Już na wstępie trio pań pokazuje, co potrafi. Zemsta na Sebastianie Shaw'ie jest dla niego bolesna, ale co ważniejsze, niezwykle udana i sprytnie zaaranżowana. Szybko schodzi ona jednak na drugi plan, bo przed paniami, a konkretniej głównie przed Emmą Frost, stoi organizacja Hellfire Gali - największego pokazu dumy i siły gatunku homo superior, oczywiście w pokojowym i pokazowym stylu.
Mnogość serii w ramach Rządów X sprawia, że każda z nich ma różny charakter. O ile X-Men, jako rdzenne dziecię Hickmana, niesie na plecach najbardziej ambitny bagaż, tak Marauders to znacznie więcej rozrywki, bez wielu podniosłych tonów. Gerry Duggan nie jest zresztą dobry w poważnej narracji i gdy tylko ma okazję, zarzuca czytelnika akcją. Postaci jak Bishop, Iceman czy Pyro są tu nakreślone z lekkim humorem, absolutnie nieodbierającym im godności, ale definiującym w nowy sposób ich poczynania. Trochę za mocno obrywa za to Sebastian Shaw, który w Rządy X: Marauders swą mroczną przeszłość ma wyraźnie za sobą. O ile jednak pierwsza część komiksu dosłownie wbiła go w ziemię, tak dalsze jego losy rokują lepiej.
Pamiętacie głupawą scenkę w klimatach girls power w Avengers: Koniec gry? Zero pomysłu na sensowne wykorzystanie dam MCU i ograniczenie wszystkiego do stadnego, banalnego łomotu Thanosa. Policzek dla kobiet, zamiast ich wyniesienia na piedestał. W Rządy X: Marauders na szczęście sprawy mają się inaczej. Emma jest Emmą. Chłodną, wyrachowaną i silną kobietą świadomą swych atutów. Storm łączy w sobie dostojność królowej burz i kogoś, kto niegdyś nie bał się ubrudzić rąk bez użycia piorunów. No i Kate Pryde, która w tym wydaniu jest najbardziej logicznym rozwinięciem siebie z lat szczenięcych. Jest jeszcze i Callisto, powoli wychodząca z cienia koleżanek. Gerry Duggan znakomicie porozdawał rolę każdej z nich, choć na tronie zasiada niegdysiejsza Biała Królowa Hellfire Clubu.
Warstwa graficzna to bezpieczne rysunki w stylu superhero. Marvel ostatnimi laty jest tu nieco lepszy niż DC i wszelka superbohaterska dynamika jest ciekawa, ale wciąż pozostaje w strefie trykociarskiego komfortu. Na czoło wysuwa się dla mnie Phil Noto, dobrze rozumiejący, że Marauders to przygoda w stylu Duggana, a nie odważniejsze koncepcje Hickmana. Podoba mi się chemia między członkami Marauders, którzy swoimi zdolnościami nieźle się uzupełniają. Po drugiej stronie barykady mamy jednak nowe wcielenie Reavers, którym daleko do oryginału, a bliżej do projektów dzieciaków ze szkolnych zeszytów, powstających, gdy akurat lekcja jest nudna.
Rządy X: Marauders trzymają fason solidnego komiksu z mutantami w erze Hickmana. Choć album wydany został z zamysłem bycia dodatkiem do albumu Rządy X: Hellfire Gala, to stać go na pewną niezależność. Nie zawsze w najlepszy sposób, ale nie jest źle. Dla fanów X-Men i nieskomplikowanego superhero komiks będzie dobry. Dla kogoś, kto jest bardziej wymagający, może okazać się nadto lekkostrawny, ale na pewno nie głupawy. Osobiście stoję gdzieś pomiędzy. Zdecydowanie bardziej pasują mi ambitniejsze motywy, ale jako komplecista historii z mutantami Marvela, nie mogłem sobie odpuścić tego albumu. I po cichu liczę, że dostaniemy kontynuację, bo nawet lekkie opowieści Duggana zasługują na dalszy ciąg.
Tytuł oryginalny: Marauders by Gerry Duggan vol.2
Scenariusz: Gerry Duggan
Rysunki: Stefano Caselli, Matteo Lolli, Phil Noto
Tłumaczenie: Weronika Sztorc
Wydawca: Egmont 2024
Liczba stron: 288
Ocena: 70/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.