Jean to przeciętniak w średnim wieku. Ma nadwagę, był kierowcą ciężarówki, ale od trzech lat przebywa na bezrobociu. Kolekcjonuje gadżety związane z piłką nożną – kawałki boisk, koszulki i takie tam. Nie ma żony, ale tworzy związek ze swoją partnerką Marianne, która cierpliwie wspiera go finansowo. Jean wysyła dziesiątki CV, ale bezskutecznie. W końcu stawia się na bardzo niecodzienną rozmowę kwalifikacyjną. Nagle okazuje się, że jest odpowiednio miły, dobrze wychowany, duży i miękki, żeby zostać Pillow Manem w luksusowej firmie.
Kim są Pillow Mani? Świadczą usługi pomagające zwalczać bezsenność, a przede wszystkim samotność. Przychodzą do domu, przebierają się w gustowną piżamkę i trzymają w ramionach klientkę (chociaż zdarzają się też klienci). Udostępniają swój bark czy klatkę piersiową. Pogłaskają po włosach. Przytulą. Ale żadnych usług seksualnych! To taki żywy pluszak odpowiadający na pierwotną potrzebę bliskości, którą odczuwa przecież każdy z nas. Ale nie jest to jednak tania sprawa, szczególnie gdy Jean okaże się tak dobry w tym co robi, że zacznie świadczyć usługi premium.
Jean dobrze odnajduje się w nowej pracy – przynosi mu ona pieniądze i satysfakcję. Okłamuje jednak swoją partnerkę mówiąc, że jest ochroniarzem w luksusowym butiku. Boi się przyznać, że co noc trzyma w ramionach inne kobiety, bo nawet jeśli nie ma w tym uczucia czy chociażby krztyny erotyki, to na wyrozumiałość raczej nie ma tu co liczyć. To wysoka cena, jaką nasz bohater musi zapłacić za odzyskanie wiary w siebie i zawodowe spełnienie.
Pillow Man – Mężczyzna naszych marzeń nosi z jednej strony znamiona lekkiej komedii, ale w gruncie rzeczy sporo tu warstwy obyczajowej i małych ludzkich dramatów. To tak naprawdę traktat o samotności i potrzebie bliskości – czymś tak cholernie trudnym do zaspokojenia w dzisiejszych czasach. Bo nie oszukujmy się, seks za pieniądze można mieć bardzo łatwo. A bliskość? Czułość? Namiastkę bezpieczeństwa? W z pozoru infantylnej formie scenarzysta pokazuje problemy trapiące współczesne społeczeństwo. Chociażby to, że kiedy w jednej sferze życia zaczyna dziać się dobrze, inne zaczynają się walić. I że dziś skomercjalizować można wszystko, nawet ciepło i zapach ludzkiego ciała.
Theo Calmejane nie jest może mistrzem realistycznego rysunku, jednak potrafi opowiadać obrazem nawet tam, gdzie dialogi nie występują lub są szczątkowe. Całość utrzymana jest w pastelowych kolorach i wygląda raczej jak europejski komiks niezależny niż mainstream, ale opowieść jest czytelna i nie odpycha od lektury. Sporo tu symbolicznych gestów i zachowań, wiele mówiących spojrzeń, wykorzystania przedmiotów codziennego użytku do powiedzenia czegoś więcej. Ciekawie to wszystko zostało zrealizowane.
Koniec końców Pillow Man – Mężczyzna naszych marzeń to przyjemna, chociaż nie pozbawiona trudniejszych momentów opowieść, gdzie kryje się znacznie więcej, niż widać na pierwszy rzut oka. Oprócz społecznych aspektów bliskości mamy tu jeszcze słówko o bezrobociu, nieakceptowaniu własnej fizyczności, utracie roli w podstawowej komórce społecznej czy wreszcie o starości i śmierci. Przez lekturę można przelecieć błyskawicznie i zabrakło jakiegoś mocnego akcentu na koniec – dobrej, wyrazistej puenty. Niemniej jednak oryginalność tej opowieści wynosi ten komiks dość wysoko ponad przeciętną.
Tytuł oryginalny: Pillow Man - L'Homme de nos reves
Scenariusz: Stephane Grodet
Rysunki: Theo Calmejane
Tłumaczenie: Ernest Kacperski
Wydawca: Egmont 2025
Liczba stron: 224
Ocena: 75/100
PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.