Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

lenovov

Jennifer Lawrence - wielki talent czy nadmuchana gwiazda?

Autor: Szymon Góraj
5 stycznia 2016

Spośród wszystkich młodych gwiazd Hollywood niełatwo byłoby znaleźć taką, która choć w połowie odniosła tyle sukcesów w tak krótkim czasie jak Jennifer Lawrence. Gra regularnie w kasowych filmach, za które jest – również z ponadnormową regularnością – nagradzana, i to nie byle czym, bo m.in. Oscarami i Złotymi Globami. Co więcej, swą ogromną popularność wśród masowej publiczności zawdzięcza w dużej mierze główną rolą w kasowej adaptacji młodzieżowego bestsellera (seria „Igrzyska śmierci”). Innymi słowy, 25-latka ma na koncie tak wiele sukcesów, że mogłaby nimi obdzielić co najmniej kilku dwukrotnie starszych od niej kolegów po fachu. Czy jednak tak wielka nobilitacja tej aktorki i pchanie jej do aż tylu produkcji jest w pełni zasłużone. Tego już nie wszyscy są pewni. Z okazji zbliżającej się premiery „Joy” – kolejnej produkcji Russela z nią w roli głównej – przyjrzyjmy się zatem pokrótce jej dotychczasowemu dorobkowi i spróbujmy ocenić jej fenomen.

Cokolwiek powiem o Lawrence w późniejszej części tego tekstu, jedno przyznać jej wręcz wypada – potrafi na ekranie wlać w daną postać swoją energię i charyzmę. Ta właśnie cecha w ogromnej mierze wyprowadziła ją na piedestał hollywoodzkiego panteonu (przynajmniej wedle wyznacznika w postaci nagród, jakie tam zdobywa). Ma to do siebie, że nawet jeżeli jej gra nie przypadnie komuś do gustu, wielce wątpliwe, żeby została zapomniana po seansie niczym kolejna bezbarwna aktorzyna. To osoba stworzona do tego, by wcielać się w postacie charakterne, o silnych cechach. Każda z ról, które złożyły się na wyniesienie jej na piedestał, wykorzystuje jej wrodzoną energię i siłę wyrazu. A przy tym potrafi także dodać jej pełnej głębi, jeżeli scenariusz na to pozwala. Udowodniła to w „Do szpiku kości”, tworząc intrygującą postać 17-latki, która desperacko poszukuje ojca, aby nie stracić rodzinnego dobytku. Produkcja Debry Granik pozwoliła jej rozwinąć skrzydła. Ree Dolly w wykonaniu Lawrence to połączenie siły i wytrwałości w dążeniu do celu z odpowiednią dawką kobiecej wrażliwości, co poskutkowało stworzeniem jednej z najlepszych dotychczasowych kreacji tej aktorki. Oglądając jej poczynania na ekranie, w pełni wczuwamy się w ciężką dolę tej młodej dziewczyny, którą okoliczności zmuszają do przedwczesnego dorośnięcia. Pod pewnymi względami podobną postać tworzy także w „Igrzyskach śmierci”, choć tutaj już, rzecz jasna, scenariusz już na tak wiele nie pozwala. Wciąż jednak dostrzegamy tam uwypuklone atuty Lawrence, a przynajmniej przez pierwsze dwie części serii. Co więcej, nie jest to jeszcze powielanie kolejnych wariantów jednego charakteru. Ree Dolly i Katniss to dwa przykłady na zupełnie inne młode kobiety o zbliżonych cechach charakterystycznych.

http://annagacek.pl/wp-content/uploads/2016/05/jlaw1.jpg W międzyczasie Jennifer Lawrence uczyniła swoją filmografię jeszcze bardziej różnorodną, wcielając się w młodszą wersję jednej z najpopularniejszych postaci w historii uniwersum X-Menów – Raven – i tym samym z powodzeniem wkomponowując się w trzon obsady nowej trylogii tejże adaptacji kultowego komiksu, tuż obok takich tuz jak Michael Fassbender czy James McAvoy. Podołała wyzwaniu, swą kreacją zadowalając zarówno fanów, jak i krytyków, a także sprawiając, że kolejna aktorka mająca zagrać zmiennokształtną mutantkę – jeżeli kiedykolwiek do czegoś takiego dojdzie – będzie miała nie lada kłopot z akceptacją. Jej bodaj największym sukcesem w karierze jest jednak rola w „Poradniku pozytywnego myślenia”. Zagrała tam u boku innej wschodzącej gwiazdy Fabryki Snów – Bradleya Coopera – i wypadła wyśmienicie. Tiffany Maxwell, piękna i pełna uroku, choć nie do końca stabilna emocjonalnie kobieta, to co prawdopodobnie jak dotychczas szczytowe osiągnięcie Lawrence, które przyniosło jej zresztą Oscara. Na planie filmu Davida O. Russella wyeksponowała to, co należy do jej najważniejszych walorów: urok osobisty wymieszany z solidną nutką szaleństwa i brawury. W dodatku znakomicie uzupełniała się w komediowym duecie z Cooperem. Jeżeli zatem ktoś szukałby argumentów na korzyść jej umiejętności, występ w „Poradniku pozytywnego myślenia” powinien być jednym z czołowych w arsenale.

