Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

next

Pod wulkanem - recenzja polskiego kandydata do Oscara! Emocjonalny pustostan

Autor: Łukasz Kołakowski
25 września 2024
Pod wulkanem - recenzja polskiego kandydata do Oscara! Emocjonalny pustostan

To musiało kiedyś nadejść. Wojenna sytuacja na wschodzie, po ponad dwóch latach w znacznym stopniu objawiła się w polskim kinie. Wcześniej były pojedyncze pozycje, ten konkurs główny gdyńskiego festiwalu filmami mającymi w tle rosyjską agresję, ale też sytuację na Białorusi, jest wypełniony. Pod wulkanem było w tej stawce chyba najbardziej tajemniczym tytułem. Chwilę przed festiwalem zapewniono mu jednak duży rozgłos. Znany ze świetnie przyjętego Chleba i soli Damian Kocur dostał tu galę otwarcia, a kilka dni wcześniej również mandat na reprezentowanie naszego kraju w wyścigu oscarowym. Choć zawsze w takich sytuacjach serce stara się kibicować rodakom, rozum podpowiada, że to, przynajmniej jeśli chodzi o kryterium jakościowe, wybór mocno przestrzelony. 

Każdy pamięta, co robił 24 lutego 2022. To jeden właśnie z tych dni. W filmie oglądamy historię rodziny Kovalenków, która na to pytanie odpowiedziałaby, że była akurat na wakacjach na Teneryfie. Mniej lub bardziej kilkukrotnie napomknięte jest, że napiętą sytuację i swąd zbliżającego się konfliktu można było wyczuć wcześniej. Sytuacja staje się przytłaczająca o wiele bardziej, gdy dzień zero już nastaje, a media na całym świecie fundują nam bez przerwy kolejne relacje z oblężonej Ukrainy. Wtedy, właściwie w jednym momencie, wszystkie loty do Kijowa przestają być możliwe, a główni bohaterowie stają się z dnia na dzień uchodźcami, którzy w dodatku, do domu nie mają zbyt blisko. 

fot. materiały prasowe TVP/Lizart film

Przed chwilą użyłem zwrotu o wiele bardziej przytłaczającej sytuacji i chciałbym się go zaczepić, bo doskonale oddaje istotę tego, co będziemy oglądać na ekranie, wybierając ten seans. Damian Kocur w swoim debiucie świetnie pokazał, że jest w stanie wybudować w swoim filmie odpowiednie napięcie wręcz kronikarskim sposobem opowiadania. Chleb i sól zadziałał właśnie w ten sposób, swoją naturalnością i brakiem zabiegów, które w jakikolwiek sposób sztucznie pompowałyby tę kameralną opowieść z polskiego małego miasteczka. Tam napięcie miało rosnąć cały seans, prowadząc nieuchronnie do kulminacji. Tutaj reżyser ma ten sam pomysł, jednak kłodą pod jego nogami jest specyfika tej konkretnej historii. Bo choć po wspomnianej dacie główni bohaterowie znajdują się w samym środku własnego osobistego oka cyklonu, film cały czas pozostaje bardzo sterylny emocjonalnie. Co działało w Chlebie i soli, zwyczajnie nie działa tutaj.

Do tego dochodzi jeszcze fakt, że film, jakby świadomie tam, gdzie napięcie mogłoby narosnąć, ucina sceny, nie dopowiadając ich. Mnóstwo sytuacji się tutaj rozpoczyna, po czym nie dzieje dalej i trudno jest cokolwiek z nich wyciągnąć. Całe poczucie solidarności, jakie może towarzyszyć widzowi w stosunku do będącej w kłopotach rodziny, wynika właściwie ze znajomości sytuacji i własnych doświadczeń. Cały czas leży obok tego filmu. Nic tu nie jest namacalne, a także, wbrew temu co opowiada nam opis filmu, wnikliwe. Często zamiast zająć się relacjami, oglądamy kolejną kłótnię podczas średnio przygotowanego wypadu w dalsze zakamarki wyspy. Takiego, który byłby nierozważny w odniesieniu do absolutnie każdego turysty, nie tylko tego, który jeszcze kilka dni wcześniej nie był uchodźcą wojennym. 

fot. materiały prasowe TVP/Lizart film

Wcale nie urzeka również Teneryfa. Pewnie to również zamysł twórców, aby rajska wyspa z okładek folderów biur podróży była dla Kovalenków nieatrakcyjna, jednak stoi to w dużej sprzeczności z napomnianym w scenariuszu faktem, że rodzinka mogła się spodziewać tego, co nastało i można było wkalkulować to w swój wyjazd. To też mógłby być wątek, który budowałbym nam kolejne dno opowieści. Jest jednak kolejnym, z którego Pod wulkanem nie korzysta. Oszczędność zdjęć i muzyki daje zatem niewiele.

Jest w tym filmie scena, w której Sofia, jedna z głównych bohaterek, rozmawia z zapoznanym imigrantem o Titanicu. Ten za wszelką cenę chce ją przekonać, że główną rolę zagrał tam Brad Pitt, co rudowłosa dziewczyna zbywa znanym internetowym kłótniom o jakość dzieł filmowych tekstem, że chyba oglądaliśmy inny film. Rozmówca rzuca jej na to, że może ten sam, tylko innymi oczami. Był to dla mnie bardzo wymowny obrazek, bo w mikroskali pokazywał pomysł, jaki miał Damian Kocur na ten film. To znaczy, chyba miał nadzieję, że wszystko, co tutaj przeżyjemy, zależeć będzie od kilku par oczu. Od tych widza, ale także bohaterów, z których wszystkie emocje związane z sytuacją wyczytamy. Nie ma jednak chyba takiej pary oczu, która po głębszej analizie nie uzna filmu otwarcia gdyńskiego festiwalu za pusty i sterylny emocjonalnie. Kilka dni temu słysząc, że to właśnie będzie tegoroczny polski kandydat do Oscara, pochwaliłem tę decyzję, uznając za odważną i oryginalną. Po seansie muszę jednak stwierdzić, że nie broni się ona kryterium jakościowym, bo Pod wulkanem to najsłabszy reprezentant Polski od czasu ostatniego filmu Andrzeja Wajdy, Powidoków. Może wzbudzi zainteresowanie, bo ktoś pomyśli, że to kolejna ekranizacja Malcolma Lowry’ego. W innym przypadku przejdzie raczej bez echa.

Sprawdź inne recenzje Movies Room:

Drużyna A(A) – recenzja filmu! Trudny temat w lżejszym wydaniu

Wrooklyn Zoo – recenzja filmu Krzysztofa Skoniecznego. Tak zły, że aż dobry?

Niepewność. Zakochany Mickiewicz – recenzja filmu. Cierpienia młodego poety

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.