Przenosimy się gdzieś do Europy Środkowej. W małym, ale z pewnych względów strategicznie istotnym państewku (na tyle, że pertraktacje prowadzi z nimi stale USA) władzę po ojcu przejęła niestabilna emocjonalnie dyktatorka (Winslet). Pełna kompleksów, a nade wszystko niezwykle podatna na wpływy z zewnątrz kobieta zajmuje się różnymi szalonymi pomysłami, rzecz jasna zaniedbując przy tym sprawowanie władzy. Sytuacja dodatkowo się zaognia, gdy przyprowadzony do niej zostaje pewien żołdak (w tej roli magnetyczny jak zwykle Matthias Schoenaerts). I w ten sposób rozpoczyna się groteskowa walka o władzę.
Myślicie, że zaczniecie seans wielowarstwowej parodii przemieszanej ze szczyptą dramatu, a na scenie ujrzycie może nieco przejaskrawione, ale rozbudowane postacie godne klasy aktorów, którzy się w nie wcielają? No to najlepiej od razu sobie ten serial odpuśćcie, bo w Reżimie naprawdę niewiele aspektów gra, tak jak trzeba. Owszem, wspomniani Winslet, Schoenaerts, czy Andrea Riseborough lekko podwyższają notę całości, bo wyciągają ze swoich powierzchownie napisanych bohaterów tyle, ile to jest chyba tylko możliwe. Tylko cóż z tego, skoro oglądamy serial, gdzie nawet nie podjęto próby zagłębienia się w rzekomo poruszaną tematykę…? Bo środkowoeuropejskich problemów tam zwyczajnie nie ma.
Wszystko kręci się wokół mającej obsesję na punkcie swojego zdrowia szalonej kobiety, nad której kolejnymi kaprysami łamią sobie głowy podwładni. Nawet nie próbujcie wyszukiwać w absurdalnych sytuacjach trafnych diagnoz społeczno-politycznych - tak jak mieliśmy to w Sukcesji. Jednego dnia pani kanclerz-dyktatorka dba o poziom wilgotności powietrza, innego wdycha gotowane pyry i wykonuje wycieńczające ćwiczenia fizyczne - w zależności od tego, pod czyim wpływem znajduje się w danym momencie. Ta błahość problemów przenosi się również na pałacowe zagrywki pomiędzy “dworzanami” i w zasadzie całą resztę. Tym samym dostajemy papierowe, infantylne intrygi, które nijak mają się do przedstawienia w krzywym zwierciadle tytułowego reżimu. Postać Schoenaertsa (zwanego z pewnych konkretnych względów Rzeźnikiem) to z kolei typowy outsider - z początku na straconej pozycji i lekceważony przez wszystkim, z czasem zyskuje coraz więcej względów bezkarnej i kapryśnej dyktatorki. Nie wierzę, że muszę to napisać, ale najsłabsze komedie Sachy Barona Cohena miały w sobie więcej subtelności. A co najgorsze, ostatnie minuty drugiego epizodu wskazują, że przeskok przez rekina jeszcze przed nami…
Po pierwszym epizodzie miałem poważne opory w kwestii kontynuowania tej farsy, ale się przemogłem i stwierdziłem, że zaczekam z tekstem i wstępną opinię wydam po kolejnym. No i cóż, po wszystkim już chyba niestety nie mam litości. Kto żyw - a szczególnie jest przy tym fanem wszelakich politycznych parodii tudzież Sukcesji - trzymać się od Reżimu z dala. To niezwykle mierna próba sparodiowania czegoś, o czym nie ma się zielonego pojęcia. W dodatku nawet ogólnikowe, nieodnoszące się do niczego konkretnego gagi są po prostu płytkie, a sami odtwórcy zdają się chwilami męczyć tym, co scenarzyści im podali. Dopiero marzec, a wydaje mi się, że już mamy bardzo mocnego kandydata na rozczarowanie roku.
Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.