Kanadyjski scenarzysta snuje równolegle dwie opowieści. W wyniku potyczki z Failsafe’em, którą mogliśmy śledzić w poprzednim tomie, ledwo żywy Bruce Wayne zostaje przeniesiony do – a jakże! – innego wszechświata. Nie wiem jak Wam, ale mnie idea multiwersum przejadła się już dawno temu. W moim odczuciu obnaża ona na tym etapie jedynie lenistwo i wtórność twórców, a nie daje czytelnikom niczego w zamian. Nie inaczej jest i w Batman tom 2 – Człowiek Nietoperz z Gotham, gdzie Gacek trafia do świata bez Batmana, w którym jednak za chwilę i tak może narodzić się nowy Joker.
Alternatywne światy wymyślono po to, by opowiadać inne wersje tej samej historii, a przede wszystkim, by bawić się wątkami i postaciami. Przestawiać na szachownicy pionki w nieprzewidywalny sposób. Zaburzać status quo. W świecie, do którego trafia tu Batman, istnieją postacie jak Alfred czy Selina Kyle, ale większość z nich pełni właściwie takie same role, jak w świętym continuity w kanonie. Po co więc to robić? Po co tworzyć te same postacie, tylko w innym otoczeniu? Nieco lepiej sprawa wygląda z antagonistami, ale naprawdę nie wystarczy nafaszerować Harveya Denta Venom, czy zmienić kolor kostiumu i ksywkę z Ghost-Maker na Ghost-Breaker, żeby można było uznać lekturę za interesującą.
Zdarsky serwuje nam też niesamowity fan-serwis, kiedy w pogoni za niedoszłym Jokerem Batman odwiedza kolejne wszechświaty i spotyka kolejne wersje samego siebie i swojego nemezis. Zmieniające się dosłownie co stronę lub nawet… co kadr. No i oczywiście fajnie zobaczyć Batmana w wersjach odgrywanych przez Michalea Keatona czy Adama Westa, fajnie zobaczyć Batmana Beyond czy wersję stworzoną przez Franka Millera, ale czy to naprawdę dokądś prowadzi? Nie, jest tylko chwilową migawką dla zaspokojenia fanów. Puszczeniem oka, które zamiast być miłym dodatkiem, staje się w zasadzie główną atrakcją. A to nie jest dobry trend.
Wspominałem, że Zdarsky prowadzi dwie narracje. Ta pierwsza, opisana wyżej, świetnie rozrysowana została przez Mike’a Hawthorne’a. Równolegle śledzimy losy Robina, który rusza na ratunek swojemu zagubionemu we wszechświatach mentorowi, w wyniku czego będzie musiał zmierzyć się między innymi z Toymanem. Te nieco krótsze, równoległe epizody rozrysował Miguel Mendonca, ale brakuje w nich mroku i dynamizmu prac Hawthorne’a. Trochę za dużo tu ciepłych barw i nieco za bardzo futurystycznego sznytu.
Batman tom 2 – Człowiek Nietoperz z Gotham to także kontynuacja rozpoczętego w poprzednim tomie wątku potomków Pingwina oraz Catwoman. Na razie trudno powiedzieć, w którym kierunku rozwinie się ten rozdział, ale podobały mi się rysunki Belen Ortegi, która chociaż miejscami rysuje postacie łagodnie niczym w mandze, z akcją radzi sobie całkiem nieźle. Mamy też jedną krótką opowieść wracającą do początków Failsafe’a i Zur-En-Arrha, ale fabuły tu nie ma, a rysunki Jorge Corony również zniechęcają.
Podsumowując, po udanym początku znów mamy do czynienia z wyraźnym spadkiem formy w głównej serii o Batmanie. Komiks czyta się szybko, akcji jest sporo, ale skakanie po uniwersach męczy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, projekty nowych-starych postaci i ich kostiumów bardziej śmieszą niż zachwycają, a próba zaszczepienia Mrocznego Rycerza na gruncie „nowego” Gotham wypada mało wiarygodnie. Ech, może następnym razem się uda…
Tytuł oryginalny: Batman Vol. 2: The Bat-Man of Gotham
Scenariusz: Chip Zdarsky
Rysunki: Mike Hawthorne, Miguel Mendonca, Jorge Jimenez, Belen Ortega, Mikel Janin, Jorge Corona
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2024
Liczba stron: 228
Ocena: 60/100
PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.