Świat kina i seriali znienawidził sformułowania "remake" albo "reboot". Już od kilkunastu dobrych lat amerykańskie wytwórnie wciskają nam nieoryginalne zapychacze miejsca na rocznej ramówce, aby wzbogacić się na magii, która prysła już lata świetlne temu. Doskonałymi przykładami są takie tytuły jak Jurassic World, Mumia, Hellboy oraz Ghostbusters z 2016 roku. Co gorsza, takich przykładów nie będzie brakować w nadchodzących latach. Sytuacja wygląda diametralnie inaczej na rynku gier. Fenomen remake'ów na dobre rozpoczął się całkiem niedawno, gdyż w 2019 roku. Wtedy na półki sklepowe trafiło niesamowite Resident Evil 2 i cały świat rzucił się na ten tytuł. Na lewo i prawo rzucane były oceny 9/10 oraz 10/10; fani serii zanurzali się w fikcyjnym Raccoon City na dziesiątki, a nawet setki godzin i starali się zdobyć każdą możliwą broń, strój oraz trofea. Capcom wykonał fenomenalną robotę i stał się prekursorem dla innych wytwórni. Niedługo po tym tytule zapowiedziano takie gry jak Dead Space, Demon's Souls oraz wysoce oczekiwany remake Silent Hill 2. Nie oznacza to jednak, że Capcom zaprzestał tworzenia remake'ów. Następny na liście był Resident Evil 3, ale tutaj sprawy nie potoczyły się tak gładko jak poprzednio. Nie był to zły remake, ale zdecydowanie mógł być lepszy. Deweloperzy potrafią jednak uczyć się na błędach, gdyż w nasze ręce wpadł jeden z najlepszych tytułów tego roku - Resident Evil 4!
Leon S. Kennedy wraca do akcji po 4 latach (7 latach w fikcyjnym świecie)! Przygoda naszego ulubionego rekruta z Raccoon City rozpoczęła się dość nietypowo. Hordy zombie, dręczący tupot wielkich stóp Mr. X-a, kolosalny aligator oraz najbardziej wypasiony posterunek policji to tylko czubek góry lodowej i w porównaniu z tym co wydarza się w hiszpańskiej wiosce z
Resident Evil 4, jest to zaledwie spacer po parku.
Kennedy, po traumatyzujących wydarzeniach z Raccoon City, otrzymuje kilkuletnie szkolenie i - koniec końców - zostaje zatrudniony przez samego prezydenta USA na specjalną misję. Mianowicie, już doświadczony w bojach Leon, musi uratować córkę prezydenta z łap niebezpiecznego kultu. Kaszka z mleczkiem, co nie? No właśnie nie. Na drodze Leona staje wiele rozmaitych i przerażających niebezpieczeństw m.in. kolejny kolos z fikuśnym kapelusikiem (który można zestrzelić), Leatherface z przeceny oraz latający łajdacy, którzy stale podnosili moje ciśnienie. Tak jak poprzednio, nie brakuje tutaj pomocy z zewnątrz. Leon posiada pomagierkę o imieniu Ingrid, a w międzyczasie poznajemy tajemniczego Luisa oraz na nowo odkrywamy Adę Wong z
Resident Evil 2. A, nie można również zapomnieć o Ashley, wspomnianej córce prezydenta, która przez długi czas towarzyszy nam w monstrualnej przygodzie. Mówiąc w skrócie,
Resident Evil 4 jest dużo większym tytułem niż poprzedzające go oba tytuły. Przejdźmy jednak do konkretów (
nie bójcie się, będzie bez spoilerów)!
https://www.youtube.com/watch?v=bwxMrAy4z-s&t=9s&pp=ygUXcmVzaWRlbnQgZXZpbCA0IHRyYWlsZXI%3D
Żegnaj Raccoon City, witaj Valdelobos!
