Jack Stanton to ambitny naukowiec, który wraz ze swoim mentorem, profesorem Kandelem, dokonuje niesamowitego odkrycia. Wysoko wśród himalajskich szczytów napotykają na dobrze zachowane ślady nieznanej i obcej cywilizacji. Dosłownie „obcej”, bo wszelkie znaki wskazują na udział istot spoza naszego świata. To, co dzieje się później, doprowadza do tragicznych wydarzeń. Kandel umiera u stóp budowli, ale Stantonowi udaje się nie tylko ujść z życiem, ale i odnieść sukces jako autor śmiałej książki o nowych początkach cywilizacji. Przedtem jednak, niczym nieposłuszny dzieciak, uruchamia coś, czego nie powinien. I to coś przybywa do Nowego Jorku w spektakularny sposób, rozpoczynając pełnoskalowy armageddon.
Pomimo całej swej widowiskowości, Prorok skupiony jest na głównym bohaterze. To opowieść przede wszystkim o człowieku pełnym pychy i ambicji, oraz o jego upadku wiążącym się w kolapsem całego świata. Stanton to bohater nakreślony wyraziście, ze wszystkimi wadami, które nie chcą się wymazać nawet pod wpływem dramatycznych wydarzeń. Im grzech cięższy, tym przyznanie się do niego jest trudniejsze. Sęk w tym, że to on stanowi klucz do ocalenia ludzkości. I nie myślcie sobie, że to kolejna historia o bohaterze. Cena odkupienia będzie wysoka i nie tylko on będzie ją musiał zapłacić.
Gdzieś w tym wszystkim wybrzmiewają lovecraftowskie pogłosy. Niedosłowne, pozbawione tej charakterystycznej, mackowatej grozy, ale w ten sam sposób sprowadzające ludzkość do mikrego formatu. Ogromne istoty o ewidentnie diabelskiej fizyczności wdeptują cywilizację człowieka w grunt, czyniąc świat na swoje podobieństwo. A ci, którzy przeżyli? Ludzkość zapada na choroby, mutacje. Dziczeje na różne sposoby, choć odnoszę wrażenie, że gdzieś w połowie komiksu Lauffray zaczął przyspieszać wydarzenia. Świat przez niego przedstawiony nie jest przez to pełny, tak jakby ktoś inny miał dopisać brakujące rozdziały. Byłoby to jeszcze bardziej odczuwalne w klasycznej literaturze, ale czasem komiks ratują rysownicy, potrafiący pogłębić wizję autora.
Postapo jest modnym gatunkiem i ciężko w jego granicach być innowacyjnym. Lauffray stara się tego dokonać i ma szczęście do rysowników, którzy mu to ułatwiają. Sam również zajmuje się ilustracjami, ale bez Henninota i Piona nie byłoby tego zapierającego w piersi dech efektu, który obecny jest niemal na każdej stronie komiksu. A już na pewno w przypadku większych kadrów. Nowy Jork wielokrotnie przedstawiony był jako ruina, ale tu megalityczne konstrukcje wyrastające na niegdysiejszych drapaczach chmur robią dodatkowe wrażenie. Miejscami Prorok mógłby uchodzić za pełnoprawną grozę. Zwłaszcza, że nawet zwykli ludzie przypominają już stwory z horroru...
Prorok to udane postapo, które gdzieś tam wykorzystuje gatunkowe klisze, ale jednocześnie jest całkiem świeże w przekazie i treści. Lauffray skupia się na przemianie głównego bohatera i pociągnięciu go do odpowiedzialności, ale bez wcielania się w rolę surowego sędziego. Ot chłopinę poniosły ambicje, za którymi poszła sława i zagłada. Ale tego nie mógł wiedzieć. Cała jego droga wiedzie przez naprawdę spektakularne scenerie, gdzie poastapokaliptyczne ruiny mieszają się ze śladami pradawnego zła. Może gdzieś czegoś zabrakło, ale efekt końcowy jest zadowalający i warto poświęcić tej historii czas.
Tytuł oryginalny: Prophet
Scenariusz: Mathieu Lauffray
Rysunki: Mathieu Lauffray, Éric Henninot, Patrick Pion
Tłumaczenie: Jakub Syty
Wydawca: Lost In Time 2025
Liczba stron: 240
Ocena: 80/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.