Kiedy dwa lata temu moja koleżanka z redakcji pisała recenzję rewelacyjnej pierwszej serii Wielkich kłamstewek (link nieco niżej), zaznaczyła, że powstanie kolejnego sezonu nie jest konieczne. Może to i prawda, sam zresztą po obejrzeniu się z tym zgadzałem i zgadzam do tej pory. W końcu produkcja została poprowadzona praktycznie bez większych błędów z pięknym, otwartym zakończeniem. W istocie, równie dobrze twórcy mogliby schować swoje zabawki i nikt nie powinien mieć do nich pretensji. A jednak historię kontynuowano – i nie ma tutaj mowy o tanim odcinaniu kuponów. Tyle przynajmniej można powiedzieć po trzech pierwszych epizodach.
Przenosimy się w kilka miesięcy po dramatycznych wydarzeniach z końcówki poprzedniej odsłony. I jak to w życiu bywa – po pokonaniu potwora nie wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Bohaterki muszą nie tylko trzymać się ustalonej wersji wydarzeń, ale również żyć z piętnem, jakie pozostawiła na nich tamta noc. Do tego do miasteczka przyjeżdża matka denata (Meryl Streep), która szuka sprawiedliwości.
kadr z serialu Wielkie kłamstewka
Tak mniej więcej wstępnie moglibyśmy przedstawić zarys wydarzeń. Początkowe odcinki stanowią swojego rodzaju punkt przejściowy. Choć od tragicznej śmierci Perry’ego (Alexander Skarsgård) minęło już nieco czasu – w tym okres wakacyjny – kobiety, które to wydarzenie połączyło, w większości dopiero teraz zdają się w pełni odczuwać implikacje sprawy, którą zamiotły pod dywan. Pomaga im w tym m.in. kilka niemających bezpośredniego związku incydentów oraz nasilające się problemy rodzinne. Twórcy w mistrzowski sposób nakreślają narrację, nie pozwalając sobie na nawet jedną fałszywą nutę. Wszelkie zdarzenia, na czele z tarciami pomiędzy najważniejszymi postaciami, są rozegrane perfekcyjnie i w duchu 1. sezonu.
kadr z serialu Wielkie kłamstewka
Duża w tym pomoc Mary Louise, w którą wciela się Meryl Streep. Oczywiście wielka czwórka serialu - czyli Celeste (Nicole Kidman), Madeline (Reese Witherspoon), Jane (Shailene Woodley) i Renata (Laura Dern) - to nadal postaci z krwi i kości stanowiące absolutne i niezbędne centrum fabuły. Jednak właśnie rodzicielka Perry’ego zdaje się stanowić składnik, który jest niezbędny do uniknięcia powtórki wielu wątków z poprzedniej serii. Ze swoim bezpośrednim stylem bycia, a także daleką od zrównoważonej postawą – wahającą się pomiędzy życzliwością a jadowitością – jest wręcz idealnym ucieleśnieniem fabularnego wytrychu, który drąży głębiej i głębiej w trzewiach miasteczka, pomagając jego mieszkańcom wyciągać swoje brudy na powierzchnię. To nie tylko mistrzowski scenariusz – bez Streep moglibyśmy oglądać wątpliwej jakości groteskową histeryczkę. Dla mnie właśnie tą rolą – a nie co niektórymi nazbyt efekciarskimi rolami ostatnich lat – pokazała, że dorównać jej kunsztowi może co najwyżej garstka aktorek. Warto nadmienić naprawdę ciekawy rozwój postaci Bonnie (Zoe Kravitz). Jak dotąd najmniej interesująca postać spośród głównych bohaterek po otrzymaniu najmocniejszych psychicznych cięgów w feralnym starciu – w końcu to ona zadała ostateczny cios – właśnie teraz jest zauważalna bardziej niż kiedykolwiek.
Wielkie kłamstewka póki co ponownie pokazują, jak powinno się prowadzić wyraziste, autentyczne kobiece bohaterki. Nie trzeba do tego przesadnie ekspansywnej heroski, gdzie na każdym kroku podkreśla się jej płeć. Wystarczy zainteresować się odpowiednim materiałem źródłowym i po prostu wykreować osoby, które widzimy na co dzień, bez upiększania i ciągłego, nachalnego atakowania brzydszej płci. Jeżeli tylko scenarzyści nie zatracą się gdzieś po drodze, czeka nas jeden z seriali roku.
Ilustracja wprowadzenia: HBO
Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.