Return to Monkey Island - recenzja gry. Kto pytał? Nikt.
Autor: Klaudia Sołdyńska
15 listopada 2022
Gry z serii Monkey Island to niewątpliwie ciekawe produkty, które w czasach swojej świetności zrewolucjonizowały branżę. Pomysł Rona Gilberta z czasem ewoluował, dając nam łącznie pięć, a od 19 września właściwie już sześć różnorodnych gier. Dziś twórca poniekąd odcina się od części z nich i na własnych zasadach tworzy bezpośrednią kontynuację gry Monkey Island 2: LeChuck’s Revenge. Jaka więc jest ta „nowa” trzecia część serii dumnie nazwana Return to Monkey Island?
Kiedy pierwszy raz usłyszałam informacje o tym, że w produkcji znajduje się Return to Monkey Island — ucieszyłam się. Jedna z gier z tej serii jest moją grą dzieciństwa, pomimo tego, że niewiele z niej w tamtym czasie rozumiałam i nie potrafiłam jej przejść bez poradnika pod pachą (piracki angielski to dość trudna odmiana języka jak dla czterolatki). Po latach ograłam remastery i bawiłam się przy nich świetnie, a każda kolejna odsłona dawała sporo frajdy na swój własny sposób. Wiadomość o tym, że Ron Gilbert i Dave Grossman (twórcy oryginału) ponownie pracują nad czymś wspólnie pod sztandarami starego, dobrego Lucasfilms Games oraz Devolver Digital(Cult of the Lamb) i Terrible Toybox (Thimbleweed Park) była niewątpliwie budująca. Potem przyszedł czas na pierwsze zapowiedzi, materiały promocyjne i... pierwszy trailer — po którym pojawił się na mojej (i zapewne nie tylko mojej) twarzy pierwszy grymas.What Are Those?!
Nie taki diabeł straszny jak go malują
Ta seria przeszła wiele — był pixel art, ręcznie malowane tła i postacie rodem z podróbek animacji Disney'a oraz kanciaste oprawy 3D. Ale to, co tym razem zaproponowali nam twórcy było... osobliwe. W 2022 roku postawiono na mix przypominający twórczość studiów: Pixar (ale mam tu na myśli jedynie rysowane przerywniki umieszczone w dużych tytułach) i Hannah Barbera (oczy bohaterów wyglądają jak gdyby były żywcem wyjęte ze starego odcinka Scooby Doo, gdzie jesteś?) z lekką nutką szaleństwa... Pablo Picassa?
Fot. materiały promujące grę Return to Monkey Island
Przyznam, że byłam nieco zdziwiona, że twórcy obrali taki właśnie kierunek artystyczny. W końcu kilka lat temu na rynek gier trafił fantastyczny Timbleweed Park z ponadczasową oprawą pixelartową i charakterystycznym dla przygodówek point and click dolnym menu. Początkowo liczyłam na to, że tutaj otrzymamy to samo... Ale nie... Do stołu producenckiego zaproszono Rexa Crowle'a znanego z gry Knights And Bikes. Niewiele Wam to mówi? Mnie również. Wiedźcie tylko tyle, że na pierwszy rzut oka jego gra przypomina trochę... wydzieranki dla dzieci.
Fot. materiały promujące grę Return to Monkey Island
Kiedy pierwszy raz zagrałam w Return to Monkey Island wszystkie złe myśli odpłynęły. Ta oprawa nie jest aż tak zła, jakby mogło się na początku wydawać. Z czasem oko się do niej przyzwyczaja i jest dość przyjemna w odbiorze. Na tyle przyjemna, że gdyby ktoś stworzył kolejną grę z serii lub animację w tym stylu, to nie kręciłabym nosem. Na plus zasługują tutaj tła i animacje w przerywnikach filmowych. Świetnie wygląda nasz nemezis LeChuck czy nasza ukochana Elaine Marley. Bardzo ciekawy jest też design piratów: Iron Rose, Flambe czy Putry. Osobiście — zmieniłabym jednak nieco projekt postaci Guybrusha. Chyba wypił za dużo grogu, bo nos ma czerwony jak renifer Rudolf.
