Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Wielka rozrywka w SkyShowtime!

Challengers - recenzja filmu Luki Guadagnino! Jak Iga w Roland Garros

Autor: Łukasz Kołakowski
28 kwietnia 2024
Challengers - recenzja filmu Luki Guadagnino! Jak Iga w Roland Garros

Wielki szlem, którego nasz bohater wygrał, najlepiej po super tie-breaku (to taki ostatni gem decydującego seta, rozgrywany w największych turniejach do 10 punktów – przyp. red.), ogrywając w finale absolutny numer jeden. Wcześniejsze fazy poszły po jego myśli, choć łatwo nie było. Kilka zwolnionych przebitek na piłce meczowej. Tak sobie wyobrażam hollywoodzki, wysokobudżetowy film o tenisie. Na szczęście, to zupełnie nie ten adres. Tym pięknym sportem zajął się bowiem gość, który kilkukrotnie pokazał nam już doktorat ze stylowego kina. Dla niego rozgrywka na korcie jest tylko jednym ze środków artystycznego wyrazu. Dobrą domieszką kolejnej, świetnej opowieści o ludziach.

Art Donaldson nie dąży od zera do bohatera, bo on tym bohaterem już był. Teraz próbuje wrócić na szczyt po wielu zakrętach kariery. Za sobą ma żonę, Tashi, która oprócz bycia jego drugą połówką w życiu, jest trenerką, próbującą ponownie wzniecić w nim tenisowym ogień. Sama musiała skończyć, zanim na dobre zaczęła przez poważną kontuzję. Poznajemy ich, gdy Art przegrywa mecz na średniej scenie, a przez to przenosi się na tą małą. Choć jest to zrzucenie ciężaru sportowej historii do Challengera (znowu wtrącając tenisowe wyjaśnienie, Challengery to mniejsze rangą turnieje ATP, w których czołowa dziesiątka rankingu grać nie może, a tenisiści z miejsc 11-50. wezmą udział wyłącznie po uzyskaniu specjalnego pozwolenia i tzw. Dzikiej karty), to idzie ono swoją drogą, zdefiniowaną przez fabułę. 

Trzecim do trójkąta jest tu kolega z lat młodzieńczych Arta, Patrick Zweig. W młodości razem grali w debla, później ich drogi się rozeszły. Zweig również ma swoje problemy, na czas Challengera musi spać w samochodzie, a przy pierwszych meczach ma dylemat, czy aby nie lepiej od razu odpaść, żeby szybciej wypłacono mu nagrodę. Ich drogi z powrotem spotykają się na korcie, a to daje okazje opowieści do rozpoczęcia retrospekcji. Tych jest dużo i choć czasem dezorientują, zawsze mają coś do wprowadzenia. Tashi od zawsze była obiektem westchnień obydwu Panów. Tylko jeden z nich zdobył klucz do wspólnego życia. Pytanie brzmi jednak, czy również do serca?

Guadagnino sportu i dostojności tenisa używa bowiem jako nakładki do opowiedzenia nam historii relacji trójki bohaterów. Współgra to doskonale, bo najważniejszym obiektem zainteresowania kamery jest tutaj strefa fizyczna. Dlatego właśnie dyscyplina, w której kluczem do sukcesu jest połączenie ogromnej fizycznej sprawności, z siłą psychiczną pasuje tak dobrze. Każdy sportowy zakręt, których życiorysy bohaterów są pełne, zostaje tu przełożony na doświadczenia prywatne i przedstawiony jako kolejny bodziec do działania. Każda kolejka piłka odbija się natomiast nie tylko na korcie, ale także w trzewiach. Dużo bardziej, niż wielkim plecakiem naciągniętych rakiet bohaterowie są obciążeni bagażem emocjonalnym, a z każdego płyną toksyny. Dosłowne, gdy mowa o wylanym pocie, jak i te związane z życiowymi wyborami. 

Subtelny przekaz świetnie kontrastuje znakomita muzyka, której film w dobrym tego słowa znaczeniu nadużywa. W świecie Tashi i tenisistów jest mnóstwo niedopowiedzeń i problem z wyrażaniem emocji. Stąd też większość dialogów, w których chcą przekazać swoje emocje, jest zagłuszona ścieżką dźwiękową, w dużej mierze zbudowaną z rytmów techno. Muzyka działa przez to zarówno percepcyjnie, sugerując próby opisania tego, co w duszy gra, jak i metaforycznie, nadając ton opowieści. Mam wrażenie, że nawet gdyby film niedomagał aktorsko, przyjemność stanowiłoby po prostu odbieranie go zmysłami. Nie ma jednak takiej konieczności. 

Trójka głównych aktorów spisuje się jednak na medal, pomimo faktu, jak trudne zadanie dostali. Muszą bowiem zarówno oddać wszystkie wspomniane niuanse, jak i kreować nabrzmiałe na przestrzeni lat emocje. Najlepiej radzi sobie z tym Zendaya, dokładając swój wielki atut. Prezencja tej dziewczyny cały czas jest taka, że bez problemu może wcielać się zarówno w debiutującą na wielkiej scenie nastolatkę, jak i dojrzałą i doświadczoną przez życie gwiazdę. Każde z tych wcieleń dostaje swoje niuanse, a jednocześnie cały czas mętlik w głowie bohaterki czujemy wraz z nią. I Zendaya oddaje go perfekcyjnie. Challengers chwilę po drugiej Diunie będzie kamieniem milowym w jej karierze. 

Więcej niż trzy grosze do odbioru dokłada cała, iście doskonała strefa wizualna. Nowy film Włocha nie zatraca pieczołowitości, z jaką tworzy swój świat. Jest tu tak dobrze, jak bywało w jego twórczości poprzednio, mimo bardzo różniącej się przestrzeni. Przepiękne są zdjęcia, zarówno te bardziej statyczne w sytuacjach intymnych, jak i te, które napędzają ekranowe rozgrywki. Nie kojarzę, abyśmy do tej pory mieli okazje oglądać tak świetne pokazane mecze tenisa. Kamera nie używa tutaj formy telewizyjnej, nie czujemy się tu, jakbyśmy oglądali prawdziwe zawody, a jednak sprawia, że nie można oderwać wzroku. Podobnie jak w całej miłosnej intrydze, tak na korcie, reżysera interesują bardziej człowiecze aspekty rywalizacji. Nawet plakat jest świetny, pomysłowy i w pełni oddający to, jak będziemy widzieć ten film po seansie. 

Nie wiem po tym filmie, czy twórcy lubią tenis. Trudno powiedzieć, czy znaliby odpowiedź na pytanie, kto wygrał ostatni wielkoszlemowy Roland Garros czy inny Wimbledon (choć Zendaya na pewno wie, kto triumfował w Indian Wells, bo chciała się nawet mocno ogrzać w blasku chwały tej Pani). Luca Guadagnino, nie idąc drogą tradycyjnego filmu sportowego, zrobił coś dużo lepszego. Wziął sobie z tenisa to, co go naprawdę interesuje, po czym wraz ze swoim scenarzystą w fantastyczny sposób dopasował do opowiadanej historii. Tak dla sportu, jak i dla kina, to bardzo piękny gest. Z wielką klasą i pietyzmem ukazał ich symbiozę. Każdy teraz może z niej czerpać.

Recenzje innych kinowych hitów przeczytasz na Movies Room:

Back to Black. Historia Amy Winehouse - recenzja filmu. Niskie stężenie mroku

Rebel Moon – Część 2: Zadająca rany – recenzja filmu. Park rozrywki Zacka Snydera

Godzilla i Kong: Nowe Imperium - recenzja filmu! Stahp

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.