Tegoroczny festiwal w Cannes można podzielić na dwie części: przed i po Tarantino. I choć atmosfera podniecenia i napięcia po projekcji Pewnego razu… w Hollywood na pewno opadła, nie spadł wcale poziom filmów. W wyścigu po Złotą Palmę znów doszło do przetasowania faworytów.
Parasite
reż. Joon-ho Bong (Korea Południowa)
Tego samego dnia, w którym Cannes oszalało na punkcie nowego filmu Quentina Tarantino, premierę miała koreańska produkcja
Parasite. Reżyser filmu, Joon-ho Bong, który gościł na francuskim festiwalu dwa late temu ze zrealizowaną dla Netflixa
Okją, przebił najśmielsze oczekiwania nawet największych sceptyków. Powracając do klimatu swoich najlepszych filmów, takich jak
Zagadka zbrodni i
Matka, udowodnił po raz kolejny, że w kinie liczą się nie tylko nazwiska czy budowanie klimatu, ale opowiadanie fascynujących historii.
Kadr z filmu Parasite / fot. materiały prasowe
Żyjąca w ubóstwie czteroosobowa rodzina otrzymuje szansę poprawy swojej beznadziejnej sytuacji. Syn dostaje pracę jako prywatny tutor młodej dziewczyny w bogatej rodzinie w pięknej posiadłości, która jest jak niebo i ziemia w porównaniu do ich normalnych warunków. Biedacy mieszkają w piwnicy, z oknem na ulicę, na której podpici przechodnie oddają mocz, tuż przed ich oczyma. Polegają na wifi z mieszkania obok, a obiady zjadają w kantynie dla taksówkarzy. Chłopak szybko dostrzega możliwość pomocy pozostałym członkom rodziny. Jego siostra odgrywa rolę genialnej studentki sztuki, która mogłaby pomóc synowi bogaczy w odkrywaniu malarskiego talentu. Szybko organizują też plan zatrudnienia ojca na miejsce obecnego szofera oraz matki, która miałaby zastąpić opiekującą się dezajnerskim domem gosposię.
Kadr z filmu Parasite / fot. materiały prasowe
Perfekcyjnie zrealizowany
heist movie to tylko pierwszy akt
Parasite. Niczym w
To my Peela rodzina z podziemia fortelem wchodzi do życia warstwy uprzywilejowanej, funkcjonując tam na zasadzie pasożytów. Jest tu jeszcze ostry komentarz społeczny i czarna komedia. Klocki układają się same i nie sposób nie podziwiać rezolutnej rodziny (i twórców filmu) za genialny i widowiskowy plan. Ale jak to z doskonałymi projektami bywa, coś musi pójść nie tak. Nadchodzące w drugim, a potem trzecim akcie filmu twisty, wywracają akcję do góry nogami. Z niesamowitą przyjemnością oglądamy ten zaczynający rządzić światem bohaterów chaos.
Kadr z filmu Parasite / fot. materiały prasowe
Joon-ho Bong pokazuje w swoim nowym filmie, że jest mistrzem budowania napięcia, łączenia powagi z humorem, kreatywnego opowiadania historii i tworzenia postaci. Te ostatnie nigdy nie są karykaturami, nie są jednoznacznie złe czy dobre. W naprawdę trudny do uchwycenia sposób, przy dużej ilości bohaterów, udało mu się stworzyć widowiskowy kalejdoskop charakterów. Nie dziwi zatem, że znakomicie przyjęty w Cannes
Parasite jest kolejnym, typowanym do najważniejszych nagród filmem.
Ocena: 95/100
Kadr z filmu Oh, Mercy! / fot. materiały prasowe
Oh, Mercy!
reż. Arnaud Desplechin (Francja)
Pochodzący z Roubaix reżyser zrealizował film, w którym pokazuje trudy bycia gliniarzem w jednym z najbiedniejszych i najniebezpieczniejszych miast we Francji. Przez dwie godziny oglądamy jak komisariat, zarządzany przez inteligentnego i sprawiedliwego kapitana Daouda (Roschdy Zem), radzi sobie z różnego rodzaju sprawami w okolicy świąt Bożego Narodzenia. A to ktoś podpalił samochód. Gdzieś dochodzi do rękoczynów podczas domowej imprezy. Bez śladu ginie pięknie nastolatka. Podłożony zostaje ogień w mieszkaniu w biednej dzielnicy. A kilka dni później osiemdziesięcioletnia staruszka zostaje znaleziona martwa w swoim łóżku. Podejrzenie pada na dwie młode sąsiadki (Léa Seydoux i Sara Forestier).
