Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Advertisement

The Electric State - recenzja filmu. Recykling im. braci Russo

Autor: Adam Kudyba
17 marca 2025
The Electric State - recenzja filmu. Recykling im. braci Russo

Bracia Russo zdążyli sobie wyrobić nazwisko przede wszystkim dzięki reżyserskiej działalności w MCU. Fakt, że zostali wezwani na ratunek do wyreżyserowania Doomsday i Secret Wars świadczy, że chyba pamięta się ich osiągnięcia. Poza superbohaterskimi rejonami kina nie idzie im zbyt dobrze - Cherry nie zostało przyjęte przychylnie, a Gray Man sprzed trzech lat (który mnie osobiście się podobał) został obwołany przykładem tego, jak zrobić puste kino z rozbuchanym budżetem. The Electric State zapewne nie wybije się ponad te opinie, zwłaszcza, że jego budżet wynosi astronomiczne 320 mln dolarów. Co z jakością? Jestem pośrodku - nie czuję zachwytu, ale daleko mi do krytyki z góry na dół.

Michelle (Millie Bobby Brown) jest raczej zwyczajną dziewczyną. Co istotniejsze dla opowiadanej historii - siostrą Christophera (Woody Norman), młodego geniusza. Młodzi wychowują się w dobie rosnących napięć pomiędzy ludźmi a robotami, które po długim okresie bycia istotami drugiej kategorii zaczęły walczyć o swoje prawa. Na "ratunek" przyszedł Ethan Skate (Stanley Tucci), dzięki któremu ludzie zyskali przewagę, wygrali wojnę, a roboty zamknęli w specjalnej strefie. W międzyczasie Michelle została sama - rodzice wraz z bratem zginęli w wypadku, ona zaś trafiła pod opiekę zastępczą. Wkrótce do jej drzwi puka zbiegły robot, który przedstawia się jako...Christopher. Dziewczyna, wraz z nowo poznanym Keatsem (Chris Pratt) i jego robo-kompanem Hermanem (Anthony Mackie) wyrusza w podróż celem poznania prawdy o swoim bracie, a przy okazji - stanięcia na czele antykorporacyjnej rewolucji. 

Ta może nie wygląda specjalnie wiarygodnie na poziomie przesłania zwłaszcza, gdy za jej realizację bierze się...korporacja przeznaczająca na budżet ponad ćwierć miliarda dolarów. Żeby było jasne, o czym mówimy - według dostępnych źródeł, najnowszy film braci Russo powinien sytuować się gdzieś w okolicach 9. miejsca na liście najdroższych filmów w historii kina. Nie odkrywa Ameryki stwierdzenie, że stos pieniędzy nie równa się zawsze wysokiej jakości. Reżyserzy znają to z autopsji - moja osobista sympatia do Gray Mana nie może przysłonić faktu, że poza Marvelem Russo zdają się być trochę jak zagubione dzieci, a ich dzieła nie mają w sobie zbyt widocznego autorskiego sznytu, są odtwórczym zlepkiem znanych motywów. W The Electric State mamy pod tym kątem do czynienia deja vu. 

Nie ma w tym filmie czegoś szczególnego, po czym byśmy poznali konkretny styl jego twórców - no chyba, że mowa o dość chaotycznym scenariuszu, rozbuchanej akcji czy sporej liczbie wątków. Zarysowanie większości bohaterów czy rozstawienie pionków na fabularnej szachownicy (pomimo ich dość sporej liczby) wychodzi twórcom całkiem czytelnie. Gorzej, gdy próbujemy się wgłębić chociażby w słabo napisaną postać Michelle, która może i sprawdza się na poziomie wątku jej brata, ale poza tym kompletnie się nie sprawdza jako centralna postać, symbol buntu przeciw zastanej polityczno-społecznej rzeczywistości. Zwłaszcza, że z filmu nie wynika żaden jej konkretny stosunek do niej, a całościowo jest postacią, która zachowuje się po prostu antypatycznie i ma problem ze wzbudzaniem jakichś większych emocji. Problemów w fabule jest trochę więcej - np. przy końcu, gdy Michelle, Keats i ich robo-ekipa wyrusza na wielką wyzwoleńczą podróż do samego centrum złowrogiej korporacji położonego jakieś 2000 km. W filmie trwa to może dwie minuty, w porywach do trzech.

Braciom Russo znacznie lepiej wychodzi aspekt wizualny tej produkcji. Czuć, że poszły na to pieniądze (choć może nie aż tyle), a sam film ma nienajgorsze efekty specjalne, całkiem skutecznie przenosi widza w nieco retro klimat amerykańskich lat 90., próbując przy okazji połączyć to z półapokaliptyczną scenerią. Całkiem porządnie wychodzi reżyserom konstruowanie świata przedstawionego na poziomie postaw, wartości i przesłania. Nie licząc drewnianego w treści i sposobie wygłaszania monologu głównej postaci na koniec, The Electric State sprawnie opowiada o wojennym napięciu, które ma bardzo różne oblicza. W fabule zobaczymy rosnącą wzajemną antagonizację pomiędzy ludźmi a robotami, destrukcyjną rolę korporacji i wielkiego biznesu, który wykorzystuje społeczny niepokój do promocji własnej technologii w myśl tezy, że progres wymaga ofiar. 

