Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Mission: Impossible – The Final Reckoning - recenzja filmu! Jak sprzedawać megalomanię

Autor: Łukasz Kołakowski
22 maja 2025
Mission: Impossible – The Final Reckoning - recenzja filmu! Jak sprzedawać megalomanię

Wracanie do serii Mission Impossible jest dla mnie naprawdę niezłą rozrywką, także przez to, że zawsze przebiega całkiem losowo. Tak się szczęśliwie złożyło, że akurat poprzedniej części, mimo jej popularności w Polsce, związanej w dużym stopniu z polskim akcentem i występem Marcina Dorocińskiego, w momencie jej premiery nie oglądałem. Seans ten uzupełniłem przed premierą grande finale i siódmą misję niemożliwą Ethana Hunta uznałem za jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą w całej serii. Trzymającą stawkę cały seans, z fantastycznymi lokacjami, świetną kaskaderką czy niezgorszymi scenami akcji. Szczęśliwy zbieg okoliczności bierze się z tego, że jest to doskonałe zbudowanie hype’u na część ósmą. Jeszcze potem tylko seans jednej czy dwóch losowych części (byle nie dwójki Johna Woo) i na salę kinową idziemy z niesamowitym głodem. 

Tom Cruise i Christopher McQuarrie zadbają jednak o to, żeby ten apetyt podkręcić. Tutaj jednak należy dodać kilka disclaimerów, a właściwie na nich zbudować ten tekst i to, z jakimi wrażeniami wyjdziecie z sali kinowej po ostatniej części Mission Impossible. Bo to film z głupiutką fabułą, napakowany dużą ilością akcji i kolejnych popisów, które nadwyrężają ciało Ethana Hunta do granic. Można by uznać, że trzyma poziom serii, a jednak silnie wyróżnia się specyfiką.  

Wszystko przez fakt, że nasz ulubiony scjentolog nie ma najmniejszego zamiaru ukrywać, że stawia sobie na ekranie 170-minutowy pomnik. Zaczynamy z tą dziwną sztuczną inteligencją z poprzedniej części i cały czas próbujemy ją powstrzymać, ale zanim akcja ruszy z kopyta, scenariusz robi dużo, aby w sposób niewyobrażalny podkręcić patos i połechtać ego Toma Cruise’a. Gdy minęło pół godziny, a odhaczyliśmy już kilka dużych mów i garść highlitsów (myślę, że raczej niepotrzebnych) z wszystkich części myślałem sobie, że film idzie trochę za daleko. Finalnie jednak, z każdą kolejną minutą szedł jeszcze dalej, a i tak sprawił, że wyszedłem ukontentowany. 

Everything to remember about 'Mission: Impossible' before 'Final Reckoning'

Przyczyna z tego stanu rzeczy jest jedna i dość prosta. W tej megalomanii jest szczerość i widać, że to pożegnanie z serią jest dla Toma Cruise’a bardzo ważne. Można powiedzieć, parafrazując memy z panem Areczkiem z januszexu, że patos jest dla Toma i dla zarządu, dla Was widzowie jest mięsko. Ethan Hunt to nie jest jakiś zwykły agent, tylko facet, którego przypuszczenia są wystarczającym powodem, aby Prezydent Stanów Zjednoczonych położyła na zagładę atomową i śmierć setek milionów. Dlatego też pożegnanie nie może przebiec szybko. Kończy się to show na miarę oglądania olimpijskiego konkursu skoku o tyczce w wykonaniu Mondo Duplantisa. Jak znacie temat, to wiecie, jak daleko przed wszystkimi jest ten chłopak i jak bardzo zmienia w show każdy występ. Mógłby rekord świata machnąć raz, na długie lata i tak go zostawić. Cały czas jednak podbija poprzeczkę o centymetr. 

Tak samo robi Ethan Hunt, stąd wybaczam mu patos, jakim napycha tę produkcję. Jest mu również o tyle łatwiej, że świetnie swoją rolę spełnia fabuła. Nie chciałbym jej nadmiernie chwalić, bo jest nad wyraz głupia i opiera się o wirtualny czarny charakter, który może właściwie zrobić wszystko, ale chcę uwypuklić, że radzi sobie świetnie z jedną rzeczą. Od samego początku buduje poczucie zagrożenia ostatecznego i mimo wszystkich mniejszych lub większych głupotek udaje się jej je utrzymać. Nie wszystkie zawiłości tego całego entity, zwanego przez polskie napisy bytem chce się w ogóle poznawać, ale odpalenie bomb atomowych we wszystkich mocarstwach, jakie taki arsenał mają, przemawia do świadomości. 

