
Nastoletni Rick po raz kolejny przeprowadza się z rodzicami w nowe miejsce. Tym razem trafiło na Sacramento. Początkowo wszystko wskazuje, że kolejny raz będzie odludkiem czekającym, aż starzy znów zmienią lokację, jednak dzieje się coś innego. Trafia na Briana, skejta i metalowca w tym samym wieku, podobnie jak on będącego dziwakiem w swej grupie. I to początek pięknej przyjaźni/braterstwa. Chłopaki przeżywają wzloty i upadki, pierwsze miłości i starcia z dryblasami. Historia nastoletnia jak każda inna? Nie do końca.
Remender lubi poruszać kwestie społeczne, a tych w Żółtodziobach nie brakuje. Rok 1985 to rządy nielubianego przez autora Reagana. Rodzice głównego bohatera przeprowadzają się co chwila z powodów zarówno ekonomicznych, jak i osobistych. Ojciec wychodzi z nałogów i wraz ze współuzależnioną matką umiarkowanie zwracają uwagę na syna. Brian z kolei znajduje się pod opieką dziadka. Człowieka, który kiedyś był twardzielem, ale wiek i tłumiona żałoba po śmierci żony robią swoje z jego umysłem. Do tego presja społeczna, wykluczająca obu młokosów poza nawias. Nie są sami, znacznie bardziej akceptowalne społecznie jednostki są po drugiej stronie barykady... Pomimo problemów jest deska, muzyka i pewien luz, na który można pozwolić sobie tylko w tym krótkim okresie dojrzewania.

Pomimo problemów wieku młodzieńczego, główni bohaterowie to świetni kumple. Na pewno mieliście w latach szczenięcych kogoś, kto był dla was niczym rodzeństwo. Lub mówiąc mniej grzecznie - był równie szalony jak Wy. Rick i Brian to właśnie takie ziomeczki, których połączyła nie tylko deska. Natura outsiderów i problemy osobiste sprawiają, że wyzwania, takie jak zdobycie serca dziewczyny czy dowalenie szkolnym mięśniakom bez tracenia zębów, wydają się łatwiejsze. Szczęśliwi ci, którzy w dorosłym życiu mają taką bratnią duszę. Zawsze jednak pozostaje nostalgia.
Cały kalifornijski luz połowy ejtisów nie miałby mocy bez rysunków Bretta Parsona. Artysta tworzy w niesamowicie szczegółowy sposób, jak na nieco cartoonowy styl. Potrafi też oddać pewien realizm młodzieńczej epoki. Weźmy mięśniaka Hectora. Jak żywo pamiętam z podstawówki podobnego typa z ledwo wyrośniętym wąsikiem i niestety o sporej przewadze gabarytowej. Może Polska przełomu lat 90-00 nie była Ameryczką lat 80., ale ewolucja najwyraźniej czyni te same błędy na każdym punkcie globu... Parson ma też ogromne serce do dynamiki. Wyczyny chłopaków to nie popisy zawodowców, więc pojawiają się wywrotki, a tym samym kontuzje. Nad wszystkim unosi się rebeliancki, punkowy duch, nie wynikły z wielkich idei, a młodzieńczego zagubienia i szukania własnej drogi, która nie może być jak konsumpcyjna ścieżka rodziców...

Żółtodzioby to piękny, młodzieżowy, ale i nostalgiczny komiks, mówiący o czasach niełatwych, ale prostszych. Czy chciałbym się w nich znaleźć? Sam nie wiem. Ale bez namysłu zamieniłbym socialki na deskę i kumpli od niej, a gry online na te na automatach. No i muzykę. Czasy, gdy upadłe już MTV było muzyczną telewizją i choć też wyświetlało badziewie, to jak na dzisiejsze standardy nie było ono takie złe. Dla fanów Deadly Class bez morderczych momentów i szeroko rozumianych lat 80. bez lukru.

Tytuł oryginalny: Grommets
Scenariusz: Rick Remender, Brian Posehn
Rysunki: Brett Parson
Tłumaczenie: Paweł Bulski
Wydawca: Nagle Comics 2025
Liczba stron: 192
Ocena: 85/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.