Jeśli wychowaliście się na baśniach braci Grimm, to prawdopodobnie nie są wam obce mroczne dziecięce opowieści. Pamiętam wyraźnie Babę Jagę, która zamieniła dziewczynkę w kawałek drewna i wrzuciła ją do pieca. Albo Królewnę Śnieżkę, której macocha-czarownica została skazana na śmierć przez chodzenie na rozżarzonych węglach aż padnie trupem. Albo Czerwonego Kapturka, który, gdy już dorósł, skusił wilka na wrzątek z gotowanej kiełbasy i utopił go w korycie wypełnionym wywarem.
Nic więc dziwnego, że współcześni twórcy horrorów inspirują się motywami z baśni braci Grimm. Gore to gatunek, który cieszy się sporą popularnością. Świadczą o tym sukces Substancji, dziesięć, a już niedługo jedenaście, części Piły i oczywiście trylogia Terrifier. Autorka scenariusza i reżyserka, Emilie Blichfeldt, sięgnęła do dobrze znanej historii Kopciuszka i tym razem dała zabłysnąć brzydkiej siostrze tytułowej bohaterki – Elwirze.
Film zaczyna się klasycznie. Wdowa z dwiema córkami poślubia wdowca z jedynaczką. Niestety, mężczyźnie nie jest dane nacieszyć się powiększoną rodziną. Umiera niezapowiedzianie, a Kopciuszek traci bezpieczne miejsce w domu. Zostaje zaprzęgnięta do pracy i usługuje macosze i nowym siostrom. Teraz zaczyna się nowatorskość opowieści. Zbliża się bal u księcia. Brzydka siostra, Elwira, marzy o poślubieniu go. Czyta jego poezję i fantazjuje o wspaniałości władcy. Na drodze do szczęścia staje jednak Kopciuszek i odbicie Elwiry w lustrze. Macocha nie zamierza poddać się bez walki. Decyduje się poddać córkę licznym operacjom plastycznym, aby ta wyglądała jak inne piękne damy, a nawet lepiej. Na początku wszystko zdaje się iść po jej myśli. Prosty nos, długie rzęsy, smukła sylwetka, gracja, elegancja. Jak przystało jednak na horror gore, nie może być wiecznej sielanki. Okazuje się, że dziwaczne metody odchudzania i liczne nacięcia na twarzy mają niepożądane skutki uboczne, a księciu daleko do fantastycznej wizji Elwiry.
fot. kadr z filmu Brzydka siostra
XIX-wieczna baśń to jednak tylko przykrywka. Zagłębiając się w film, łatwo zauważyć, że jest to uniwersalna opowieść o chorych kanonach piękna, które sami ustanawiamy. wspaniałe zdjęcia na mediach społecznościowych wprawiają nas w kompleksy. Idealne ,,daily routines” na TikToku przytłaczają. Najnowsze oferty firm kosmetycznych, które nawołują, że poprawna poranna toaleta powinna zawierać w sobie dwadzieścia kosmetyków, zasmucają i przytłaczają. Kto ma tyle czasu i pieniędzy, żeby każdego dnia, zaraz po przebudzeniu, nakładać na twarz żel, toner, serum, krem nawilżający, krem pod oczy, maskę na usta, itd. Choć temat idealizowanego piękna na mediach społecznościowych jest poruszany już od wielu lat i ciągle powstają nowe kampanie wspierające użytkowników, niewiele się zmienia wokół nas. Dalej gonimy za nieuchwytnym ideałem, który tak naprawdę nie istnieje.
Reżyserka otwarcie mówi o drodze, jaką przebyła, dorastając. Wyższa od swoich rówieśników, z dużym rozmiarem buta i kompleksami starała się sprostać oczekiwaniom otoczenia. Szukała w sobie Kopciuszka, choć bliżej jej było do brzydkiej siostry. Gdy słuchałam Emilie Blichfeldt i przyglądałam się jej, nie wierzyłam, że postrzega się w ten sposób. Kolejna ofiara szkodliwych standardów piękna. Dzisiaj już jako dojrzała kobieta inaczej widzi samą siebie, ale z tyłu głowy wciąż pozostaje cichy głos wewnętrznego krytyka.
fot. kadr z filmu Brzydka siostra
Lea Myren w roli tytułowej bohaterki jest świetna. Przechodzi na ekranie metamorfozę. Od szarej myszki do gwiazdy balu coraz bardziej popada w szaleństwo. Charakteryzacja pomaga podbić obraz obłędu, który powstaje na naszych oczach. Zakochana w księciu dziewczyna jest gotowa zrobić wszystko, aby osiągnąć swój cel. Elementy gore’u idealnie wpasowują się w tę atmosferę i stanowią wisienkę na torcie.
Brzydka siostra to nie film, który ogląda się dla czystej rozrywki. To film, który zostaje pod powiekami. Nie daje łatwych odpowiedzi, ale stawia celne pytania – o to, jak bardzo jesteśmy gotowi się zmienić, by ktoś nas pokochał albo żeby wpasować się w oczekiwania innych. Podobno beauty is pain, ale czy naprawdę warto dla niego cierpieć?
Studentka dziennikarstwa, miłośniczka szeroko pojętej popkultury. Fanka filmów Marvela, krwawych horrorów i Szekspira. Od niedawna zapalona widzka dokumentów. Członkini Zespołu Edukatorów Filmowych. W wolnej chwili czyta książki, robi zdjęcia i chodzi na koncerty.