Mission Impossible: Final Reckoning - recenzja filmu

Przemawia też skala mikro tej historii, bo mimo różnych stażów w serii, jesteśmy w stanie zżyć się właściwie ze wszystkimi bohaterami, którzy towarzyszą Ethanowi w tej morderczej misji. Simon Pegg i Ving Rhames, będący w Mission Impossible dłużej, niż duża część widzów z drugiej strony ekranu na świecie mają łatwiej, ale inni też dają sobie radę, więc tym większe ukłony powinny iść również do Hayley Atwell. Aktorka, która w ostatnich latach mogła dać się zobaczyć wyłącznie w kolejnych gościnkach jako Peggy Carter, pokazuje w tym, jak i poprzednim filmie z serii absolutną klasę. Z miejsca staje się dla mnie dość oczywistym, acz znakomitym wyborem, gdyby ktoś będzie wybierał główną rolę kobiecą dla nowego amazonowego Bonda. Taką rolę bowiem zagrała właśnie tu i wypadła fantastycznie. Nie chcę podpowiadać, ale może nawet od razu pełny kryptonim 007.

Film jest oczywiście po brzegi wypełniony akcją i trzyma poziom poprzednich części zarówno w jej intensywności jak i zróżnicowaniu. Szansa na zakończenie powodzeniem tej ostatniej misji jest niebywale wręcz mała, a raczej byłaby mała, gdyby nie specjalista od tych rejestrów w skali ratowania świata. Będzie musiał odbyć nurkowanie głębinowe praktycznie na samym biegunie, w locie zmieniać pozycje pilota i pasażera w samolocie i robić wiele innych akrobacji, które znowu sprawiają przyjemność z oglądania. No i sporo biegać, choć znowu nie jest to skala najbardziej obfitej w goniącego/uciekającego Toma części czwartej. Żeby rozpłynąć się w tym na bite trzy godziny nie musisz nawet uwielbiać Toma Cruise’a. Raczej trzeba z nim dzielić patrzenie na kino akcji. 

Mission: Impossible — Final Reckoning' trailer reveals bigger stunts

Nie wiem, na jakich filmach wychował się Tom Cruise. Nigdy nie zapoznawałem się z tym elementem jego biografii. Gdybym miał jednak przewidywać, to wydaje mi się, że hołubione przez niego mogły być te, w których flagi powiewały wysoko, mowy były patetyczne a zagrożenia ostateczne. Mission Impossible od samego początku swojego istnienia był czymś właśnie takim, a dodatek w postaci Ethana Hunta sprawił, że tak jak wspomniałem wcześniej, standardowy akcyjniak stał się jedyny w swoim rodzaju. Obcowaliśmy z tą serią 30 lat, ale jednak to sam Tom Cruise miał z nią najbliższą relację. We wspomnieniach, w których jasno będziemy go wymieniać jako ikonę kina Mission Impossible będzie jednym z najważniejszych punktów. Choć nigdy nie będzie miał nigdy statusu Jacka Nicholsona czy innego Daniela Day-Lewisa w swojej niszy przełamywania na ekranie własnych granic, będzie stał obok absolutnie bez konkurencji. Niewyobrażalnym sukcesem jest to, że tę swoją drogę potrafił sprzedać za grube miliardy dolarów. Dlatego też z uśmiechem na twarzy wybaczę głupi scenariusz i patos tego finału. 

Inne recenzje hitowych produkcji na Movies Room:

Studio – recenzja serialu. Dokąd zmierza Hollywood?

Lilo & Stitch – recenzja filmu! Do 626 razy sztuka

Thunderbolts* - recenzja filmu Marvela! Biała armia

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Ocena recenzenta

70/100
  • Tom Cruise przekracza kolejne granice i potrafi nam to sprzedać
  • Konsekwentnie buduje poczucie największego w serii zagrożenia
  • Hayley Atwell weszła w uniwersum niedawno, a stała się najważniejszą bohaterką
  • Podkręcona kaskaderka i świetnie zainsenizowana akcja
  • Emocjonalne pożegnanie, widać w tym miłość twórców
  • Fabuła, która spełnia swoją funkcję utrzymania zagrożenia…
  • …nie sposób jednak nie zauważyć, jak bardzo jest głupiutka
  • Musicie się przygotować, że jest to bardzo megalomański film Toma Cruise'a
  • Za dużo highlitsów w początkowej części, poradziłby sobie bez nich
  • Entity nie zawsze przekonuje jako wirtualny czarny charakter

Movies Room poleca