Słyszę głosy...
Bardzo podoba mi się to, że nasz protagonista otrzymał tego samego aktora dubbingowego co kiedyś. Dominic Armato po raz kolejny powrócił do roli Guybrusha Threepwooda (dla której się chyba urodził). Na ekranie ponownie partneruje mu także Alexandra Boyd w roli Elaine Marley. Dzięki temu zabiegowi można się poczuć na Mêlée Island jak w domu. Pozostając przy oprawie audio — soundtrack ponownie skomponowała dla nas święta trójca studia, czyli Michael Land (autor genialnego intro do gry Secret of MonkeyIsland), Peter McConnell (którego uwielbiam za soundtrack do Grim Fandango) i Clint Bajakian (odpowiadający za starsze gry z serii Star Wars i nowsze od studia Double Fine). Za tę dbałość o szczegóły — duży plus!
Historia kołem się toczy
Return to Monkey Island ponownie bierze na tapet sekret Małpiej Wyspy, który był tak ważny dla Guybrusha, i wielu graczy, przez ostatnie... 30 lat. Tak, 30 lat, ta seria już ma tyle lat na karku. Nie chcę Wam spoilerować jednak całej fabuły. Skupie się na najistotniejszym. Threepwood nie mógł zapomnieć o sekrecie. Ponieważ nie ma statku, załogi i funduszy, to żeby do niego dotrzeć, musi dostać się na statek... LeChucka. Pod przykrywką oczywiście — niczym Elisabeth Swan w pierwszych Piratach z Karaibów (by the way w grze znajdziecie nawiązanie do tej produkcji). Najciemniej jest pod latarnią. W ciągu naszych poszukiwań przemierzymy okolice dziewiętnastego równoleżnika od dobrze znanego wszystkim Mêlée Island po surową Brrr Mudę, odwiedzając także znaną z plantacji limonek Scurvy Island, przerażająca Terror Island oraz malutka wysepkę Barebones. Ponownie będą nam towarzyszyć znane postaci takie jak: hiperruchliwy Stan, gadatliwy Murray czy nasz map mistrz Wally i nieoceniona Vodoo Lady.
Fot. materiały promujące grę Return to Monkey Island
Mam dla Ciebie zagadkę
Gra oferuje nam dwa poziomy — prosty (casual mode) i trudniejszy (hard mode). Na początek postawiałam na prostszą rozgrywkę. Zagadki tutaj mają zróżnicowany poziom — bywają banalne lub trudne do ogarnięcia i wręcz absurdalne. Każde nowe zadanie pojawia się nato-do list. Gdy utkniecie — na pomoc przyjdzie Wam księga podpowiedzi (book of hints), którą możemy otrzymać na samym początku gry od Vodoo Lady. Księga ta oferuje nam podpowiedzi na kilku poziomach — w zależności od tego, czy chcemy jedynie upewnić się, czy dobrze myślimy, zostać naprowadzeni na poprawne rozwiązanie czy też zostać w całości poprowadzeni za rękę. Jest to bardzo przydatne i chyba bardziej komfortowe rozwiązanie niż, jak za starych dobrych czasów, czytanie wypunktowanych solucji, które czasem przedstawiały Wam cała grę na talerzu (łącznie ze spoilerami).
Fot. materiały promujące grę Return to Monkey Island
Żarty... na poziomie?
Dialogi sią uzależnione od naszych wyborów — jak zawsze. Część jest zabawna, a część... płytka. Doskonałym przykładem jest nasze pierwsze spotkanie z Elanie, które w mojej wersji wydarzeń skończyło się prostym „ok, pa”. Oglądając jednak rozgrywkę innych recenzentów na YouTube zauważyłam, że nasze „zakochańce” mogą się, ze sobą przekomarzać i mówić „Ty pierwszy powiedz pa”. Takich sytuacji było jednak więcej. Takie ucinanie dialogów przypomina zabiegi z gier dla dzieci.
