Richard Muller jest jedynym mieszkańcem labiryntu na planecie Lemnos. Nie jest mitycznym stworem o byczej głowie, ale przeraża ludzi. Nie jest też typowym wygnańcem, bo aktu banicji dokonał on sam. Od niemal dekady żyje w osamotnieniu w konstrukcji najeżonej pułapkami, swoistym ekosystemie śmierci. Aż ludzkość sobie o nim przypomina. Nie bez powodu, gdyż tylko on ma szansę dogadać się z groźną rasą obcych. Nakłonienie go do negocjacji nie będzie jednak łatwe, zwłaszcza, że wygnanie spowodowało spotkanie z inną pozaziemską cywilizacją. W celu sprowadzenia Mullera na właściwą ścieżkę, na Lemnos wysłana zostaje ekspedycja na czele z jego dawnym przyjacielem Charlesem Boardmanem i naiwnie poprawnym Nedem Rawlinsem. Jednak nie będzie to łatwe zadanie…
Aby lepiej zrozumieć Człowieka w labiryncie, pozwolę sobie sypnąć kilkoma faktami z tego świata. Ludzkość zaludniła spore połacie kosmosu. Aby wszystko trzymało się razem, zamiast kolejnego galaktycznego imperium mamy struktury, w których kluczową rolę odgrywają osobniki jak Muller. Dyplomaci, emisariusze, ludzie o wielu talentach. Ale nadal ludzie. Wizyta Mullera u Hydran strąca go z piedestału, ale i otwiera dla czytelnika różne ścieżki interpretacji. Richard Muller po wypełnieniu misji promienieje negatywnymi emocjami. Wręcz cuchnie ciemnością. I tu należy przejść do inspiracji autora kolegą po fachu sprzed tysięcy lat.
Człowiek w labiryncie to dzieło silnie inspirowane Filoktetem samego Sofoklesa. Silverberg zapożycza od greckiego autora tragedii motyw bohatera na samowolnym osamotnieniu. Tak jak Muller, Filoktet odegrał dla ówczesnych istotną rolę w wojnie trojańskiej, ale na skutek nieszczęśliwego incydentu stał się persona non grata wśród swoich. Piękna to inspiracja, pokazująca uniwersalność helleńskiej tragedii i zarazem wielkość Silverberga. Ta reinterpretacja to nie kolejna próba odkurzenia dawnego arcydzieła. To opowiedzenie go na nowo, zawierające w sobie jednak mocny autorski ślad.
A teraz pora na moje osobiste ywagacje. W samotności Mullera i jego auto-separacji można doszukiwać się objawów chorób duszy. Człowiek pogrążony w skutkach głębokiej traumy, a tym na pewno było spotkanie z Hydranami, odizolowuje się od bliskich i reszty świata. Sam również nie zachowuje się nadto towarzysko i sympatycznie. W efekcie czasem nie trzeba labiryntu czy jakiegokolwiek fizycznego miejsca odosobnienia, by być wygnańcem. Przypadłość bohatera wiąże się z jego poglądem na resztę ludzkości i świat. Jego wypowiedzi to wylewające się czarne emocje i zgorzknienie, dopełniające to, co uczynili mu Hydranie. Paradoksalnie właśnie to jednak czyni go wybrańcem w kontakcie z kolejną obcą nacją…
Człowiek w labiryncie pozostawia w duszy wiele pytań o naturę człowieka jako jednostki, ale też ludzkości jako zbioru. O ambicję i samotność. Robert Silverberg, idąc śladem Sofoklesa, nie daje nam łatwego SF na niedzielne popołudnie. Z punktu widzenia narracji jak zawsze jest bezbłędny, nie rzuca pustosłowiem i nie wdaje się w zabójcze dla poczytności dywagacje. Ale pozostawia po sobie ślad. Pokazuje również, że starożytne wzorce są nieśmiertelne i nadal można je rozwijać na nowym polu. Zwłaszcza, kiedy jest się autorem jego formatu.
Tytuł oryginalny: The Man in the Maze
Autor: Robert Silverberg
Tłumaczenie: Krzysztof Sokołowski
Wydawca: Vesper 2024
Stron : 264
Ocena: 85/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.