Po pierwsze, zmiana klimatu. Nie znajdujemy się już w ponurym, przepełnionym chaosem Raccoon City (gdyż miasto zostało wysadzone w powietrze), ale w
hiszpańskiej wiosce, która tętni... śmiercią. Jeżeli przeszliście niedawno udostępnione demo, to znacie już - prawie cały - początek. Mała wioska, a w niej kościół, kilka domków, drepczące kurczaki oraz odrobinę flaków i martwych zwierząt, aby wzbogacić nieżywą atmosferę. Szczerze powiedziawszy, jest to doskonałe wprowadzenie w ten świat, iż posiada ono
wiele "uziemionych" elementów. Nie jesteśmy od razu wrzuceni w hordę przedziwnych stworów, ale raczej poznajemy tę krainę krok po kroku - napięcie stale rośnie, przeciwnicy stają się coraz bardziej wymagający (i zaczynają zżerać niewyobrażalne ilości amunicji), ale jednocześnie otrzymujemy momenty, gdzie możemy złapać oddech i trochę pozwiedzać. A jest co zwiedzać, gdyż
twórcy wytworzyli przepięknie okropny świat, pełen znajdziek i misji pobocznych.
Po całym świecie rozmieszczone zostały niebieskie kartki informujące nas o pobliskich aktywnościach. Takimi aktywnościami są np. wiszące medaliony do zestrzelenia. Co prawda,
nie są to skomplikowane misje, które zaskakują i ekscytują,
ale fajnie zapełniają nam czas i - jak wspomniałem - dają nam odpocząć od zakręconego głównego wątku. Co więcej, otrzymujemy za nie przydatne nagrody, ale o tym musicie się już sami przekonać.
Rozrywka na więcej niż 3 godziny
Brnijmy jednak dalej w tę przygodę, gdyż jest ona całkiem angażująca.
Akcja bardzo szybko się rozkręca i ku mojemu zdziwieniu nie opuszcza nas na długi czas.
Resident Evil 4 to zdecydowanie najdłuższy remake z serii i po boki zapełniony jest interesującymi postaciami, przepiękną oprawą graficzną i... och ten gameplay. Od wielu lat jestem zakochany w owej franczyzie, zasługą czego jest właśnie survivalowa rozgrywka. Stałe zarządzanie ekwipunkiem, rozmyślanie czy będę teraz potrzebował korby, czy może shotguna, no i oczywiście zwykłe masakrowanie zombiaków sprawia mi ogromną przyjemność. W kwestii czwartej części wcale nie jest inaczej -
jest nawet lepiej.
Czego nienawidziłem w
Resident Evil 2 (a tym bardziej
Resident Evil z 2002 roku) to toporność - poruszanie się Leonem oraz Claire było strasznie nienaturalne, oraz powolne i w wielu momentach brakowało mi dodatkowego guzika do uniku, kontry albo parowania. Fani serii zapewne się na mnie rzucą i zaczną tłumaczyć, że
"tAk ByŁo W oRyGiNaLe" - nie obchodzi mnie to. Rolą remake'u jest modernizowanie przestarzałych elementów, aby zgadzały się one ze współczesnymi standardami.
Resident Evil 3 zrobiło to całkiem dobrze, a
Resident Evil 4 zrobiło to doskonale.
Kiedyś początkujący policjant, teraz Neo z Matrixa
Leon S. Kennedy przemienił się
z niezdarnego młodziaka w totalnego badassa, który mógłby stanąć twarzą w twarz z Johnem Wickiem. Wspominając o Babie Jadze, grając Leonem możemy poczuć się jak słynny zabójca i z wielką satysfakcją posługiwać się nawet najzwyklejszym pistoletem. Gameplay w poprzednich częściach był bardzo podstawowy - możesz strzelać i ewentualnie posłużyć się nożem. W "czwórce" możemy strzelić przeciwnikowi w twarz, po czym uderzyć go z półobrotu, a na dokładkę dziabnąć go nożem i na dobre go wykończyć.
Dodatkowo niektóre sekwencje, możemy ukończyć bez wykrycia, a to dzięki "starym nowym" mechanikom skradania się i wykańczania przeciwnika po cichu. W przeciwieństwie do niezgrabnych i trochę przestarzałych mechanik remake'u z 2019 roku,
Resident Evil 4 posiada niesamowicie
płynną i szybką rozgrywkę, która pozwala na wiele możliwości.
