Eastward to debiutancka gra od niezależnego chińskiego studia Pixpil. Tytuł zrodził się w głowach trzech wizjonerskich deweloperów, którzy za sprawą interesującego konceptu przyciągnęli inwestorów i rozwinęli studio. Dzięki temu po około 6 latach od początków prac tytuł w końcu ukazał się na rynku. Teraz do sprzedaży trafiło fizyczne wydanie gry w wersji na Nintendo Switch i z tej właśnie okazji postanowiłem się jej przyjrzeć.
Eastward to naprawdę interesująca gra, która przyciągnęła moją uwagę już po pierwszych screenach oraz po krótkim opisie fabuły. Na pierwszy rzut oka tytuł przypomina bowiem staroszkolne jRPG na wzór takiego na przykład
The Legend o Zelda – podobny jest tu pomysł na walkę oraz podbijanie dungeonów. Świetnie prezentuje się oprawa pixelartowa, która zachwyca kolorami oraz wysokiej jakości rysowanymi teksturami i tłami. No i jeszcze ten pomysł na fabułę – nie sposób przejść obok tego obojętnie.
Historia w
Eastward opowiada o górniku Johnie zamieszkującym w podziemnym mieście – ludzie są tam przekonani o katastrofie z przeszłości, w wyniku której tylko tu mogą przeżyć. Podczas kolejnego dnia w kopani soli John niespodziewanie wykopuję… białowłosą dziewczynkę. Przygarnia ją i staje się dla niej przyszywanym ojcem. Sammy szybko jednak zaczyna marzyć o powierzchni – chce zobaczyć zieloną trawę i niebieskie niebo. Gdy w wyniku pewnych okoliczność udaje się na zakazane ziemie, wraz z Johnem zostaje wygnana z podziemnego miasta. Wtedy też całkiem przypadkiem spełnia się jej życzenie, a dwójka bohaterów trafia na powierzchnie, gdzie wcale nie jest tak źle. Miasta są w dość słabym stanie, ale ludzie żyją tam całkiem szczęśliwi.
Co się tak naprawdę wydarzyło na powierzchni? Co doprowadziło świat do obecnego stanu? Tego będziemy mogli się dowiedź w tej wciągającej kampanii fabularnej. Gra jest dość długa, bo jej przejście zajmuje około 20 godzin. Jak na grę indie jest to świetny wynik. Podczas tego czasu będziemy przemierzać liczne lokacje, czyścić lochy oraz poznawać tajemnice tego pixelowego, kolorowego świata. Najmocniejszą stroną głównego wątku jest jednak mimo wszystko rozwój relacji John-Sammy, która z czasem nabiera coraz więcej rumieńców – od zupełnie obcych dla siebie osób, do prawdziwej i pięknej relacji ojciec-córka. Fabuła zaś rozwija się bardzo pomału, co mnie – dzięki zróżnicowanemu światu – zupełnie nie przeszkadzało. Super za to wypada scena postaci pobocznych, których w grze możemy spotkać w liczbie ponad 200. Mają oni sporo do powiedzenia (bezgłośnie, w formie napisów). A wszystko to opływa w sporą dozę humoru, co mnie kupiło po całości.
Eastward to oprócz ciekawego świata także masa angażujących aktywności. Aż ciężko uwierzyć, że w tak niepozornej grze udało się upchnąć tyle gameplayowych mechanik. Do naszych główny zadać w grze należy zwiedzanie lokacji, pokonywanie wrogów oraz rozwiązywanie niezbyt wymagających zagadek środowiskowych. Przede wszystkim dotyczy to podziemi, gdzie napotykamy nieprzyjazne stworki, które to musimy powalić uderzeniem patelni… Tak, jest to główna broń Johna. Ten może jeszcze podkładać bomby, by umożliwić sobie przejście, czy używać wyrzutni rakiet. Na początku walka zdaje się banalnie prosta, ale z czasem dochodzą jeszcze umiejętności Sammy. Dziewczynka może bowiem używać magicznych mocy, które na przykład pozwalają czasowo unieruchamiać wrogów, uaktywniać świecące grzyby czy też niszczyć przeszkody niepodatne na bomby. Dostajemy też możliwość przełączania się między postaciami, co stwarza już pokaźne pole do popisu w sekcjach łamigłówkowych – a twórcy to skrzętnie wykorzystują.
