Ojciec wrócił i już od pierwszych momentów melduje się tym, co wyróżniało jego pierwszy projekt 4 lata temu. Teściowie 3, podobnie jak jedynka, rozpoczynają się mastershotem, w którym tym razem Wanda i Tadeusz przemierzają miejsce kolejnej rodzinnej imprezy. Żona próbuje nadać znaczenie chrzcinom swego wnuka, mąż patrzy na nie bardziej od kuchni, czuć napięcie, wzmagane nerwowymi ruchami obrazu. Szczerze, to już nawet nie pamiętam, co się działo w Narvilu (to taki hotel w podwarszawskim Serocku, który na potrzeby Teściów 2 imitował nadmorski kurort), bo film to był marny, po którym Kuba Michalczuk musiał wrócić i swoją markę, mimo całkiem dużego sukcesu frekwencyjnego, odbudować. Dlatego już od pierwszych ujęć jednoznacznie zaczyna znaczyć teren.
Hotel nie jest już wystawny, to jakieś domki na Podlasiu. W nich nocleg ma znaleźć rodzina, pewnie większość ze 120 osób, które zostały zaproszone. Są dziadkowie, ciotki, jest tort i bimber, a logistyka przedsięwzięcia sprawia, że goście stawiają się już dzień przed całym wydarzeniem. I już dzień przed mogą zacząć dziać się wszystkie te pokręcone rzeczy.
Nie jest tajemnicą, że klasowe zestawienie ze sobą podlaskiej prowincji i wielkomieszczańskiego świata to motyw, który w polskim kinie jest powszechny jak problemy z dźwiękiem i Karolak w komediach. Teściowie stali się jednak megahitem i na tle innych produkcji wyróżniały się faktem, że dla Kuby Michalczuka, debiutującego wtedy w pełnym metrażu reżysera, żarty z tego zestawienia nie były wyłącznym orężem, a jednym z narzędzi do opowiedzenia historii o drodze do porozumienia która, dokładnie tak jak osobowość bohaterów, leży gdzieś obok nich. Że nie zawsze idee czy poglądy, uważane przez kogoś innego za krzywdzące czy wręcz obraźliwe płyną z niechęci. Ich podłoże może być zupełnie inne i nie musi wpływać na postrzeganie drugiej osoby. Druga część została przyjęta chłodniej, bo w istocie stała w opozycji do tej idei, pozostając serią żartów o Polaku na wakacjach.
Tu reżyser wchodzi po raz drugi, bo w trojce kultywuje to, co mówił w jedynce, z jeszcze mocniejszym akcentem. Mimo posiadania starych postaci, nadaje im dużo nowych cech charakteru wypracowanych na przestrzeni poprzednich doświadczeń. Wraca również teść, albo z drugiej strony ojciec i ważna postać pierwszego filmu, czyli Andrzej, grany przez Marcina Dorocińskiego. Przywozi swojego kolejnego syna Stanleya, a przy okazji od razu oglądamy, że ten, którego latorośl mamy chrzcić ma ze swoim przyrodnim bratem jakąś relację. Andrzej jednak mimo, że wraca jak prawdziwa gwiazda, jest gwiazdą podupadłą, już prawie wygasłą i od razu widać, że nie wszystko w tym jego idealnym aborygeńskim śnie wyszło.
W tle jego powrotu odbywa się kolejna konfrontacja, potrzeby przeprowadzenia chrztu dziecka i symbolu, jakim jest ten chrześcijański obrządek. Szybko okazuje się, że funkcja tradycyjna w znacznym stopniu przysłania tę biblijną ideę, która towarzyszy sakramentowi. I jasne, Michalczuk zgrabnie ugruntowuje w naszej świadomości ten paradoks, nie znajduje jednak powodu, żeby go wyśmiewać i wykorzystać do klasowej naparzanki. Nie świadczy to o niczym innym, jak wysokim poziomie wrażliwości i zrozumienia. Krzywe zwierciadło jest przystawione z klasą.
Jeszcze przed, ale i już po burzy (bo znajduje się miejsce w scenariuszu na taki okres, kiedy się to dzieje musiałbym już jednak wyjaśnić spoilerami, więc tu Was zostawię) bohaterowie mają okazje porozmawiać i się uzewnętrznić, co również przebiega o klasę lepiej, niż w wielu standardowych, milczących w kwestiach problemów międzyludzkich polskich komediach. Bohaterka Mai Ostaszewskiej niby traumy z przeszłości ma przepracowane, ale jednak przyszła z koleżanką psycholożką, która stanowi jej backup na trudne chwile. Tadzio może jest tak samo uroczo ciamajdowaty, ale widzi, że jego dotychczasową sielankową rzeczywistość od dłuższego czasu coś zaczęło kruszyć. Wreszcie Wanda, która postawiła na swoim z chrztem, ale nie wyszła jej kwestia pozostania poczciwą Panią domu. To moment wolniejszy w życiach naszych bohaterów, ale równie potrzebny dla percepcji oglądających.
Atutem jest więc sposób nakręcenia, kolejnym niespotykane na tak dużą skalę uczłowieczenie tych nieskomplikowanych bohaterów, nie można jednak zapominać o kolejnym i chyba najważniejszym. O dynamice, jaką mają ze sobą aktorzy, a która sprawia, że cała sala raz po raz wybucha śmiechem. Nie dość, że stała obsada projektu dogaduje się już jak prawdziwa rodzina, to jeszcze jest wyjątkowo gościnna dla wszystkich, którzy zechcą ją odwiedzić. Nowe twarze, w postaci przede wszystkim Magdaleny Popławskiej i Wojciecha Mecwaldowskiego wchodzą w ten świat organicznie, wiedzą co mają robić i są dla filmu wartością zdecydowanie dodaną.
U najbliższej rodziny na chrzcinach, mniejsza o ich genezę, zazwyczaj jest przyjemnie, bo doprawdy rzadko zdarza się tak, żeby znaleźli się goście, którzy wśród absolutnie całej familii nie mają z kim pogadać. Cały seans przebiega więc w świetnej atmosferze, jednak żeby nie było zbyt kolorowo, podkreślę jeden, główny i potężny zgrzyt, który sprawił, że mimo zadowolonej przez praktycznie cały seans mordki na sam koniec musiałem opuścić kąciki ust mocno w dół i mimo w dalszym ciągu ciepłych odczuć dalej bardziej wzdycham do pierwszej części. Gdy bowiem przez cały seans widzisz, jak znakomicie Teściowie 3 radzą sobie z łamaniem schematów, boli dużo bardziej fakt, że kończą się najbardziej sztampowo, jak można sobie wyobrazić. Jasne, można to tłumaczyć dążeniem do spokoju i harmonii, jaki jest we wszystkich postaciach. Cały czas jednak to nie gra i wydaje się pójściem na łatwiznę.
Nie jest jednak tak, że Teściowie 3 są filmem, którego seans odradzam. Wręcz przeciwnie. Michalczuk przyszedł, pokazał znowu swój autorski sznyt i przywrócił tej serii blask. Hit to murowany, więc moje rekomendacje i tak są na nic. Wiadomo, że status tej serii jest już na tyle wysoki, że ściągnie tłumy. Szkoda mi jednak, że chwaląc w tym filmie właściwie każdy element, nie mogę pochwalić końcowej konsekwencji. Coś mi się jednak wydaje, że pojawi się jeszcze jakiś film, który to poprawi.
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]