Tematyka umarlaków nigdy nie była mi specjalnie bliska. Owszem, znalazłem kilka przyjemnych pozycji z tego nurtów, ale w ogólnym rozrachunku ta zombie-fala mnie specjalnie nie zatopiła. Gdy jednak przedstawiono mi koncept Revival, zostałem zaciekawiony. Nie tylko bowiem określenie na “z” jest tak powierzchowne, jak tylko chyba może być, ale do tego bazuje na komiksie słynnego Tima Seeleya, który do tego połączył siły z osobą Mike'a Nortona.
Revival wprowadza nas do małego amerykańskiego miasteczka. Życie toczy się swoim tempem, po drodze mijamy czy to temperamentną policjantkę po przejściach, jej apodyktycznego, ale uczciwego ojca, czy jego najmłodszą córkę, robiącą trochę za zbuntowaną czarną owcę rodziny. Dość standardowe problemy i zapewne rozeszłoby się to na po kościach jako zwykła obyczajówka - gdyby nie porażający twist w trakcie epizodu, gdy nagle okazuje się, że zmarli tak po prostu sobie wstają z grobów - ale tylko związani z określonym okienkiem czasowym.
Musimy pamiętać, że pierwsze kilkadziesiąt minut Revival to dość oszczędny prolog. Pierwsze sygnały zaczyna nam dawać stosunkowo wcześnie, aczkolwiek tak naprawdę dopiero ostatnie minuty epizodu wprowadzają nas na właściwe tory. I szczerze mówiąc to dawkowanie mi się podoba, bo nieźle buduje całą intrygę. Pierwsze wieści, czy szokujące wydarzenia są podane z pewną dozą umiaru, a my mamy czas na luźne zapoznanie się z postaciami (przynajmniej tymi najważniejszymi), by następnie wszystko ruszyło z kopyta, zamieniając się praktycznie w slasher. Stałem się autentycznie ciekaw, jak sprawa dalej się rozwinie. Pomogła także obsada. Melanie Scrofano po raz kolejny pokazała typową dla siebie charyzmę i wydaje się stanowić dobry wybór na główną bohaterkę, a David James Elliot jako jej ojciec również nieźle wykorzystuje swój czas ekranowy. Czekam oczywiście na więcej kwestii dla Stevena Ogga - czyli słynnego Trevora z Grand Theft Auto V (albo, jak kto woli, Sobchaka z Better Call Saul).
W każdym razie na pewno nie mogę powiedzieć, że czas spędzony przy początku Revival był czasem straconym. Nie trafił mnie może jak piorun, ale na pewno silnie zaintrygował. A że lubię opowieści umiejscowione w niewielkich mieścinach, to dodatkowy plus. Miło, że ktoś od czasu do czasu weźmie w obroty tę zatęchłą już nieco konwencję, dodając coś interesującego - tym samym moją uwagę przyciągnął też komiksowy pierwowzór, który dotąd umykał mi z radaru.
Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.