Maceo i Mezzy nie są już dzieciakami. Po tragicznym w skutkach upadku utopijnej Golgonoozy naszych bohaterów dzieli przepaść – dosłownie i w przenośni. I tak już zostanie aż do ich późnej starości. Mace będzie próbował się zabić, bo przecież życie bez Mezzy nie ma już sensu, ale zabraknie mu odwagi i determinacji. Ona z kolei wróci do tego, co potrafi najlepiej. Zajmie się przetrwaniem i szkoleniem, co zresztą szybko obróci się przeciwko niej. Ale w Pewnego razu gdzieś na końcu świata – Księga trzecia – Choćbyś był ostatnią osobą na Ziemi ich drogi znów się przetną, bo przecież „stara miłość nie rdzewieje”, prawda?
Bardzo mi się podoba, jak scenarzysta przekształcił nieco narwaną i sztampową opowieść o zakochanych dzieciakach w rozgrywaną na przestrzeni dekad epopeję o ludziach, którzy stracili wszystko, poza wspomnieniem lepszych czasów. Idealistyczna miłość ugina się tu pod naporem czynników zewnętrznych, ale to nie toksyczne mgły czy krwiożercze mutanty odpowiadają za wygasanie uczucia. Aaron snuje swoją opowieść ku przestrodze, abyśmy zawsze pamiętali o małych gestach, które podsycają przygasające płomienie. Każdy, kto kiedykolwiek miał złamane serce, z pewnością podczas lektury pokiwa parę razy z uznaniem głową.
Pomimo gorzkich konstatacji, w Pewnego razu gdzieś na końcu świata – Księga trzecia – Choćbyś był ostatnią osobą na Ziemi jest też miejsce na odrobinę nadziei. Nawet po dekadach wciąż mamy przestrzeń na naprawienie przynajmniej części swoich błędów i chociaż spora część szkód jest nieodwracalna, to takie a nie inne decyzje podjęte w kluczowych momentach mogą przyczynić się jeszcze do odkupienia naszych dusz. Mamy tu sporo emocji i refleksji nad relacjami międzyludzkimi, a świat po zagładzie jest wyłącznie dekoracją, w której osadzone zostały pewne ponadczasowe prawdy.
Twórcy nie zapomnieli jednak w tym wszystkim o akcji, bo hordy uzbrojonych mutantów czyhają na życie naszych bohaterów, a i wygląda na to, że sam świat za chwilkę doszczętnie eksploduje. Nick Dragotta, Alexandre Tefenkgi i Leila Del Luca znów mają pole do popisu, szczególnie, że narracja ponownie podzielona jest na przeszłość i przyszłość (która aktualnie stała się już teraźniejszością). Ogromną pracę wykonała tu też drużyna składająca się z trójki kolorystów, bo niektóre sekwencje oświetla iście narkotyczna feeria barw, ale całość przygniata raczej kojarząca się z końcem świata czerwień.
Pewnego razu gdzieś na końcu świata to wyjątkowo oryginalne dzieło. Nie przełomowe, z pewnością nie najlepsze, jakie czytałem w życiu, ale nie można odmówić twórcom ani serca, ani pomysłu, a i wykonanie z małymi wyjątkami stoi na wysokim poziomie. To niesamowite, jak wiele Jasonowi Aaronowi udało się opowiedzieć na przestrzeni zaledwie piętnastu zeszytów. Chociaż autor nie skupiał się na kreowaniu świata i nawet przyczyny apokalipsy schodziły na drugi plan, za pomocą konstrukcji samych bohaterów stworzył niezapomnianą opowieść, do której chętnie będę wracał.
Finał uznaję za satysfakcjonujący, chociaż najbardziej podobał mi się tom drugi – i to też jest znamienne, bo tam, gdzie większość opowieści tworzy zaledwie pomost między mocnym otwarciem a szokującym finałem, Aaron upchnął samo wysokokaloryczne mięcho. I chociaż serce boli, ogląda się tak mocno oddalonych od siebie ludzi, którzy kiedyś byli ze sobą tak blisko, pomyślałem sobie, że „hej, przecież tak wygląda życie”.
Tytuł oryginalny: Once Upon a Time at the End od the World vol. 3 - Not Even If You're The Last Person On Earth
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Nick Dragotta, Alexandre Tefenkgi, Leila Del Luca
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Nagle Comics 2025
Liczba stron: 176
Ocena: 75/100
PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.