To sprowadza się do "regrywalności" za którą słynie marka
Resident Evil. Prawdopodobnie jeszcze nie raz podejdę do tego tytułu i, kto wie, może nawet pokuszę się o platynowe trofeum.
Kącik narzekania
Po salwie komplementów, pora na małe narzekanie. Mianowicie chciałbym poświęcić chwilę postaci
Ashley oraz jej (momentami) upierdliwego towarzyszenia. Co ciekawe, mój problem nie dotyczy żadnych niszczących system bugów lub glitchów (gdyż na takie się nie napotkałem), ale raczej konstrukcji misji, które powinny były zostać we wczesnych latach 2000. Tak, ma na myśli chronienie Ashley i ciągłe wyruszanie na jej ratunek. Kiedy wokół Leona zaczyna zbierać się konkretna horda zainfekowanych, moją jedyną myślą jest "dobra, shotgun i do przodu". Niestety wiele razy Ashley postanawiała zrujnować mój plan i po prostu padała, a ja musiałem jeszcze dodatkowo podbiec do niej i ją podnieść. Co gorsza, przeciwnicy mogli również podnieść Ashley i zabrać ją na przechadzkę po pobliskich terenach. To jednak nie koniec nagromadzenia problemów.
Nasza partnerka może zginąć od pocisków Leona, co zakończy misję i przeniesie nas do poprzedniego checkpointa -
istnie męcząca mechanika. Akurat ten fragment oryginału mógł zostać usunięty.
"He's so ugly, I love him!"
Starczy tych minusów, bo aż mi szkoda szkalować tak dbale wytworzone dzieło. Inną kwestią, którą chciałbym rozwinąć, jest oprawa graficzna, czyli absolutna perełka tych remake'ów.
RE Engine pozwala na tworzenie istnych cudów graficznych i nie mowa tutaj tylko o zjawiskowych cutscenkach, ale raczej o tym co otacza nas podczas rozgrywki. Wszystko - poczynając od zadymionej wioski, przez klimatyczne jezioro, a kończąc na ociekającej złotem i przepychem fortecy - wygląda spektakularnie w kontekście oświetlenia, najmniejszych detali czy też kolorystyki.
Niestety nie idzie to w parze z 60 FPS-ami (przynajmniej na ten moment). Mamy do wyboru dwa tryby - wydajnościowy (60 klatek na sekundę) oraz jakościowy (ray-tracing itp.). Jest to już klasyczny wybór we współczesnym świecie gamingu, który bardzo często otrzymuje opcję łączące oba tryby, ale zazwyczaj następuje to dopiero kilka miesięcy po premierze. Być może wraz z dodatkiem
Mercenaries, otrzymamy również to, albo chociaż jakąś wiadomość na ten temat.
Gra roku?
Niesprzecznym stwierdzeniem będzie to, że
Resident Evil to obecnie jedna z najlepiej sprzedawalnych się i ocenianych marek w popkulturze... pomijając stronę filmową i serialową. Ostatnie 4 gry z tego uniwersum sprzedały się w niezwykle zadowalających ilościach, a temu towarzyszyły wysokie noty od krytyków oraz prestiżowe nominacje i nagrody.
Resident Evil 4 bije na głowę poprzednie remake'i pod każdym względem. W kontekście grafiki, fabuły, oświetlenia, postaci, designu misji i nowych lokacji jest to gamingowe arcydzieło, które zasługuje na wszystkie pochwały. Mamy tylko marzec, a
ja już znalazłem personalnego pretendenta do tytułu gry roku. Oczywiście opinia ta pochodzi od wieloletniego fanatyka serii, ale nawet z obiektywnego punktu widzenia trzeba przyznać, że jest to kawał dobrej gry. Z wielką niecierpliwością czekam na kolejny rozdział z uniwersum
Resident Evil.
Ilustracja wprowadzenia: fot. materiały prasowe