Scenariusz Part II wygląda na absolutnie skończone, przemyślane i autorskie dzieło. To jego największy plus. Każdy element tego tytułu jest dopięty, każdy wygląda na absolutnie świadomą decyzję. Tutaj można wysnuć zarzut, od którego zaczął Krzysiek i z którym (właściwie jedynym), się zgadzam. Dość szybko dochodzi tu do śmierci Joela i nie jest to śmierć, na jaką ta postać zasługuje. Nie chodzi bynajmniej o to, że Abby zostawia go z rozbitą na podłodze głową, a mózg pewnie lata po całym pokoju, bo to nie świat na heroiczne śmierci, a sęk raczej w tym, że Joela znamy jako najbardziej ostrożną osobę w całym tym wielkim, opuszczonym świecie. Jasne, odpowiecie, że minęło parę lat, że życie wróciło do względnej normalności, to jednak uwaga cechą tych czasów, podstawą przeżycia. Czymś, o czym musimy pamiętać zawsze.
Zwróćmy teraz oczy ku temu, co w tej grze najważniejsze, ku emocjom. Bo to bardziej o nich, niż o ludziach mamy tu rozprawę. To właśnie je scenarzyści w wielu momentach chcą wywołać w stężeniu tak silnym, że aż niekomfortowym dla gracza. W końcu to z nich bierze się w teorii najbardziej kontrowersyjne rozwiązanie fabularne, czyli pół gry, które ogrywamy jako Abby, aby spojrzeć na wydarzenia z perspektywy drugiej strony. Choć po śmierci Joela chcemy rozstrzelać wszystko, co się rusza i nie mieć litości absolutnie dla nikogo, ten świetny zabieg scenariuszowy zmienia nam percepcję totalnie. Moją zmienił na tyle, że przystępując do finału przy łodziach, chciałem wręcz tę grę przegrać. Sprawić, że to Ellie tutaj dokona żywota. Wcześniej oczywiście, dostając trochę czasu na nauczkę. Zacznijmy jednak od początku.
Po tym, jak docieramy w końcu do kompanów Abby, bezwględnie kasując dwójkę z nich, pod koniec drogi gra daje nam okazję do zmiany perspektywy. Wcielamy się w Abby, aby to od strony Abby zobaczyć te wszystkie te wydarzenia. Jeśli w tym momencie wasz węwnętrzny w**rw na tę postać wciąż był na wysokim poziomie, powiecie pewnie: Serio? To nią mam teraz biegać? Warto jednak dać wątkowi szanse, bo nie wiem, czy celowo (znając jednak całość raczej tak) twórcy uczynili tę część gry lepszą. Bardziej wyrazistą gameplayowo, bardziej zróżnicowaną, a także ciekawszą, jeśli chodzi o lokacje. Abby przechodzi tutaj podobną drogę co Joel, za sprawą dzieciaka o imieniu Lev, pełniącego rolę jej Ellie. Wędrówka z nim uderza nas równie dobrze co ta bohatera jedynki z dwóch powodów. Po pierwsze Lev jest z tych innych, a po drugie cały epizod wciąż jest okryty złością i chęcią jak najszybszego wpakowania kuli, jak nie czegoś innego, prosto w głowę Ellie. W międzyczasie mamy jednak wydarzenia, które sprawiają, że racja Abby staje się równie ważna, jeśli nie ważniejsza od tej drugiej. Mówi się, że to konflikt bez racji, ja nie do końca bym się z tym zgodził. Są jednak elementy i relacje, które sprawiają, że można się po którejś ze stron opowiedzieć. Niekoniecznie jest to jednak strona bohaterki Jackson. Po drugiej bowiem też są ludzie. Właściwie to są po każdej z pojawiających się stron.
Dyskusyjna może się wydać również kulminacja, jednak ona też ma ewidentnie coś na celu. Po pierwszym ze starć Abby vs Ellie wydaje się, że to już koniec, że teraz chwila farmy, napisy końcowe, spokój i sielskie życie z Diną. Jednak nie, to nie ta gra, to nie tutaj. Tutaj Ellie, choć wydawało się, że już na końcu drogi, wciąż ma swoją nemesis przed oczami. Niby konflikt dobiegł do końca, ale nienawiść tej dwójki dziewczyn, które cały czas wybiły sobie wzajemnie większość rodziny i znajomych sprawi, że dojdzie do jeszcze jednej konfrontacji. W myślach masz wtedy Ellie odpuść!, ale chwytasz za pada i jedziesz nią dalej. Trzeba to bowiem doprowadzić do końca.
Chciałbym na koniec jeszcze zauważyć, że gra podobała mi się również gameplayowo. Lubię w niej strzelaniny, fajny system uszkadzania wrógów a także odpowiednią dawkę gore, która sprawia, że strzelanie do wrogów jest satysfakcjonujące, a w przypadku wyższych poziomów trudności, również i wymagające. Nie jest to nic odkrywczego, aczkolwiek przez 22 godziny gry, które wybiły mi na zegarze, kończąc główny wątek, nie nudziłem się ani chwili. Gameplay dojechał do odczuć fabularnych.
Uwielbiam w popkulturze odważnych twórców. Takich, którzy nie boją się pójść pod prąd i wyjść naprzeciw trendom. Z bólem trzeba jednak stwierdzić, że we współczesnym kinie, jak i w każdej innej gałęzi branży rozrywkowej zdarza się to coraz rzadziej. Twórcom dzisiaj bardziej zależy na nakarmieniu widza, zaspokojeniu głodu swojej ukochanej marki, a nie nasyceniu go i wywołaniu emocji. Naughty Dog to jednak, tak jak właściwie zazwyczaj, w przypadku The Last of Us: Part II, znowu zrobiło, co sprawiło, że gra dorównuje swojemu wielkiemu poprzednikowi. Wbrew wszystkiemu, jest też naprawdę łatwa do pokochania. Wystarczy chcieć.
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]