http://cdn.abclocal.go.com/images/otrc/2010/photos/9012950_1280x720.jpg

Ustaliliśmy zatem, że Lawrence bez chyba żadnych wątpliwości aktorką jest ponadprzeciętną. Czy jednak to wystarcza do aż takiego rozgłosu? Nie zapominajmy, że status, który obecnie Lawrence w Hollywood bezapelacyjnie posiada, wcześniej zwyczajowo był dostępny dla bardzo niewielu aktorów. Wyjściowo daje to młodej odtwórczyni doprawdy przeogromne pole manewru. Na dziś może w końcu swobodnie dobierać sobie role, bo i tak w przypadku niemal każdego projektu jej nazwisko znajduje się na samym szczycie. Ostatnie kilka filmów pokazało już jednak, że dalszy rozwój pod względem czysto aktorskim nie będzie takie proste. Dośc typową manierą hollywoodzkich producentów jest szybkie szufladkowanie danych aktorów w jednej-dwóch pozach na wiele filmów, i wydaje się, iż Lawrence padła ofiarą tego typu zabiegów. Weźmy przykładowo taki występ w „American Hustle”, za który przecież mało co nie otrzymała drugiego Oscara pod rząd. Patrząc krytycznie, mamy w sporym stopniu do czynienia z kopiowaniem postaci z „Poradnika…” – z tą różnicą, że Roselyn nie ma już nawet tej głębi, którą mogła urzec w roli Tiffany. Z pewnością część winy można zrzucić na bardzo powierzchownie napisaną postać, daleko tez, by mówić, że Lawrence zagrała tam słabo, aczkolwiek z całą pewnością nie jest to krok naprzód, wbrew ocenom Akademii Filmowej. Znacznie słabiej wypadła już przy dwóch ostatnich częściach „Igrzysk śmierci”. Przy „Kosogłosach” ewidentnie wyglądała już bowiem na zmęczoną swoją Katniss. Nie miała już tego żaru, którym emanowała zarówno w pierwszej części, jak i drugiej. Była bohaterką ludu jakby z przymusu, co w żaden sposób nie uzasadniało tego, że przecież prowadziła za sobą na dobrą sprawę cały umęczony przez wieloletni reżim naród. Jedynym chyba plusem jest to, że seria się zakończyła i wątpliwe, byśmy spotkali już pannę Everdeen, nawet gdyby zabrano się za prequele „Igrzysk”. To daje samej aktorce nieco oddechu i uwolnienie się przynajmniej od jakiejś części jej wizerunku, który z początkowego atutu zamienił się w pułapkę praktycznie jednej roli, tylko w różnych odcieniach.

https://typeset-beta.imgix.net/rehost%2F2016%2F9%2F13%2F76e8a949-7983-4503-946e-87c757db84fb.jpg Co oczywiste, wszystko jeszcze przed Lawrence. Jest młoda, ma talent i wyrobioną już markę. Pytanie brzmi, co z tym zrobi dalej. Może zostać uwięziona w kilku schematach (co poniekąd w pewnym stopniu już zaczęła) bądź rzucić sobie więcej wyzwań. Bo pomijając już blokadę w kwestii samego indywidualnego rozwoju, częstotliwość, z jaką gra bardzo podobne do siebie role, staje się już naprawdę męcząca nawet dla widzów. Za kilka dni mamy premierę jej nowego filmu, w którym zagrała pod batutą… ponownie Davida O. Russella, z którym już przecież współpracowała przy „Poradniku pozytywnego myślenia” oraz ”American Hustle”. W obsadzie znajdują się nawet Bradley Cooper i z wiekiem chyba coraz bardziej znudzony grą Robert De Niro. Daje to kolejny argument przeciwnikom fenomenu Lawrence, zarzucający jej m.in. nazbyt częste trzymanie się utartych przez nią w ostatnich latach ścieżek. Czy coś takiego przydarzy się w przypadku „Joy”? Już niedługo będziemy mieli szansę się o tym przekonać.

Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.