Bywają romantyczne. Albo z elementem horroru, fantasy czy science-fiction. Nieszablonowe dramaty historyczne o epoce Joseon czy Goryeo uwodzą swoją różnorodnością zarówno męską, jak i żeńską widownię, i nie bez powodu są jednym z towarów eksportowych lokalnego przemysłu filmowego, który Netflix zamawia w ciemno. Teraz do biblioteki streamingowego giganta trafiła kolejna historyczna superprodukcja z Korei - Wojna i rewolta. I jest to film Netflixa, który stawiać można po stronie tych lepszych produkcji. Chociaż niekoniecznie w pełni spełnionych.
Już na wstępie Wojna i rewolta informuje za pomocą klasycznej formułki, że fabuła jest fikcyjna, ale oparta o prawdziwe wydarzenia. Nie jest to żaden wytrych pod gatunkowy twist, nie zobaczycie tu zombie jak w serialu Kingdom. Kosmitów też nie, bo to nie kolejny Alienoid. Film w reżyserii Sang-man Kima to po prostu klasyczny dramat historyczny z sporą dawką scen akcji. Bez żadnych udziwnień, których wielu mogłoby się spodziewać po koreańskim filmie.
Fabuła przedstawia rozgrywającą się na przestrzeni kilkunastu lat intrygującą relację między Cheon-youngiem i Jong-ryeo. Pierwszy to zniewolony w dzieciństwie sługa na dworze wiceministra obrony. Drugi to syn tegoż arystokraty. W trakcie filmu przechodzimy przez kolejne momenty budowy więzi, która wytworzyła się wbrew ówczesnym społecznym zasadom, oraz obserwujemy kolejne przeszkody próbujące ją zniszczyć, w końcu ustawiające ich po obu stronach barykady. Skomplikowana przyjacielska relacja pomyślana była w Wojnie i rewolcie jako emocjonalne serce filmu, ale niestety nie bije ono wystarczająco mocno, szczególnie w finale. Problemem nie jest to, że znajomość i motywy działań bohaterów opowiadane są stopniowo za pomocą nielinearnej narracji czy przeskoków czasowych. To jest akurat jeden z plusów filmu. Główny wątek nie może wybrzmieć z pełną mocą, gdyż w połowie seansu film traci balans między prywatną historią, a Ważnym Tematem i nadgorliwą budową pejzażu społeczno-politycznego epoki.
Tym Ważnym Tematem jest oczywiście kwestia wolności, nierówności społecznych, niesprawiedliwości, które prowadzi do tytułowej rewolty ze strony nisko urodzonych. XVI-wieczna Korea czasów dynastii Joseon okazuje się być miejscem, w którym wąska kasta uprzywilejowanych rządzi krajem za pomocą brutalności, wiarołomności i okrutnego prawa. Za zdradę uznaje się tezy jednego z uczonych o równości ludzkiej, która zawierała się w zwrocie „niewolnik i król są równi”. Sympatia reżysera znajduje się po właściwiej stronie, ale humanizm Wojny i rewolty niekoniecznie działa w każdym momencie na korzyść filmu. Ten nie bawi się w psychologiczne subtelności, buduje drugoplanowe postaci w czarno-biały sposób, stawia na proste kontrasty. Dlatego też niższe klasy społeczne, chociaż urządzają na bezbronnych panach zemstę, to w ogólnym rachunku są tymi bohaterami pozytywnymi, bo mimo okrucieństw, głodu, biedy i ucisku w pospolitym ruszeniu walczą o swój kraj z armią Japonii i naiwnie liczą na powojenne uznanie. Natomiast karykaturalnie ukazany król wraz z dworem opuszczają stolicę, po drodze okradają i zabijają swoich poddanych, łamią dane słowa i kolaborują z wrogiem. W filmie Netflixa pojawia się też za dużo powtarzalnych scen i dialogów z postaciami, które duplikują dylematy głównego bohatera, jakby twórcy myśleli, że jeśli nie przypomną co kwadrans „o czym jest film”, to oglądającym na pewno wyleci z głowy.
Tematycznie Wojna i rewolta koreluje z naszym Kosem. Oba filmy na warsztat biorą temat niewolnictwa, wolności, niesprawiedliwości. Mają też wątki patriotyczne związane z walką przeciwko obcym armiom. Na tym porównania się kończą, bo polski film po tarantinowsku bawił się gatunkowymi tropami, natomiast Koreańczycy postawili na standardowy epicki dramat historyczny.
Początkowo Wojnę i rewoltę miał wyreżyserować legendarny koreański reżyser Chan-wook Park. Ostatecznie wybrał stworzenie serialu HBO Sympatyk z Robertem Downeyem Jrem, a tu pełnił tylko rolę producenta i współscenarzysty. Jednak w chwili, gdy ogłaszano projekt, twórca Oldboya i trylogii zemsty chwalił wynegocjowaną wolność artystyczną oraz odpowiednio wysoki budżet. Nie wiem, ile z tych zapewnień przetrwało próbę czasu i przypadło też nowemu reżyserowi, bo chociaż da się powiedzieć, że to film zrobiony z rozmachem, to szczególnej spektakularności, kinowości czy wyjątkowości na tle innych koreańskich produkcji Netflixa (np. serialu Kingdom) albo europejskich nie czuć. Są w Wojnie i rewolcie momenty efektownych zdjęć plenerowych, są wykreowane komputerowo sceny płonącej stolicy albo japońskie statki, są różnorodne kostiumy historyczne, jednak na koreańskiego Bravehearta nie liczcie. Starcia bitewne raczej rozczarowują skromną liczbą statystów, a na domiar złego mankamenty próbuje się przykryć poprzez efekciarskie slow-motion i odklejone od rzeczywistości szarże głównego bohatera na dziesiątki wrogów oraz ekwilibrystyczne wygibasy w pojedynkach. Kreatywniej wypadają mniejsze potyczki, a w szczególności w pamięć zapaść może finałowe starcie na mglistej plaży.
Mimo moich narzekań nie skreślajcie koreańskiej produkcji. Wojna i rewolta to film wyróżniający się jakością na tle większości nowości Netflixa. Był tu potencjał na świetne kino, a ostatecznie otrzymaliśmy tylko solidną historyczną rozprawkę z niewykorzystanym do końca głównym wątkiem.
Kontakt: [email protected] Twitter: @KonStar18