Najmocniej tu wybrzmiewa swoista rozprawa na temat tego czym tak naprawdę jest człowieczeństwo, refleksja nad możliwym współdzieleniem świata przez ludzi i roboty, a także rozważanie nad tym, jak coś takiego w ogóle miałoby wyglądać - zwłaszcza, że po obu stronach nie brakuje wątpliwości czy niejednoznacznych postaw. Po stronie ludzi symbolem takiej jest coraz mocniej wątpiący w słuszność swoich działań pułkownik, zaś roboty w tej materii reprezentuje ich lider, Pan Peanuts -  mający słuszne podstawy do nieufności czy sceptycyzmu wobec przybyszów, których gatunek na roboty głównie cierpienie. Jasne, jest to wszystko ujęte w sposób przyswajalny dla młodszego widza, przez co dość bezpieczny, ale nie uważam, że całościowo film na tym traci.

Millie Bobby Brown ciężko odmówić popularności, w Stranger Things wypada porządnie, ale poza tym projektem zdaje się być kompletnie zagubiona. W The Electric State nie sprzyja jej scenariusz, ale i ona sama zdaje się wnosić niewiele życia do swojej roli. Chris Pratt w tym filmie przywołuje wspomnienia ze swojej ikonicznej kreacji Star-Lorda. Jego Keats jest zrzędliwym, ale w gruncie rzeczy porządnym i wrażliwym gościem, a komediowy timing Pratta zdecydowanie pomaga w odbiorze tej postaci. Ke Huy Quan dostał całkiem ciekawą i niejednoznaczną rolę na poziomie konceptu, ale niestety film nie daje mu wystarczająco miejsca, żeby to rozwinąć, pozwolił jednak na to postaci dość standardowo zagranej przez Giancarlo Esposito. Stanley Tucci w roli łudząco podobnego do Jobsa techno-złola wypadł porządnie - nic nadzwyczajnego czy nowego nie zaprezentował, ale przemycił trochę swojej wyjątkowej charyzmy.

Na papierze lista właścicieli głosów robotów wypadała chyba nawet jeszcze lepiej niż kwintet Brown-Pratt-Quan-Tucci-Esposito. Choć większość pewnie nie zapadnie w pamięć na dłużej, uważam, że szczególnie kilka osób spełniło swoją robotę szczególnie dobrze. Może to będzie zaskoczenie, ale moim głosowym objawieniem The Electric State jest Jenny Slate, wcielająca się w uroczo niezręczną i gadatliwą listonoszkę Penny Pal. Bardzo porządnie wypada Woody Harrelson w roli Pana Peanutsa, zmęczonego lecz charyzmatycznego lidera grupy robotów żyjących na odludziu. Brian Cox, Anthony Mackie i Alan Tudyk zupełnie się schowali w swoich robo-kreacjach i miałem naprawdę spory problem, żeby rozpoznać ich głosy. Usłyszymy też Colmana Domingo i Hanka Azarię, ale na krótko.

O ile uważam, że The Electric State nie jest tak koszmarny jak większość osób pisze, o tyle bycia dobrym filmem jest mu bardzo daleko. Jest chaotyczny, idzie na skróty, ma momenty gdzie scenariusz cierpi, wykorzystuje znane motywy nie dodając zbyt wiele od siebie. Udaje mu się jednak przykuć uwagę widowiskowością, obsadą ("żywą" i głosową) która w większości wykonała swoje zadanie zupełnie porządnie, przebija się też tutaj jakaś mądrość odnośnie kwestii wojny i potencjalnej koegzystencji ludzi i robotów.  Ciężko jednak mówić o sukcesie - bracia Russo wciąż nie nakręcili poza Marvelem niczego, co można nazwać dziełem spełnionym. Może innym razem…

Inne filmowe recenzje na Movies Room:

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Adam Kudyba

Dziennikarz

Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Ocena recenzenta

55/100
  • Sprawnie opowiada o wojnie, podziałach i człowieczeństwie
  • Jest całkiem widowiskowo, niezłe efekty specjalne
  • Obsada w większości daje radę
  • Bardzo średnie aktorstwo Millie Bobby Brown 
  • Słabo napisana protagonistka
  • Film jest produktem sklejonym ze znanych motywów, bez świeżości
  • Scenariusz nieraz idzie na fabularne skróty 

Movies Room poleca