W tomie Superman – Powrót Kal-Ela dzieje się naprawdę sporo. Dochodzi oczywiście do wielkiego, dość emocjonalnego reunionu Clarka z jego rodziną i najlepszymi przyjaciółmi jak Batman czy Jimmy Olsen. Szczególnie wzruszająco wypada tutaj spotkanie z Jonem, który musi przy okazji dokonać przed ojcem oficjalnego coming-outu. Wszystko to zbiega się ze wzmożoną aktywnością Lexa Luthora, który cały czas knuje, na dodatek próbując doprowadzić do reaktywacji jednego z największych antagonistów Supermana – Metallo. Do tego na scenie pojawia się nowy łotr – Red Sin – syn zmarłych niedawno naukowców LexCorpu.
Zbiegają się tu wszystkie linie fabularne z głównych serii o mieszkańcach Metropolis, ale poza jako takim zwieńczeniem głównych wątków mamy też teasery nowych, które czekają nas dopiero w nadchodzących albumach. Paradoksalnie ten misz-masz odebrał trochę światła reflektorów dla samego Clarka, którego powrót na Ziemię nie stał się jakimś wielkim wydarzeniem. Ot, kolejny epizod z życia superbohatera, można się rozejść, nie ma tu nic do oglądania. Trochę szkoda, bo Powrót Kal-Ela miał potencjał na stanie się czymś w rodzaju dużego komiksowego eventu, a mamy po prostu kolejny tom o bardziej crossoverowym charakterze.
Niemniej jednak Phillip Keneddy Johnson, Tom Taylor i Joshua Williamson panują nad fabułą, a wszystkie wydarzenia wydają się być naturalną konsekwencją ich runów. Mamy też nieco mniej angażujące historie poboczne, za które odpowiadały wielkie nazwiska jak Mark Waid czy Marv Wolfman, można więc powiedzieć, że zaangażowany gwiazdy wielkiego formatu. Podobnie jest w oprawie graficznej – chociaż tutaj jest zauważalnie bardziej nierówno. Piękne, nieco brudne rysunki Riccardo Federiciego czy realistyczne, dynamiczne prace Mike’a Perkinsa kontrastują z nieco dziecinnymi, lekkimi szkicami Ciana Tormeya czy infantylnymi, wręcz brzydkimi rysunkami Deana Haspiela (na szczęście miał on tu tylko krótki epizod). Ogólnie to komiks środka, bez specjalnych artystycznych ciągotek i można stwierdzić, że większość jego zawartości wygląda co najmniej dobrze.
Superman – Powrót Kal-Ela przeplata kameralne, emocjonalne relacje między bohaterami z superbohaterską akcją i wychodzi to całkiem nieźle. Mnie przejadły się chwilowo kosmiczne wojaże Supków i chętnie znów poczytałbym o ich przygodach na naszej planecie. Clark i Jon wypadają najlepiej kiedy pomagają krajom Trzeciego Świata, ratują ludzi biorących udział w wypadkach czy doświadczających klęsk żywiołowych, czy po prostu okładają gęby klasycznych superłotrów. Oby w nadchodzących tomach było tego jak najwięcej.
Muszę przyznać, że obawiałem się lektury tego tomu, ale obawy te okazały się bezpodstawne. Mamy do czynienia ze sprawnie opowiedzianą historią, którą miejscami trochę rozmywa tylko nadmiar scenarzystów i rysowników. Clark i Jon świetnie współgrają jako duet superherosów, uzupełniają się i pomagają sobie, chociaż niezłym twórczym wyzwaniem będzie zachowanie odrębności obu bohaterów i sprawienie, by się wzajemnie nie antagonizowali. To nowe otwarcie dla obu Supków i mam nadzieję, że ich serie dalej będą podążały we właściwych kierunkach.
Tytuł oryginalny: Superman: Kal-El Returns
Scenariusz: Phillip Kennedy Johnson, Tom Taylor, Joshua Williamson, Sina Grace, Alex Segura, Mark Waid, Marv Wolfman
Rysunki: Mike Perkins, Cian Tormey, Clayton Henry, Riccardo Federici, David Lapham, Ruairi Coleman, Dean Haspiel, Jack Herbert, Fico Ossio, Scott Hanna, Nick Dragotta
Tłumaczenie: Jakub Syty
Wydawca: Egmont 2024
Liczba stron: 272
Ocena: 75/100
PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.