Podczas gdy Eddie działa wśród gwiazd z innymi symbiontami, Dylan próbuje ogarnąć swe młodociane życie, licząc jedynie na Sleepera i wyrywnego Venoma. Al Ewing nie pozwala sobie jedynie na rodzinną dramę, a prawdziwie temporalny galimatias, w który zaangażowany jest sam Kang Zdobywca. Na scenę wkracza nowy panteon symbiontów i przewodniczący im Meridius - postać zdająca się być jedynie kolejnym łotrem do odstrzału, ale z każdym rozdziałem nabierająca mroczniejszych barw. Venom tom 1 Ala Ewinga podzielony jest na dwa wątki, gdzie kosmiczne wyzwania Eddiego przeplatają się z ulicznym żywotem jego syna.
Dylan Brock to nastolatek inny niż większość postaci w jego wieku. To ten smutny, dziwny dzieciak w klasie pełnej ekstrawertycznych bananów, aktualizujących co chwila swój status w socialkach. Z tym że to syn swego ojca, więc potrafi dać w mordę, a fakt, że przy boku ma dwa symbionty, czyni go groźnym zawodnikiem. Autorom udało się zachować uliczny klimat klasycznych przygód Venoma, choć to już inny Brock. Mniej psychotyczny i nieprzewidywalny, ale kryjący pewien mrok po tatusiu.
A jak już mowa o starym. Eddie ma swoje problemy i pewnie z rozrzewnieniem wspomina przepychanki z Pajęczakiem czy Carnage'em. Jako Król w czerni ma spore możliwości, ale na arenie, na której się znalazł, są zawodnicy mocniejsi od niego. Podróże w czasie powodujące genialnie rozpisane zapętlenie nadają całości głębi i o ile Venom Catesa był surową, mroczną opowieścią, tak Ewing i Ram V wchodzą w niespodziewanie pasujące do symbiontów tereny, wyzwalające je z utartych ról, przekraczając granice czasu i przestrzeni.
Bryan Hitch to nazwisko znane fanom Marvela, choćby z fenomenalnej dla mnie Ery Ultrona. Tu radzi sobie równie dobrze zarówno w pozaziemskich wojażach Eddiego, jak i boleśnie ziemskim losie Dylana. Kluczem są jednak punkty, w którym oba te światy się spotykają. Nie ma tu zgrzytów i niedociągnięć. Tata Brock, większość kariery tłukący się po zaułkach NY, jest wiarygodny w roli Króla w czerni i nawet początkowy nadmiar symbiontów ma logiczne wyjaśnienie. Jego syn z kolei to być może przyszła gwiazda ulicznych serii Marvela, choć jednak zabrakło mi jakiegoś trykociarza, choćby drugoligowego. Wrażenie robi niejaki Bedlam, przy którym złowieszczy Carnage wygląda jak ludzik z plasteliny i natura jego starcia z Venomem budzi wspomnienia o dawnej erze życia czarnego symbionta.
Venom tom 1 otwiera ciekawy rozdział w karierze antybohatera. Z jednej strony mamy Kanga i całe to czasoprzestrzenne zamieszanie. Z drugiej jest Dylan, zdecydowanie bliższy temu, co znamy z przeszłości jego ojca. Wszystko ilustruje Hitch, odnajdujący się w obu aspektach doskonale. Choć klasyczne przedstawienie półdzikiego Venoma, czy choćby niedawny run Catesa były czymś, co do mnie trafiało, to Al Ewing i Ram V pokazali, że można zachować w nieoczywisty sposób drapieżny charakter Venoma, bez chadzania utartymi ścieżkami. Boję się, że w pewnym momencie autor za bardzo nadmucha balon swej fabuły, ale jeśli wszystko utrzyma zbliżony poziom, będzie to kolejny udany rozdział w biografii Venoma.
Tytuł oryginalny: Venom by Al Ewing & Ram V vol.1: Recursion, Venom by Al Ewing & Ram V vol.2: Deviation
Scenariusz: Al Ewing, Ram V
Rysunki: Bryan Hitch
Tłumaczenie: Zofia Sawicka
Wydawca: Egmont 2025
Liczba stron: 256
Ocena: 80/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.