Pierwsza część komiksu to króciutkie formy o różnych charakterze. I już w nich można wyczuć, czym pachnie cały tom. Bywają tu opowiadania przejawiające pewną błyskotliwość i brutalną szczerość. Tyle, że czasem autorzy bywają zbyt szczerzy. Trochę jak na spotkaniu rodzinnym, w którym przywołuje się wszelkie brudy, wywyższa, a na koniec ściąga obrus wraz z zastawą, przy okazji cytując sławny cytat postaci odgrywanej przez Mariana Dziędziela w Pod mocnym aniołem. Ale co konkretnie jest nie tak?
Nie jestem wstydliwym purytaninem. Nie jestem też fanem poprawności politycznej i czasem lubię treści kontrowersyjne. Ale w Czarnej serii coś, co miało być prowokacyjne, jest w swej formie karłowate. Kobiety i erotyka. Taki Milo Manara potrafi na większości swych kadrów ukazywać niewiasty w negliżu, jednocześnie nadając im zmysłowości i charakteru. Nie są one kukłami uciech dla piwnicznych onanistów. Tymczasem Abuli i Bernet „szczują cycem”. Co więcej, nie stronią od ukazywania przemocowości jako czegoś naturalnego. I ktoś powie, że to tylko artyzm i taka konwencja. Lecz to powtarza się ciągle, zarówno we wspomnianych opowiadankach, jak i nieco dłuższych formach. I zaczyna być po prostu plugawe. A to nie wszystko. Mamy januszowo-kolonialny rasizm, ukazujący Afrykanów jako naród jurny, skoczny i głupawy. Niczym z kabaretowych skeczów, gdzie czarnoskórego odgrywa białas z gębą pomalowaną pastą do butów i mówiący z łamanym akcentem.
I to wszystko dałoby się przełknąć. Jest przecież masa komiksów, która razi oczęta wrażliwców, ale przy tym niesie pewną treść. Czarna seria to z kolei zbiór przaśnych, pustych historii, spośród których trudno wyróżnić jakiekolwiek wartościowe treści. Bo jeśli nawet pojawia się jakiś błysk, to autor natychmiast to zaprzepaszcza. Na początku wszystko kojarzyło mi się z dziełami Antonio Segury.. Ale Enrique Sanchez Abuli to jego jego wersja z chińskich portali aukcyjnych. Pozbawiony jego talentu, pomysłowości i warsztatu. Jeśli więc chcecie komiks z kłami i pazurami, zerknijcie lepiej na Hombre. To komiks będący wszystkim tym, czym mógłby i powinien być recenzowany album.
Występuje tu jednak różnorodność. Obok Dzikiego Zachodu mamy SF. Jest prehistoria, ale i epoka wojenna. Abuli ma odwagę, by przemieszczać się między konwencjami, ale niestety w każdej z nich gra tymi samymi kartami. Golizna, przemoc, kontrowersja i mrok. Wyobraźcie sobie, że idziecie do baru, gdzie do wyboru macie dziesiątki różnych trunków. Ale każdy to czysta wóda. Może z drobnym dodatkiem, ale jej spożycie nie ma na celu degustacyjnych uniesień, a upicie się do nieprzyzwoitości. Może więc monotonia narzędzi, jakich używa scenarzysta, jest gorsza od samej treści jego historii?
Jordi Bernet to z kolei rysownik, któremu nie potrafię niczego zarzucić. Choć chciałbym. Potrafi on niebywale wiarygodnie ukazać paskudność człowieczą, przejawiającą się mordami rodem z kroniki kryminalnej, a jednocześnie narysować kobiety z biustem, który zawstydziłby modelki Playboya. Potrafi też rozkręcić akcję tak, by jej dynamika wciągała i bawiła. Bo pomimo moich narzekań, bywa zabawnie. Głównie jednak za sprawą Berneta, który balansuje na granicy karykatury i realizmu, nieco podnosząc prostotę/prostactwo historii Abuliego.
Czarna seria jest czymś, co przy odrobinie rozwagi mogłoby być komiksem wielkim. Tymczasem dostajemy dziełko dość miałkie, po którym jednak można poznać, że autorzy mają talent. Rysunki Berneta są naprawdę niezłe, a niektóre rozwiązania fabularne Abuliego wystarczyłoby okroić z prostactwa, aby miały charakter. Ostatecznie jednak mamy to, co mamy. Nie wątpię, że znajdą się odbiorcy, którzy wyśmieją moje moralitety i będą się dobrze bawić, ale wolę, gdy obok kontrowersji jest i treść. A tej tutaj zwyczajnie nie zarejestrowałem.
Tytuł oryginalny: Serie Negra
Scenariusz: Enrique Sanchez Abuli
Rysunki: Jordi Bernet
Tłumaczenie: Jakub Jankowski
Wydawca: Lost In Time 2025
Liczba stron: 344
Ocena: 55/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.