Injustice: Punkt zerowy to finał jednego z najpopularniejszych elseworldów DC. Pierwsze skrzypce gra w nim Harley, choć jej ex również pełni znaczną rolę. Co prawda zginął już na początku serii, ale czyż w komiksie superbohaterskim śmierć nie jest chwilowa? Co na to Harley i reszta bohaterów? Zwłaszcza Batman i Superman, których konflikt zaczął się od ponurego „psikusa” wymierzonego w Człowieka ze Stali? Jak na finał przystało, dzieje się wiele, a że to DC, nie mogło się obyć bez międzywymiarowej szamotaniny. Nic jednak nie przyćmiewa prawdziwie fantastycznej emancypacji Harley Quinn.
Harley w ostatnich latach zdobyła popularność równą Wonder Woman. Niegdysiejsza doktor psychiatrii to połączenie zwariowanej dziewczyny z wielkim młotem i poranionej osoby, która pod całym absurdem swych zachowań, ukrywa głębokie rany. Buccellato ma okazję ukazać oba aspekty, ale nie liczcie ani na śmieszkową jazdę bez trzymanki, ani na głęboką psychoanalizę kobiety, która doznała przemocy. To nadal blockbusterowy świat Injustice. Gdy coś już zaczyna kiełkować w jej osobistym wątku, natychmiast trzeba wracać do podzielonej konfliktem Gacka i Supka rzeczywistości. Lecz o ile ta wojenka była ekscytująca przez większość serii, tak tutaj zaczyna podśmierdywać naciąganiem fabuły w stylu oper mydlanych.
Lubię ten świat, ale w pewnym momencie wszystko zaczęło przypominać znakomity serial, który w ostatnich sezonach zatracił pierwotną energię. Do pewnych wątków musiałem wracać, inne były pomijane, ale to, co dzieje się tutaj, przypomina zamknięcie superprodukcji jak House of Cards czy Lost. Konflikt Supermana i Batmana był kilkukrotnie podgrzewany i gdzieś po drodze obaj panowie, a na pewno ich sojusznicy, stracili charakter. Stali się jak weterani wojny, którzy zapomnieli, o co wszystko się zaczęło. Buccellato pozwala sobie na multiwersowy wybieg fabularny, który trudno nazwać finezyjnym, ale przynajmniej ma on energię by zamknąć wszystko z przytupem. Mimo iż jest to ledwie tupnięcie trzewiczkiem, w porównaniu do istnego trzęsienia na starcie Injustice.
Wizualnie Injustice różniło się nieco od standardowego świata DC pewnym liftingiem postaci. Doskonale oddawało to bardziej radykalny charakter tego świata, gdzie Superman z loczkiem na czole stał się super-dyktatorem o posągowym obliczu. Przez ten czas przez serię przewinęło się jednak wielu rysowników i w tym tomie jest podobnie. Ilość nie idzie jednak w parze z jakością. To przyzwoita szkoła rysunku, ale nie wyściubiająca nosa poza heroiczne bitewki. Gdzieś zabrakło pewnego pogłębienia fabuły przez rysunki. Choć przez kilka krótkich chwil, zwłaszcza tych związanych z Harley, pojawia się coś więcej.
Injustice: Punkt zerowy to finał, a zarazem spin-off głównej serii. Punkt widzenia Harley Quinn jest odświeżający dla świata przedstawionego, a powrót Jokera nieco miesza w fabularnym tyglu. Zwykle alternatywne, mroczniejsze wersje głównych światów superbohaterskich w pewnym momencie łapią poślizg. Injustice jednak dokonało żywota w sposób może nie tak tragiczny jak marvelowskie Ultimate w swej pierwszej inkarnacji, ale mogłoby być dużo lepiej. Cykl zwykle skierowany był do fanów słynnej gry-bijatyki, ale ten tom to laurka dla panny Quinn. Choć na naszym rynku jest kilka tytułów z jej udziałem, to niniejszy tom jest warty odnotowania. Czekam na jej wersję w świeżutkim uniwersum Absolute. Tymczasem ostatni tom Injustice żegna nas skromniej niż przypuszczałem, ale bez wywoływania zażenowania.
Tytuł oryginalny: Injustice: Ground Zero
Scenariusz: Brian Buccellato
Rysunki: Pop Mhan, Tom Derenick, Daniel Sampere
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2025
Liczba stron: 276
Ocena: 65/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.