Tutaj można się mimo wszystko przyczepić do małego zróżnicowania misji, które najczęściej opierają się na tym samym – wyczyszczeniu lokacji i rozwiązaniu paru zagadek środowiskowych. Każda lokacja – mniejsza lub większa – prowadzi jednak w końcu do bossa, którego musimy pokonać. Walki z bossami są więc dość częste, a ich projekty przypominają te z klasycznych jRPG-ów. Na takiego niemilca musimy bowiem znaleźć sposób, więc nie wystarczy jedynie okładać go naszą niezawodną patelnią. Przeważnie nie jest to nic skomplikowanego, ale i tak skutecznie uatrakcyjnia walkę i sprawia, że jest bardziej wymagająca – nieraz zdarzyło mi się zginąć, choć po odkryciu stosownej taktyki nie było już większego problemu.
Poza walką w
Eastward możemy też zagrać w parę mini gier, na przykład zaganianie latających świń czy zabawa z krabami. Możemy w ten sposób upolować jakieś dodatkowy nagrody. Najciekawiej wypada jednak „gra w grze” pod tytułem
Earth Born. Możemy tam przejść pełnoprawną kampanię w celu pokonania króla demonów – oczywiste oczko w stronę klasyków jRPG-ów. Oprócz wspomnianych mini gier, możemy też użyć patelni jak na przybór kuchenny przystało – do pichcenia jedzonka. Podczas eksploracji świata znajdujemy bowiem składniki, które potem da się użyć do przyrządzania dań. Możemy tu dość swobodnie łączyć składniki, dzięki czemu w naszej książce kucharskiej będą pojawiać się nowe przepisy z opisem ich bonusów (odnowienie życia, czasowa niewrażliwość itd.).
A co można powiedzieć o oprawie audiowizualnej? Jest pięknie. Gra została zaprojektowana w systemie top-down, czyli na wzór staroszkolnych jRPG 2D. Sama oprawa to pixel art w najlepszym wydaniu. W ostatnim czasie gry w takiej oprawie mnie odrzucały, głównie przez to, że były ponure i mało czytelne. Nic takiego nie ma miejsca w
Eastward. Nawet mroczniejsze podziemne lokacje mają swój klimat, a już krajobrazy na powierzchni to czysta esencja piękna. Sporo tu kolorów, a szczegółowe oświetlenie dodaje niepowtarzalnego stylu tej produkcji. Twórcy zadbali też o masę szczegółów w każdym zakamarku – widać lata pracy i włożonego w to zaangażowania. Co też ciekawe, tak małemu zespołowi udało się nawiązać współpracę z kompozytorem Joelem Corelitzem, dzięki czemu w grze muzyka jest fenomenalna. Nic dziwnego, skoro to ten sam facet, który na swoim koncie ma udział przy tworzeniu soundtracków do między innymi
Halo Infinite czy
Death Stranding.
https://www.youtube.com/watch?v=Epo3HdhmxDo
Eastward to jedna z tych gier, w której widać włożone serce twórców. Gra powstawała sześć lat, a za jej sukcesem stoi małe studio, które dopiero wkracza na rynek gamingowy. Przy sporej ilości tytułów AAA lecących ciągle na jednej i tej samej nucie, warto czasem zrobić skok w bok i zahaczyć o tak oryginalną grę jak właśnie
Eastward. Tytuł zachwyca bowiem pomysłem na świat, fantastyczną oprawą audiowizualną oraz ciepłą relacją rodzącą się między parą głównych bohaterów. Proszę więc prędko podążać „Na wschód”.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni.
|
[email protected]