Edmund Gunderson po latach wraca na planetę, której częścią niegdyś zarządzał. Świat Holmana to dziś jednak inne miejsce i przez obecnych władców nazywany jest o wiele dźwięczniej - Belzagorem. Kim są nowi panowie globu? To dwie tubylcze rasy, na czele z dominującymi nildorami, inteligentnymi istotami podobnymi do ziemskich słoni, rozumiejącymi pojęcie „cywilizacja” zupełnie inaczej niż ludzie. Współdzielą oni w symbiozie swój dom z sulidorami, humanoidami na podobnym poziomie rozwoju. Gunderson przybywa odkupić swe winy, rozliczyć grzechy przeszłości i odnaleźć coś, czego sam nie potrafi do końca określić.
Robert Silverberg to uznany twórca SF, jednym tchem wymieniany obok Clarke'a czy Asimova. Ale W dół do ziemi pretenduje do stawiania go w innym szeregu, tuż obok Rudyarda Kiplinga i Josepha Conrada. Pewne elementy adaptuje od tego pierwszego, jak stosunek ludzi do autochtonów i ich dwulicowe, imperialistyczne sentymenty, ale cała reszta to wpływ naszego rodaka. Od Conrada/Korzeniowskiego pisarz czerpie duszną, pełną niepojętej duchowości atmosferę. Podróż do tajemniczej Krainy Mgieł, poszukiwanie nowego „ja”, swoista droga krzyżowa, gdzie rozliczającymi przewiny są tubylcy, wobec których były one popełnione. Ale nie obawiajcie się plagiatorskiego 1:1. Silverberg to porządny autor.
Istnieje coś takiego jak syndrom postkolonialny i jego ofiarami są kraje i ludy pozostawione przez niegdysiejszego zarządcę. W tej powieści jest odwrotnie. Ziemianie wycofali się z Belzagora, a jego mieszkańcy odetchnęli, żyjąc tak jak dawniej, ale już spora część osób władająca planetą jest w o wiele gorszej formie. Gunderson to oczywistość, ale pozostali rezydenci idą swoją ścieżką naznaczoną niepokojem. Dawna ukochana bohatera zmienia się w pannę niezwykle naturalną, ale ona to pozytywny wręcz przypadek. W opozycji do niej stoi największy grzesznik, który otrzymuje zasłużoną karę.
Silverberg nie ukazuje nildorów i sulidorów jako niewinnych dzikusów, dobre duszyczki będące częścią natury. Nie prowadzą ze sobą wojen, a trąbalskie nildory trochę górują nad małpoludowymi sulidorami, to jednak robią to bez oznak przemocy. Ot, jak pisałem, symbioza. Jednak ma ona sens i nie oznacza wcale, że dobrotliwe słoniki i małpki są potulne. Wystarczy zła wola i zapalnik, jakim jest człowiek o znanym fanom Conrada i zarazem Coppoli nazwisku - Kurtz. Choć powieść Silverberga nie ocieka mrokiem jak Jądro ciemności, to pojawiający się cień ma tę samą barwę.
Pisarz rozlicza nie tylko kolonializm, a całą naturę człowieka. Jego pierwotną ignorancję na to, co odmienne i połączone z nią okrucieństwo, jeśli to „inne” nie dysponuje podobną siłą ognia. Jeśli posmakowaliście historii podboju Ameryk, wiecie, że Indianie byli rozpijani. Co było dla nich równie zabójcze jak choroby białych i ich ołów. Nie inaczej jest tutaj, ale na skalę jednostkową. Kurtz może i nie polewa wódeczki, ale dokonuje zbrodni na stopniu paranormalnym z użyciem innego rozweselacza. Silverberg w przedmowie wyjaśnia czemu skopiował to nazwisko, wówczas jeszcze jedynie książkowego zbrodniarza, więc nie obawiajcie się plagiatu, ale postać ta jest równie niepokojąca i tragiczna. Twórca Skrzydeł nocy kroczy śladami gigantów i wybiera co najlepsze z ich palety kolorów. To samo zresztą uczynił Coppola kilka lat po premierze W dół do ziemi, tworząc Kurtza z podobnych składowych. Zło bywa uniwersalne.
W dół do ziemi to dzieło wybitne. Klasyczna SF obfituje w prawdziwe arcydzieła, ale to jest szczególnie warte uwagi. Mimo upływu dekad nadal jest aktualne i mówi o sprawach, które się nie starzeją. Człowiek to istota okrutna, ale w tym okrucieństwie wyrafinowana i stylowa jak diabeł w stroju wyjściowym i widłami ze szczerego złota. Ale też potrafiąca czasem dostrzec swe przewiny, za które przychodzi jej słono zapłacić... Dla tych, którym SF cuchnie zabawą dla dzieci, ta powieść będzie idealna. Dojrzała, pełna głębi i duchowości, która obca jest człowiekowi współczesnemu. Bo ostatnia smutna refleksja po zakończeniu lektury była taka, że obecnie jesteśmy nawet gorsi niż w epoce kolonializmu. I Silverberg wykazał się dobrym sercem zakładając, że ludzkość odpuściłaby sobie Belzagor. Zeżarłaby nildory, zamknęła do klatki sulidory i nakręciła o tym filmiki na tiktoka. A ci, którzy by się sprzeciwiali, byliby uznawani za mięczaków, jak zresztą abolicjoniści i obrońcy Indian w swych czasach.
Tytuł oryginalny: Downward to the earth
Autor: Robert Silverberg
Tłumaczenie: Irena Lipińska
Wydawca: Vesper 2024
Stron : 208
Ocena: 95/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.