LastMan tom 12 znów balansuje na granicy fantasty i horroru, tym razem ze wskazaniem na to pierwsze. Ale nie tylko, bo znajdziecie tu list miłosny do naprawdę przeróżnych dzieł popkultury. Praktycznie nagi Richard z shotgunem w ręku od razu przywodzi na myśl chociażby Terminatora, a przecież już wcześniej pojawiał się też wątek państwa policyjnego czy wielkich korporacji. Ale także czarnej magii i potworów. Epicki pojedynek z gigantyczną iguaną gościł już na stronach poprzedniego albumu, ale do ostatecznego starcia z Królową musi dojść właśnie teraz.
Wreszcie okazuje się, kto był głównym złym całej opowieści, a dramaturgii dodaje fakt, że jest to osoba bardzo bliska Marianne i Adrianowi. Czy jednak wpływ złych mocy świadczy o tym, że mamy do czynienia już z kimś zupełnie innym? Okaże się to w finałowym pojedynku, w którym wszystkim spadną maski i dokona się ostateczne poświęcenie. Kto przeżyje, a o kim pozostaną jedynie wspomnienia? Odpowiedź może Was zaskoczyć.
Przez LastMan tom 12 przelatuje się błyskawicznie – dialogów jest tu jak na lekarstwo, a wiele sekwencji w ogóle jest ich pozbawionych. To sprawia, że na lekturę będziecie potrzebowali jednego czy dwóch kwadransów. Pokazuje to, że ekipa twórców wcale nie zamierzała wiele objaśniać. Sporo możemy domyślić się sami, wywnioskować z kontekstu, ze szczegółów kadrów. Nie wszystkim czytelnikom pasuje takie podejście, ale przejawiało się ono już w poprzednich tomach, można więc było założyć, że będzie tak i tym razem.
Jeśli będziecie pamiętać, że wciąż więcej tu pytań niż odpowiedzi, a w pewnym momencie na pierwszy plan wyszła przede wszystkim zabawa motywami, to lektura LastMana sprawi Wam sporo przyjemności. Rozkładanie całości na czynniki pierwsze i doszukiwanie się braków pewnie też łatwo udałoby się Wam przeprowadzić, ale po co? Widać, że twórcy składając hołd przede wszystkim mangom (ale nie tylko) bawili się świetnie, może nawet lepiej niż czytelnicy, ale i tak w wielu miejscach udało im się zarazić nas swoim entuzjazmem.
Prosta kreska, fabuła zakręcona jak ruski termos, ale spora porcja intrygującej zabawy – tak w skrócie można spojrzeć na całość LastMana. Dla mnie bilet do Doliny Królów nie zasługuje może na oprawienie w ramkę i powieszenie na ścianę, ale mimo kilku mniej interesujących przystanków będę tę wycieczkę miło wspominał. Na pewno pozostał niedosyt niewyjaśnionych tajemnic i porzuconych wątków. Na pewno jest potencjał na powroty i retrospekcje (może kiedyś?). Na pewno jest furtka na kontynuację. Czy jej potrzebujemy? Niekoniecznie. Ale warto cieszyć się tym, co mamy i w wolnej chwili jeszcze raz udać się na tę przygodę – od pierwszego do ostatniego tomu.
Tytuł oryginalny: LastMan vol. 12
Scenariusz: Bastien Vives
Rysunki: Bastien Vives, Michael Sanlaville, Yves Balak
Tłumaczenie: Jakub Syty
Wydawca: Non Stop Comics 2024
Liczba stron: 224
Ocena: 70/100
PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.