Para bohaterów, Darak i Solila, są na celowniku własnych pobratymców, a ich sytuacja nie jest kolorowa. W ślad za nimi wysłany zostaje profesjonalny łowca, który ma za zadanie dokonać na nich egzekucji. Nieoczekiwana pomoc sprawia, że duet unika bolesnej śmierci, ale to nie koniec ich kłopotów. Zdobyte informacje mogą zakończyć wojnę między ich narodami, ale pokój nie jest tym, czego chcą przywódcy... Jakby bocznym torem toczy się opowieść o interesownym Skuxxoidzie, pod warstwą skrywającą osobisty dramat.
Void Rivals ma miejsce w uniwersum wywodzącym się z Hasbro, gdzie głównymi silnikami napędowymi są marki Transformers i G.I. Joe. O ile tę drugą można pominąć ze względu na miejsce akcji, tak zmiennokształtne maszyny są tu aktywnymi uczestnikami wydarzeń. Nie są najważniejsze, choć istotne, a z ich lore pojawiają się Quintessianie, co nadaje większej skali tej historii, ale jest coś, co nie grało mi w głowie już w poprzednim tomie. Bo może i słyszymy tu wyraźne echa wojny na Cybertronie, ale ja dostrzegam coś jeszcze.
Wszystko w Void Rivals tom 2: Ścigani przez pustkowie kojarzy mi się bowiem z Gwiezdnymi wojnami. A konkretniej z tą harcowniczo-awanturniczą stroną wszechświata Lucasa. Darak i Solila równie dobrze mogliby być żołnierzami Nowej Republiki i Imperium, względnie agentami jakichś pomniejszych zwaśnionych frakcji. A ścigający ich zabójca jednym z barwnych łowców nagród, być może nawet noszącym nazwisko Fett. Wisienką na torcie jest Skuxxoid, z gębą jak od wieprzowatych strażników z pałacu Jabby. Ale najciekawsza jest rola Autobotów. Jeśli ktokolwiek miałby być tu substytutem użytkowników Mocy, byliby to właśnie oni. Tajemniczy, dysponujący zdolnościami niedostępnymi dla zwykłych śmiertelników i posiadającymi cenną, nieco zapomnianą wiedzę. A może to tylko ten space operowy klimat z przygodową nutą i moje chciejstwo? Choć odnoszę wrażenie, że twórcy ilustracji myśleli podobnie.
Lorenzo De Felici i Patricio Depeche musieli inspirować się klasykami gatunku i to nie tylko z garażu Papcia Lucasa. Pojawia się tu pewien przywódca, momentami przypominający posępnego Darkseida. Są wspomniani Quintessianie, którzy na party czarnych charakterów mogliby wypić kosmicznego drinka z Najwyższą Inteligencją Kree z Marvela. I choć część tych elementów nie jest tworem wyobraźni duetu twórców, to ich interpretacja ma tą szczególną nutkę, która pojawia się choćby w filmach Gunna. Gdzie obok kosmiczności i pewnej powagi pojawia się zawadiackość i charakter, który zanika w głośniejszych tytułach.
Void Rivals tom 2: Ścigani przez pustkowie to mocne, space operowe SF, z gatunku tych przynoszących rozrywkę, ale nie rażących prostotą i brakiem pomysłu. Robert Kirkman tworzy swój gwiezdny teatr, angażując do niego nie tylko autorskich bohaterów, ale i kultowe Autoboty i w pełni wykorzystując ich moc. O ile Transformers Johnsona ukazuje je w cięższych tonach, tak tutaj są elementem większej, galaktycznej układanki. Co z niej wyniknie? Przekonamy się w kolejnych tomach, ale już teraz możecie być pewni, że Void Rivals to coś, co powinniście poznać nawet nie będąc fanami Gwiezdnych wojen czy Strażników Galaktyki.
Tytuł oryginalny: Void Rivals Vol.2: Hunted Across the Wasteland
Scenariusz: Robert Kirkman
Rysunki: Lorenzo De Felici, Patricio Depeche
Tłumaczenie: Tomasz Kupczyk
Wydawca: Nagle Comics 2025
Liczba stron: 136
Ocena: 75/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.