Wszystko zaczyna się od opowieści pewnego warana z Komodo, którą serwuje swemu synowi na widok Kowboja. Widzimy w niej epickie bitwy postawione na fundamentach humoru i absurdu Darrowa, które jednak zmierzają do konkretnego punktu. Oto bowiem papa-waran to kumpel Kowboja i gdy wszystko nabiera pozytywnych barw, zaczyna się piekło i krwawa łaźnia, na które odpowiedzią może być tylko zemsta.
Kowboj z Szaolin to prowokacja i parodia. Darrow kpi sobie z szeroko rozumianego kina akcji: westernów, kina kopanego czy klasycznych produkcji sensacyjnych. Ukazuje ich głupotki w sposób może nieco przejaskrawiony, ale prawdziwy. Acz nie śmieszkuje tylko z nich i popkulturowego dziedzictwa, lecz również z ich odbioru i efektu, jakie wywołały w społeczeństwie. Sporo tu też absurdu który bawi, ale w większej ilości wymaga przerwy od lektury. Autor na tym etapie nabrał jednak pewnej ogłady, czego nie można powiedzieć o innej stronie jego twórczości.
Już na pierwszy rzut oka widać, że twórca uderza głównie na prawo. Wyśmiewa trumpistów i środowiska kojarzone z Republikanami. Tradycyjną, nieco redneckową amerykańskość i konsumencką bezmyślność Zachodu. Częściej robi to obrazami niż słowami, przez co ma mocniejszy wydźwięk. I bywa to dowcip błyskotliwy w swej zadziorności, ale i czasem przypomina poziom komentarzy pod postami polityków. Choć Darrow złapał równowagę w konsekwentnym prowadzeniu fabuły, to nadal traktuje swą opowieść jako prywatną agitkę. A te nigdy nie służą odbiorcom i twórcy, nieważne po której stronie barykady się stoi.
Geof Darrow nie krępuje się umieszczać obok siebie portretów Trumpa, Hitlera i Jezusa, do tego w anturażu rozmaitych haseł nacjonalistycznych czy odniesień do organizacji jak ruch MAGA czy NRA. Ale i z drugiej strony pojawia się BLM. Nawet biorąc pod uwagę całą pieczołowitość jego warsztatu, czasem bywa to głupawe. Nie jestem wrażliwcem i przy pierwszym pojawieniu się takiego zestawienia wydawało mi się ono nawet pozytywnie prowokacyjne. Ale potem powtórzyło się kilka razy. W wielu różnych punktach. Przeplatane żartami na poziomie kloacznym. I złego wrażenia, a nawet zmęczenia materiałem, nie uratował kunszt autora. Choć tu ponownie muszę pochylić czoła. Geof Darrow to solidna rysownicza marka. A byłaby solidniejsza, gdyby oddał komuś pisanie scenariusza.
Kilka słów o tytułowym bohaterze. Kowboj z Szaolin to postać jakby wyrwana z innego uniwersum. Świat wokół niego to chaotyczny kocioł brutalności, pośród której niepozorny pan w średnim wieku wydaje się być ofiarą. Bohater jednak za każdym razem zaskakuje umiejętnościami bojowymi. Do tego, choć dostaje po głowie, zachowuje spokój ducha i zaprzyjaźnia się ze słabszymi od siebie. W całej tej dzikości jest oazą spokoju. I kto wie? Może z czasem Darrow da mu wejść na nieco spokojniejszą ścieżkę, pozostawiając go oczywiście żywym?
Kowboj z Szaolin: Grunt to rodzinka to tom nieco bardziej strawny od reszty albumów z tego cyklu. Darrow wyraźniej zarysowuje fabułę i łączy ją z poprzednimi wydarzeniami, sprawiając, że komiks nie jest tylko ilustratorskimi popisami. Czasem nawet jego humor do mnie trafia, a tytułowy bohater zaczyna mnie coraz mocniej intrygować. Koniec końców jednak Kowboj z Szaolin to nie dzieło, którego rosnącej legendy nie rozumiem, choć podejrzewam, na czym może się ona opierać. Jeśli szukacie bardzo niezobowiązującej lektury, gdzie humor jednocześnie bywa inteligentny i prosty, to jest seria dla was. No i same rysunki autora to powód, by sięgnąć po któryś z tomów. Kowboj z Szaolin to prowokacyjny i szalony tytuł, którego po prostu nie wypada przynajmniej nie kojarzyć.
Tytuł oryginalny: Shaolin Cowboy: Cruel to be Kin
Scenariusz: Geof Darrow
Rysunki: Geof Darrow
Tłumaczenie: Piotr Czarnota
Wydawca: KBOOM 2024
Liczba stron: 196
Ocena: 65/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.