Hargreevsowie po raz kolejny nie są w stanie zatrzymać apokalipsy. Po dramatycznych scenach z finału trzeciego sezonu, trafiają do kolejnego alternatywnego czasu, który zdecydowanie różni się od poprzednich, ponieważ członkowie Akademii Umbrella tracą swoje moce. Rodzeństwo rozchodzi się w swoje strony, starając się żyć normalnym życiem. Czy jednak tym razem apokalipsa nie przeszkodzi?
Umbrella Academy jest przykładem bardzo nierównego serialu. Po pierwszym sezonie, który cieszył się olbrzymią popularnością oczekiwania względem kolejnych odsłon były duże, lecz scenarzyści brnąc dalej w historię jedyne co to złapali zadyszkę którą później przenosili do serialu. To co się oczekuje od finałowego sezonu, to bez wątpienia zakończenia wyrazistego, który pozwoli zapamiętać serial na dłużej niż dwa dni. Niestety czwarta odsłona przygód Akademii Umbrella będzie dość łatwa do wymazania z pamięci, oglądając go odczuwamy, że twórcy mieli za zadanie zakończyć historię, choć sami nie do końca mieli pomysł jak. Najnowszy sezon składa się z sześciu choć ponad 50-minutowych odcinków, w których na dobrą sprawę przez większość czasu nic się nie dzieje. Fabuła się rozmywa do licznych wątków, które finalnie nic nie wnoszą a poświęca się im naprawdę dużo czasu. Takim przykładem jest wątek Klausa, który w pewnym momencie zmienia się w seks medium - niby śmieszne ale jednak pamiętajmy to wszystko ma się w jakiś sposób rozwiązać; czy pojawienie się wątku metra, którym podróżuje Numer Pięć. Od zakończenia oczekiwalibyśmy również choć w odrobinie zakończenia rozgrzebanych wątków z poprzednich sezonów. Choć twórcy serialu już w poprzednich sezonach zaczynali się w nich gubić tak w finałowym pędzą na łeb na szyje byleby zakończyć serial zostawiając widza z pytaniami bez odpowiedzi - czego koronnym przykładem jest, że do końca nie poznaliśmy historii Reginalda.
Jednym z aspektów za który ludzie pokochali serial Netflixa to wyraziste, indywidualne postacie, których kreacje na zakończenie produkcji są niestety mocno rozczarowujące. Bezsensowny trójkąt miłosny między Diego, Laila i Numerem Pięć bardziej przypominał wątek mydlanej opery a również jak wiele rzeczy nic nie zmienił w linii fabularnej. Najlepiej wypada Luther, który jest naprawdę zabawny i sceny z jego udziałem rozkręcają serial. Pozostali członkowie Akademii Umbrella, nie wychodzą przed szereg, jedynie powielają wcześniej znane nam zachowania. Oczywiście w serialu Netflixa nie mogło zabraknąć scen za które zdobył fanów. Jest kilka interesujących scen walk, które pozwalają ponownie skupić się na serialu. Nie zwodzi też soundtrack, który idealnie się wpisuje w poszczególne wydarzenia.
The Umbrella Academy zostawia nas ze słodko-gorzkim zakończeniem. Ostatni rozdział przygód rodzeństwa Hargreeveasów mógł się okazać dużo lepszym widowiskiem, niż kończenie praktycznie w jeden odcinek. Na koniec jedynie co zostaje to zmarnowanie dużego potencjału historii, która mogła zostać zapamiętana zupełnie inaczej.
Ilustracja wprowadzająca: fot.Netflix
Entuzjastka literatury i kina. Wielbicielka odkrywania nowych seriali oraz filmów. Poza tym ogromna fanka Formuły 1 i Disneya