Twórcy Czarnego Lustra już od jakiegoś czasu kusili fanów serii zapowiedziami nowych historii. Plan zapowiadał się naprawdę dobrze – pięć indywidualnych odcinków oraz jeden będący kontynuacją USS Callister. Efekt dwuletniej pracy możemy już śmiało oglądać na Netfliksie.
W 2023 roku ukazał się szósty sezon serialu, który spotkał się z mieszanymi opiniami. Dało się słyszeć, że Czarne Lustro się skończyło. Że nie ma już dawnego ducha, mroku. Były też głosy pozytywne. Sama z przyjemnością go obejrzałam, ale muszę się zgodzić – daleko mu było do swoich poprzedników. Jedyna historia, która została ze mną na dłużej, to Loch Henry. Pierwszy odcinek pierwszego sezonu wciąż pozostaje niepokonany pod względem szoku i obrzydzenia. Myślę, że nie tylko dla mnie.
Siódmy sezon prezentuje: Zwyczajnych ludzi, Bête Noire, Hotel Reverie, Bawidełko, In Memoriam oraz USS Callister: W głąb Infinity.
Pierwszy odcinek to historia małżeństwa – on budowlaniec, ona nauczycielka. Pewnego dnia kobieta poważnie choruje. Jedyną szansą na jej normalne funkcjonowanie okazuje się nowoczesny zabieg. Mąż nie waha się ani chwili – decyduje się uratować ukochaną. Ale przecież żadna historia nie może się dobrze zakończyć w Czarnym Lustrze.
fot. materiały prasowe
Nie sposób przyczepić się do gry aktorskiej. Chris O'Dowd, Rashida Jones i Tracee Ellis Ross stworzyli autentyczny obraz ludzi wtłoczonych w świat dystopijnych technologii. O’Dowd i Jones grają ofiary systemu – zarabiają grosze, na rocznice ślubu jeżdżą do obskurnej burgerowni. Ich największym szczęściem jest bycie razem. Choroba staje im na drodze, ale bohaterka grana przez Ross wyciąga do nich rękę: „Pomogę wam, wystarczy jeden podpis”. Oczywiście – nic nie ma za darmo.
Mąż decyduje się na dołączenie do platformy streamingowej – serialowej wersji Twitcha (powiedzmy). Znajduje widzów, którzy zapłacą za oglądanie jego cierpienia. Ale czego się nie robi z miłości? Pod koniec odcinka miałam jednak poczucie, że scenariuszowi brakuje typowego dla tej serii wizjonerstwa. Nie mówię, że jest zły, ale… patostreamy? Absurdalne kwoty za prywatne leczenie? Technologie w medycynie? Przecież to nasza rzeczywistość. Gdzie wizja z koszmaru? Chyba że już w nim żyjemy.
Drugi odcinek to historia kobiety pracującej w kuchni firmy produkującej przekąski. Pewnego dnia w grupie testującej nowy batonik rozpoznaje koleżankę ze szkoły. Pamięta ją jako szarą myszkę z niepokojącymi plotkami w tle. Niespodziewanie kobieta zostaje jej współpracowniczką. Ich relacja budzi u kucharki dziwne uczucie – coś w rodzaju efektu Mandeli. Co jest rzeczywiste, a co nie? Główna bohaterka postanawia rozwiązać zagadkę.
fot. materiały prasowe
Znowu serial dotyka tematu, który od dawna mnie fascynuje. Rok wcześniej American Horror Stories próbowało wykorzystać backroomsy. Czy skutecznie? Niekoniecznie. Tutaj miałam podobne odczucia. Finał historii nie przyniósł mi satysfakcji. Fabuła była przeciętna – technologia, słabości ludzkie, wszystko odhaczone, ale... gdzie ten znajomy dreszcz niepokoju?
Trzeci odcinek, Hotel Reverie, to przebłysk samoświadomości Netfliksa. Hollywood, nowa technologia filmowa, nostalgiczne remake’i i prequele. Wszystko można zrobić szybciej, taniej i bardziej „na czasie”. Zamiast aktora – cyfrowy klon. Scenariusz oparty na bardzo aktualnym temacie. Obsada mocna: Issa Rae, Emma Corrin, Harriet Walter, Awkwafina. I co? I nic. Odcinek mnie znudził. Rozwleczony, przewidywalny. Nie tego się spodziewałam.
Bawidełko to historia samotności i uzależnienia od technologii. Główny bohater, Cameron, opiekuje się elektronicznym organizmem – stworzonkiem z cyfrowym DNA. Szybko się do niego przywiązuje. Oddaje mu każdą chwilę, zapominając o sobie. Jak można się domyślić – nie kończy się to dobrze. Miałam nadzieję, że ten odcinek mnie kupi. Niestety – znowu zabrakło świeżości. Finał nasuwa pytanie: czy to nie początek nowej franczyzy? Znane nazwiska (Will Poulter, Peter Capaldi), bezpośrednie nawiązania do innych odcinków. Nie zdziwię się, jeśli wrócimy do tej historii w przyszłości.
fot. materiały prasowe
Piąty odcinek – In Memoriam – to mój faworyt. Technologia pozwalająca odwzorować wspomnienia zmarłej osoby. Główny bohater, Phillip (Paul Giamatti), próbuje na nowo przypomnieć sobie ukochaną z młodości. Przewodniczka pomaga mu wejść w stare zdjęcia i przywołać emocje sprzed lat. W końcu – wizjonerski pomysł i poruszająca historia. Sama mam pourywane wspomnienia, których nie potrafię odzyskać. Taka technologia mogłaby pomóc, ale też – zniszczyć psychicznie. Temat poruszony z wrażliwością i wyczuciem.
Wisienką na torcie jest ostatni odcinek – USS Callister: W głąb Infinity. Kontynuacja kultowego odcinka z 4. sezonu. Replikanci z cyfrowego świata muszą teraz walczyć o przetrwanie. Twórca ich rzeczywistości nie żyje. Wolność? Owszem. Ale też zagrożenie. Trzydzieści milionów graczy kontra garstka cyfrowych buntowników. Jeśli zginą – przepadną na zawsze.
Odcinek robi wrażenie wizualnie i aktorsko – to fakt. Ale znowu... czegoś mi zabrakło. Gdzie ten psychologiczny niepokój? Gdzie to błyskotliwe „co jeśli”? Może to problem całego sezonu – pomysły są coraz bliższe naszej codzienności. Już nie szokują. Może dlatego, że świat wokół nas stał się wystarczająco blackmirrorowy.
Siódmy sezon Czarnego Lustra to zbiór opowieści, które wciąż poruszają ważne tematy, ale rzadko zaskakują. Zdarzają się przebłyski dawnej świetności – jak In Memoriam czy momenty w USS Callister 2.0 – ale to za mało, by mówić o pełnym powrocie do formy. Mimo wszystko serial nadal ma coś do powiedzenia i potrafi skłonić do refleksji. A może to nie Czarne Lustro się zmieniło, tylko my oswoiliśmy swoje lęki?
Studentka dziennikarstwa, miłośniczka szeroko pojętej popkultury. Fanka filmów Marvela, krwawych horrorów i Szekspira. Od niedawna zapalona widzka dokumentów. Członkini Zespołu Edukatorów Filmowych. W wolnej chwili czyta książki, robi zdjęcia i chodzi na koncerty.