Świat popada w zbiorowy sen, a z nieświadomości wypełzają koszmary. Wszystko zaczyna się od makabrycznej śmierci Doktora Destiny, od którego w kwestiach sennych potworności znalazł się większy łotr - Insomnia. Jedyną nadzieją dla świata są nieliczni, którzy nie ucięli sobie drzemki. Są wśród nich Damian Wayne i Deadman, tworzący nieoczekiwanie zgrany duet. Insomnia tymczasem pragnie zdobyć Kamień Koszmarów - klejnot zrodzony podczas jednego z rytuałów sekty rozpracowanej przez Wesley'a Doddsa - jedynego Sandmana, jakiego tu spotkamy. Rozpoczyna się psychodeliczny wyścig o odnalezienie artefaktu.
Choć w tytule widnieje Batman i poniekąd jest to jedna z najczęściej widzianych w kadrach postaci, to głównym rozgrywającym jest Deadman. Boston Brand, niegdyś cyrkowy kaskader igrający ze śmiercią, a obecnie zawieszony między życiem i śmiercią duch. Tutaj jest nie tylko bohaterem, ale i narratorem, wprowadzającym czytelnika w klimatyczny sposób do rozdziałów pełnych komiksowej grozy. Williamson całkiem nieźle radzi sobie w opowieściach z dreszczykiem, starając się za bardzo nie eksponować heroizmu, ale czasem po prostu się nie da. Zwłaszcza, gdy główny łotr wpada w pewne schematy.
Insomnia nie jest fatalny, ale cała jego horrorowa otoczka przywołuje mi na myśl Batmana, Który Się Śmieje i wszystkie te mroczne zagrywki, jakimi DC posługiwało się w ostatnich latach. Na dodatek jego historia jest dość papierowa i ckliwa, a moc wprost proporcjonalnie przesadzona. Ten typ postaci jest jedną z największych bolączek aktualnego DC. Istoty niemal boskie, choć z genezą śmiertelnie nudną.
Wizualnie Batman: Nocne koszmary to więcej niż ciekawy album. Wstępniaki Deadmana, oniryczne wizje i horrorowa atmosfera przykrywają crossoverowo-superbohaterski klimat. Camuncoli aż rwie się do przekraczania granic komiksu trykociarskiego i niejednokrotnie mu się to udaje. Idealnie pasuje tu Deadman, który w swej krwistej czerwieni i trupiej bieli sam mógłby pełnić rolę głównego antagonisty.
Batman: Nocne koszmary to przede wszystkim niewykorzystany potencjał. Sporo pomniejszych historii z tego wydarzenia nie zostało dołączonych do tego tomu, choć te w nim zawarte ujmują sedno historii. Brakuje też mocniejszego nawiązania do świata Vertigo i choć rozumiem, że Gaiman niechętnie udziela zgody na pojawianie się jego Sandmana w mainstremowym DC, to taki Constantine czy Phantom Stranger mogliby zaszczycić swą obecnością kilka kadrów... Album skierowany do fanów współczesnego DC, a ludziom tracącym wiarę w to uniwersum, zasieje ziarenko nadziei na lepsze historie . Choćby ze względu na mocną pozycję Deadmana ponad klasycznymi superbohaterami.
Tytuł oryginalny: Knight Terrors
Scenariusz: Joshua Williamson
Rysunki: Howard Porter, Giuseppe Camuncoli, Chris Bachalo, Stefano Nesi, Caspar Wijngaard
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2025
Liczba stron: 252
Ocena: 70/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.