Fot. kadr z gry Return to Monkey Island
Nie zapominajcie jednak o tym, żeby każdemu na prawo i lewo przypominać, jaki jest Wasz cel!
Smaczki
Gra oferuje nam też kilka rzeczy, którymi możemy się zająć pomiędzy wykonywaniem kolejnych istotnych dla fabuły zadań. W sklepie rybnym możemy otrzymać haczyk, dzięki któremu będziemy mogli „wymasterować” sztukę storytellingu. Ciekawa jest też trvia book. W świecie gry co kawałek możemy ujrzeć karty z pytaniami odnośnie do tej i poprzednich gier. Jeżeli odpowiecie źle na jakieś pytanie karta zniknie z waszej księgi. Według achievementów można zdobyć 100 takich kart. A skoro o achievementach mowa — koniecznie musicie spróbować wystać w kolejce pod domem gubernatorki czy wstrzymać oddech pod wodą. Nie pożałujecie ;) W menu koniecznie zajrzyjcie także do scrabooka Guybrusha gdzie przypomnicie sobie wszystkie najważniejsze wydarzenia z jego życia. Jeżeli zrobicie sobie dłuższą przerwę od gry po wczytaniu save'a nasz bohater zapyta Was, czy coś ma Wam przypomnieć. Mała rzecz, a cieszy.
Fot. kadr z gry Return to Monkey Island
Powroty bywają ciężkie
Powiem tylko tyle — bawiłam się dobrze, ale na pewno nie świetnie. Gra rozbudziła jednak we mnie chęć ponownego zagrania w inne części — co jest dobrym znakiem. Przez kilka godzin nie mogłam się od gry oderwać. Jednak czym bliżej końca, tym było gorzej. Samo zakończenie jest bardzo „filmowe” i w stylu początków serii. Lecz dla mnie było... lekko rozczarowujące. Ale to w końcu Monkey Island — czego ja się spodziewałam. I teraz kilka słów na temat kolejnego kontrowersyjnego zakończenia (bez spoilerów oczywiście).
Zakończenie mamy jedno. Prowadzi jednak do niego kilka ścieżek. Plus jest taki, że po scenie z napisami jest kilka różnych scenek. Warto przejść końcówkę jeszcze raz, by odkryć je wszystkie. Minus jest taki, że owo zakończenie nie wszystkim przypadnie do gustu. Ja wstałam od biurka z kwaśną miną i dopiero po przemyśleniu... przyjęłam je do wiadomości.
Fot. materiały promujące grę Return to Monkey Island
Rozumiem z jednej strony takie posunięcie twórców. Swoje zdanie motywują także w liście, który możemy przeczytać po zakończeniu gry. Z drugiej mam wrażenie, że był to taki prztyczek w nos dla tych, którzy hejtowali Rona Gilberta za wizję artystyczną.
Myślę jednak, że z czasem to zakończenie stanie się kolejnym growym memem, z którego będziemy się śmiali. Szkoda, że gra jest dostępna tylko w wersji cyfrowej. Myślę, że fizyczne wersje kolekcjonerskie z prawdziwym sekretem Małpiej Wyspy sprzedałyby się świetnie. No bo nie oszukujmy się — kto by nie chciał koszulki z....
Return to Monkey Islandmiało swoją premierę na PC i Nintendo Switch 19 września 2022, czyli w Międzynarodowy Dzień Mówienia jak Pirat. Od 8 listopada grę mogą sprawdzić również posiadacze PlayStation 5 oraz Xbox Series X|S.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
kolejna ciekawa historia od Rona Gilberta
powrót na Małpią Wyspę
ponowne spotkanie Threepwooda (i usłyszenie w tej roli Armato)
oprawa audiowizualna
smaczki i dbałość o szczegóły
momentami płytkie dialogi
(jak dla mnie) rozczarowujące zakończenie