Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Wesołe czy straszne? Święta na Paramount Network

Unlucky Seven - recenzja gry, która mogła być fajną oldschoolową przygodówką

Autor: Szymon Góraj
2 września 2019
Unlucky Seven - recenzja gry, która mogła być fajną oldschoolową przygodówką

Długą drogę przeszedł projekt Ultimate Games. Zaczęło się w roku 2013, gdy miał wyjść jako (un)Lucky7, historia siódemki więźniów, którym darowano wolność w zamian za przecieranie kosmicznych szlaków. Plan crowdfoundingowy jednak nie wypalił i o produkcji zrobiło się cicho. Kilka lat później pojawił się na horyzoncie totalnie odmieniony koncept.

Unlucky Seven obiera zupełnie inny kierunek. I teraz powinienem ogólnikowo nakreślić fabułę tej produkcji. Rzecz w tym, że mam z tym poważny problem. Mamy do czynienia z thrillerem SF, w którym przewodnią rolę pełni m.in. alkoholizm i... kanibalizm. Otóż narracja - choć nie wiem, czy nie przesadzam w tym przypadku z takim określeniem - koncentruje się na pewnym przyjęciu wydanym przez antropomorficznych gospodarzy, których prawdziwe intencje wobec gości są niezbyt czyste. Właściwie sam początek niekoniecznie musi od razu odrzucać. Wstępnie całą tą nieporadność nietrudno pomylić z celowym pastiszem, który z czasem przerodzi się w coś konkretniejszego. Uśpić czujność może także stylowa pixel-artowa grafika, nastrajająca na klimatyczną przygodówkę z dawnych lat. Czar pryska jednak dość szybko.
Unlucky Seven
Screen z gry
Najpierw dostajemy solidne sole trzeźwiące w postaci absurdalnie złych lektorów. W ciągu pierwszych minut historii dialog pomiędzy dwójką łamiących angielszczyznę postaci z dużą dozą litości można wziąć za osobliwą rozmowę ekscentrycznych indywiduów. Problem w tym, że ten stan jest ciągły i już do samego końca męczarni będziemy słuchali, jak kolejne osoby bełkoczą kolejne kwestie. Voice acting jest gdzieś na poziomie projektu grupy zebranej ze szkoły średniej, która dłubie sobie przy pierwszych projektach. Dialogi same w sobie są zazwyczaj zlepkiem bezmyślnych wypowiedzi, nad którymi dla własnego dobra lepiej specjalnie nie dumać. Co rusz podrzucane są nam kolejne tropy związane z postaciami i powiązaniami między nimi (w każdym epizodzie poruszamy się innym  jegomościem), jednak jest to wykonane na tyle niezgrabnie, że konia z rzędem temu, kto wszystko wypatrzy. Lwia część konwersacji to garść zupełnie niepotrzebnych informacji, zwykłe rozmawianie o pierdołach. Ktoś, kto za to odpowiada, nie miał zielonego pojęcia, jak wplatać takie rzeczy do fabuły. Cóż, w zabójczym połączeniu z realizacją tego wszystkiego wychodzi nam niestrawna abominacja, która zdaje się krzyczeć, byśmy natychmiast opuścili pokład. https://www.youtube.com/watch?v=XfcXBcZdnY4 Ale jeśli już się zaweźmiemy i będziemy grać dalej, ekipa twórców nagrodzi nas około pięciogodzinną mordęgą, gdzie przechodzimy kolejne levele z historią o mordercach, w której de facto wiemy, "kto zabił". To sprawia, że pozostają nam jedynie powtarzalne sekwencje związane z typowym dla gatunku kolekcjonowaniem przedmiotów w danym pomieszczeniu i używaniem ich w jakimś celu, np. konstruowanie przedmiotów czy tworzenie określonych specyfików. I byłaby to już niemal czysta klasyczna przygodówka, ale oczywiście nasi deweloperzy chcieli czymś się wyróżnić. I zasadniczo zrobili to. Bo tak irytująco powolnego i nieintuicyjnego gamplayu dawno nie widziałem. Bo co np. bazować na technologii point & click, lepiej oprzeć system sterowania postacią o siermiężne poruszanie się za pomocą strzałek. Całość sprawia wrażenie, jakbyśmy grali w slow motion.
Unlucky Seven
Fot. Materiały prasowe
Co najgorsze, Unlucky Seven nie daje nam nawet zwieńczenia tej historii. Ostatnie kadry zostają zwieńczone irytującym To be continued..., co już chyba do końca przelewa czarę goryczy. Wydawało się, że może czekać nas zakręcona gra przygodowa spod znaku starych dobrych gier przygodowych. Niestety, poza sferą estetyczną, praktycznie nic nie zdaje tutaj egzaminu w stopniu choćby zadowalającym. Dostaliśmy półprodukt z bełkotliwymi wątkami, męczącym gameplayem i nawet nie półprofesjonalnymi lektorami. To jest po prostu zła gra na granicy niegrywalności, której polecić nie mogę chyba nikomu. Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.