Jak sama nazwa wskazuje, w Suicide Squad: Kill The Justice League zadaniem naszej parszywej czwórki jest zabicie Ligi Sprawiedliwości. Dlaczego? Ziemię zaatakował Brainiac i przejął umysły naszych bohaterów. Tym samym złole, którzy do tej pory byli zamknięci w Arkham Asylum zyskują szansę na uniewinnienie i wyjście “za dobre zachowanie”. Mało tego - otrzymują swoje wyposażenie i mogą oddać się niepohamowanej żądzy mordu. Muszą jednak uważać, gdyż każde ich posunięcie śledzi Amanda Waller stojąca na czele firmy Argus mającej na celu ochronę ludzkości przed wszelkimi zagrożeniami. W każdej chwili może ona wcisnąć przycisk aktywujący bomby znajdujące się w głowach naszych antybohaterów. Task Force X nie ma zatem innego wyboru i chcąc nie chcąc, muszą przynajmniej spróbować podjąć się tej z założenia samobójczej misji.
Akcja gry przenosi nas do Metropolis, czyli miasta, w którym znajdziemy chyba najwięcej jak do tej pory odniesień do postaci DC. Mamy Gmach Sprawiedliwości, w którym to poza wystawą dotyczącą bohaterów, znajdziemy także ich salę obrad. Stanie się on naszą główną bazą wypadową i miejscem, do którego będziemy wracać po odprawę, nowe bronie czy ulepszenia, ale wszystko w swoim czasie. Jak już wspomniałem, w tytule zobaczymy naprawdę masę postaci. Poza czwórką wchodzącą w skład Legionu Samobójców, warto wymienić także członków Ligi Sprawiedliwości, a w niej: Wonder Woman, Flasha, Zieloną Latarnię, Supermana i oczywiście Batmana, któremu głosu użycza nie kto inny, jak świętej pamięci Kevin Conroy. Swoją drogą tego ostatniego usłyszymy w grze naprawdę dużo, co mnie niezwykle cieszy. Spotkamy także wiele innych powracających postaci i takich, których wcześniej w grach nie widzieliśmy, ale nie chcę mówić za dużo, aby uniknąć potencjalnych spoilerów bowiem fabuła w tym tytule naprawdę potrafi wciągnąć. Postaci są niezwykle barwne, a charakter każdej z nich został oddany wręcz perfekcyjnie. Nie dziwi to chyba jednak nikogo, ponieważ Rocksteady robiło to bardzo dobrze już od wielu lat.
Co do rozgrywki, to tak, jak już powiedziałem, mamy do czynienia z typową rozpierduchą. Przemierzając otwarty świat Metropolis możemy strzelać, rzucać granaty, skakać, ślizgać się, wykonywać ataki specjalne i wiele innych. To wszystko jednak nie ukrywam, że z czasem robi się dość nudne i powtarzalne. Całe szczęście, w każdej chwili możemy przełączyć postać, którą aktualnie kontrolujemy. Daje nam to wachlarz różnych umiejętności specjalnych i sposobów na walkę. Każda z postaci bowiem walczy inaczej. Każda porusza się także inaczej. Jako Harley Quinn korzystamy z linki z hakiem Batmana i jego drona. Dzięki temu możemy się bujać, czy wciągać na najbliższe budynki. Korzysta ona z pistoletów krótkich i automatycznych.
Jako Kapitan Bumerang będziemy korzystali z shotgunów i biegli niczym Flash za rzuconym bumerangiem. King Shark preferuje broń ciężką i shotguny i skacze w dal i wzwyż dzięki swoim umiejętnościom półboga. Deadshot natomiast przemieszcza się za pomocą jetpacka i preferuje karabiny wyborowe i maszynowe. Innymi słowy różnorodność jest tutaj całkiem spora, a na dokładkę, możemy mieszać bronie między postaciami. Nie zalecam jednak tego robić, ponieważ dostępne drzewko talentów i umiejętności rozdzielone między postaciami raczej pokazują, jakich broni powinniśmy używać. Wspomniałem jednak o tym, że możemy zmieniać bronie między postaciami. Dokładnie tak jest. Ponadto, w bazie możemy wytwarzać nowe i ulepszać stare elementy swojego ekwipunku. Nie ukrywam, że nie jestem fanem takiej zabawy, więc nie bawiłem się tym zbyt dużo. Na dodatek kod recenzencki, który dostałem opiewał na wersję Ultimate, więc od samego początku miałem do dyspozycji bronie, które przeprowadziły mnie przez większość gry.
Mimo tego że możemy zmieniać postaci, gra nadal może się stać z czasem powtarzalna. Misje wyglądają w większości tak samo: musimy zabijać wrogów, ale otrzymują oni obrażenia tylko pod jednym warunkiem. Na przykład musimy trafiać przeciwników atakami krytycznymi, aby otrzymywali oni obrażenia. Jeśli jednak trafimy zwykłym atakiem, jego równowartość ich leczy. Mega upierdliwa sprawa, ale przynajmniej jakaś różnorodność się tu pojawia. Ponadto, zdawać by się mogło, że rzeczy, o które się staramy wykonując misje poboczne będą nam ułatwiać rozgrywkę. No właśnie nie do końca. One tylko ją lekko urozmaicają, a niektóre z nich zobaczymy dopiero w finalnej walce. Nie chcę zagłębiać się tutaj w detale, bo dosłownie ocieramy się o spoilery.
Na szczęście gra jest naprawdę ładna. Znajdziemy w internecie sporo porównań, że niby poprzednie odsłony serii Arkham były ładniejsze, jednak ja się z tym nie zgadzam. Ci, którzy zagrają w ten tytuł sami się o tym przekonają. Udźwiękowienie również stoi na bardzo wysokim poziomie. Głosy postaci, odgłosy walki i muzyka zdecydowanie oddają klimat i wciągają w produkcję.
Innymi słowy Suicide Squad: Kill The Justice League mimo swoich wad sprawiło, że chciałem ograć ten tytuł do końca. Za każdym razem, kiedy już zaczynałem się nudzić i myślałem, że nie wytrzymam, wystarczyło zmienić postać i rozgrywka stawała się na tyle inna, że czułem delikatny powiew świeżości. Nie był on na tyle silny, abym poczuł, że to inna gra, ani na tyle delikatny, żeby ta różnica jednak była niewystarczająca. Ten powiew świeżości był wręcz idealny i będąc szczerym, teraz - po ukończeniu tej gry - mam ochotę do niej wrócić i dalej robić zadania poboczne w oczekiwaniu na zapowiedziane cztery DLC. Mają one bowiem kontynuować przygodę Legionu Samobójców i dodawać nowe postaci. Wiemy już, że w pierwszym z nich będziemy mogli wcielić się w nikogo innego, jak w samego Jokera. Kogo możemy się spodziewać w kolejnych? Z nieoficjalnych źródeł możemy nastawiać się na takie postaci, jak Mrs. Freeze, Lawless i Deathstroke.
Ilustracja wprowadzająca: materiały prasowe
Przede wszystkim gracz i miłośnik kina. Zakochany w MARVELu, a najbardziej w Spider-Manie. Prowadzi swój kanał YouTube, streamuje na Twitchu, montuje filmy i zbiera figurki. Takie duże dziecko.