Oh, Mercy! niezgrabnie oscyluje pomiędzy laurką wystawianą stróżom prawa, a jakże popularnym we Francji kinem realizmu społecznego (którego doskonałym przykładem jest inny, o wiele bardziej udany film z konkursu w Cannes,
Les Miserables). Rzewna i poważna muzyka towarzysząca obrazowi burzy nastrój obserwacji, tworząc niepotrzebny patos. Irytuje postać Daouda, któremu przyglądamy się nie tylko w pracy, ale także poza nią (lubi wyścigi konne). Jest typem wymagającego, sprawiedliwego szefa, który wszystko wie najlepiej, który potrafi sam rozwiązać najtrudniejsze sprawy. Czy może irytować coś bardziej niż rycerz w lśniącej zbroi w świecie imigrantów, prostytutek i bandytów?
Kadr z filmu Oh, Mercy! / fot. materiały prasowe
Nawet w najlepszych momentach produkcji, gdy obserwujemy policjantów w pracy, mamy poczucie oglądania odcinka specjalnego serialu
Prawo i porządek albo
Kryminalnych zagadek rozgrywających się nie w Nowym Jorku, ale w Roubaix. Pewnie, chętnie obejrzę taki film w telewizji, zajadając pizzę w domu. Ale nie na festiwalu w Cannes.
Ocena: 40/100
Kadr z filmu Matthias & Maxime / fot. materiały prasowe
Matthias & Maxime
reż. Xavier Dolan (Kanada)
Dolan to jeden z ulubieńców Cannes, którego kariera w wieku trzydziestu lat przekroczyła poziom wielu jego rówieśników. Na koncie ma już Grand Prix festiwalu (
To tylko koniec świata) i Nagrodę Jury (
Mama). Jego najnowszy film skupia wszystkie elementy jego najlepszych produkcji: seksualne odkrycia, toksyczne relacje z członkami rodziny, kolorową grupę przyjaciół powiązanych skomplikowanymi relacjami. Reżyser występuje też przed kamerą w jednej z tytułowych ról.
Trzydziestoletni Max (Dolan) planuje opuścić Montreal i przenieść się do Australii. Podczas imprezy z grupą znajomych (czujemy, jakby towarzystwo znało się od lat) angażuje się w kręcenie szkolnej etiudy filmowej siostry jedno z kolegów. Razem z Mattem (zabójczo przystojny Gabriel D’Almeida Freitas) mają namiętnie pocałować się przed kamerą. Dla bohaterów nie jest pozornie żaden problem, bo zrobili to już w czasach szkoły średniej. Owa scena dla obydwu postaci wydarzenie to nie będzie takie bez znaczenia.
Kadr z filmu Matthias & Maxime / fot. materiały prasowe
Dolan umiejętnie buduje pozornie lekkie spotkania między przyjaciółmi, których chemia jest wprost zaraźliwa. Bawią się, dyskutują, grają w gry i kłócą tak naturalnie, jakbyśmy oglądali prawdziwych znajomych. W porównaniu do
To tylko koniec świata reżyser stonował z krzykliwą ekspresją, ale ciągle udaje mu się przemycić wiele emocji. Niczym w filmie realizowanym przez irytującą swoim akcentem dziewczynę, reżyserowi udaje się włączyć impresjonizm i liryzm w wielu momentach. A to dzięki zabawą z ostrością obiektywu, a to przez użycie muzyki (nie obyło się bez przebojów muzyki pop pokroju Pet Shop Boys). Choć służą one jako mało naturalne przerywniki w akcji, budują one nastrój
Matthias & Maxime.
Dwa główne wątki fabularne, relacja Maxa z Mattem oraz z matką (Anne Dorval), wygrywają najważniejsze tematy produkcji. Pierwszy to analiza orientacji seksualnej, połączona z dorastaniem. Dwóch głównych bohaterów niby prowadzi życie heteroseksualne (Matt ma żonę, Max umawia się z kobietą), ale ich głowy wydają się zaprzątnięte zupełnie innymi emocjami, z którymi nie do końca mogą sobie poradzić. Oddane z wyczuciem i taktem, pokazują niuanse, z którymi kino Hollywoodzkie od lat ma problem. Sceny Dolana z Dorval, w których aż kipi od złości i żalu, należą do najlepszych w filmie. Starający się zorganizować opiekę dla matki podczas jego nieobecności syn konfrontowany jest z jej wrogością. Najbliższe osoby potrafią ranić się w końcu najbardziej.
Niezwykle dojrzały film, w którym Xavier Dolan wraca do formy, tylko ostrzy apetyty na kolejne produkcje tego Kanadyjczyka.
Ocena: 70/100
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe