego wybrać, by wyrobić negatywną lub pozytywną, ale własną opinię na podstawie seansu, a nie przedpremierowych przekazów politycznych spin doktorów.
Zielona granica Agnieszki Holland to film ambitny. Temu nie można zaprzeczyć. Może nawet zbyt ambitny. Jest to w końcu film fabularny, który w około 150 minut stara się przedstawić w wielowątkowy sposób całe spektrum zachowań i dramatów na granicy polsko-białoruskiej oraz wpisać to jeszcze w kontekst wojny hybrydowej Łukaszenki i całej polityki Unii Europejskiej wobec uchodźców. Holland wraz ze scenarzystami przedstawia multum sytuacji, motywacji, emocji u osób z każdej strony barykady. W przeplatającej i spotykającej się w różnych momentach historii syryjskiej rodziny, strażnika granicznego oraz psycholożki obserwujemy całą paletę postaci. Naiwnych migrantów ekonomicznych i politycznych, którzy szukają lepszego świata, a trafiają do kolejnego piekła. Zdemoralizowanych wykonywaniem podłego zadania pograniczników białoruskich i polskich. Lekarzy, ratowników, policjantów, aktywistów i obywateli o różnych poglądach politycznych i odmiennym spojrzeniu na na sytuację na granicy.
Czy
Zielona Granica oddaje w pełni głos wszystkim postaciom? Moim zdaniem, nie. Przy tylu wątkach i postaciach potrzebny byłby do tego odcinkowy serial. Szkoda też, że
Zielona granica wydaje się być filmem zakrzywiającym rzeczywistość, idącym na łatwiznę i skupionym na eksploatacji cierpienia ofiar, przez co liczne sceny międzyludzkich interakcji, chwil ulgi, nie zapadają w pamięć. Ekranowa soczewka skupia się na najsłabszych. Wielopokoleniowych rodzinach z dziećmi, ciężarnych kobietach, małoletnich albo rannych mężczyznach. Film zbyt wiele przedstawia powierzchownie, zbyt wiele nadreprezentuje. Błędem byłoby jednak niezauważenie, że Holland i w polskich Strażnikach Granicznych nie widzi ofiar systemu.
Wbrew pozorom nie jest to film wyłącznie krytykujący służby mundurowe. Jasne, są oni tu po tej Ciemnej Stronie Mocy, często w formie rodem ze słynnego wpisu Barbary Kurdej-Szatan w mediach społecznościowych, ale krytykowana jest też teoretycznie nowoczesna i liberalna część społeczeństwa, która ogranicza się wyłącznie do pustego protestu w celu podbudowania samooceny, a w momencie próby ucieka od odpowiedzialności. Słyszymy to chociażby jednym z monologów, który wygłasza odgrywana przez Agatę Kuleszę bohaterka i gdy pada nazwa głównej partii opozycyjnej oraz pewna wielkomiejska forma protestu, co pewnie na widowni wywoła salwy śmiechu i to zapewne nie jedyny raz w trakcie seansu. Mocno po głowie dostaje również polityka Unii Europejskiej czy działania Frontexu na Morzu Śródziemnym.
Tak, pogranicznicy są sportretowani w filmie Holland niczym wilki w owczej skórze. Z początku mili, przyjaźni, oferujący słodycze, wodę, pomoc, ale jak się okazuje, to tylko część podstępu wobec nieświadomych zagrożenia migrantów. Z biegiem czasu niektóre sceny ze strażnikami zaczynają wręcz ewokować klisze i sadystyczne momenty rodem z filmów holokaustowych. Jedyna różnica, że w
Zielonej granicy ukazana jest niezgoda i protest pojedynczych mundurowych na najgorsze przykłady zachowań kolegów w mundurze. Film stara się sugerować, że stoją oni w rozkroku między rozkazami dowództwa, a ludzką przyzwoitością, co u jednych katalizuje ukrywany sadyzm, u innych kaca moralnego, którego trzeba zagłuszyć mocnym alkoholem, a głównym czynnikiem korumpującym sumienie bohaterów jest władza, dawanie przyzwolenia na zło przez samą górę. Ale jest tu i chwila dla nieoczywistości i paradoksu. W epilogu Ci sami strażnicy wykazują się wielką empatią i solidarnością wobec uchodźców wojennych z Ukrainy, czyli wszystkim czego odmawiali osobom przekraczającym granicę z Białorusią.
Oglądając
Zieloną granicę nie można odmówić Agnieszce Holland kunsztu reżyserskiego. Jest to trzymające w napięciu przez prawie dwie i pół godziny, chwytające za serce, szarpiące nerwy, pełne dynamiki, z dobrym aktorstwem, przedstawiające dylematy moralne oraz budzące sprzeciw wobec niesprawiedliwości, łamania praw człowieka i stosowania tzw.
pushback’ów dzieło filmowe. W trakcie seansu odczuwałem jednak ambiwalentny stosunek wobec zastosowanej formy artystycznej i nie mam tu na myśli takiej drobnostki jak chaotyczny podział na rozdziały.
Zielona granica, chociaż ma kolor w tytule, to wraz z ukazaniem się tytułu filmu na ekranie, po kilkudziesięciu sekundach staje się filmem utrzymanym w czerni i bieli. Kolorystyka nie jest przypadkowa i można ją zrozumieć. Jest ona grobową świeczką dla tysięcy migrantów, którzy zmarli próbując dostać się do Europy przez ostatnie lata, a przypieczętowaniem tej symboliki jest wykonywany pod koniec filmu francuski rapowy utwór. Pamiętajmy również, że ukazywanie czegoś czarno na białym oznacza przedstawianie w sposób niepodważalny, dobitny, jednoznaczny. Wzmocnieniem powyższego jest również paradokumentalna forma filmu, sugerująca realność, prawdziwość, obiektywizm, a nie fabularność czy interpretacyjność tematu. Tu pojawia się pierwszy zgrzyt, gdyż już sami twórcy zaznaczają, że choć przeprowadzili bardzo szeroki research to część scen jest wymysłem twórców, ale ich zdaniem „prawdopodobnym”. Drugi zgrzyt to widoczne od początku sympatie i antypatie reżyserki. Słuszne czy niesłuszne, to już temat na analizy pozafilmowe, ale w filmie wyraźne. Niestety nie ma w tym wszystkim balansu, gdyż Agnieszka Holland najgłośniej daje wybrzmieć bezkompromisowemu, ale i bezrefleksyjnemu aktywizmowi, który z biegiem czasu staje się dla bohaterów niebezpieczną zabawą i sensacją rodem z produkcji spod znaku
heist movie.
W
Zielonej granicy widz otrzymuje w pełni humanistyczne dzieło. Nowy film Agnieszki Holland to obraz emocjonalny, apelujący do naszych serc, słusznie naświetlający los ofiar wielkiej polityki. Niestety na wiele dobrych scen, przypada wiele słabych i banalnych, bym mógł podzielić zachwyty z weneckich recenzji.
Ilustracja wprowadzenia: fot. Agata Kubis