Niespełna dwa tygodnie pozostały nam do wielkiego finału adaptacji jednej z najlepszych gier wideo co najmniej ostatniej dekady. Warto z tej okazji pokrótce przyjrzeć się wstępnie przynajmniej najważniejszych aspektom serialu, czyli postaciom.
Przede wszystkim należy podkreślić, że trudno o znalezienie produkcji z ostatniej dekady, która tak wiernie trzyma się faktów związanych z pierwowzorem. Jednocześnie trzeba przyznać, że w pewnych miejscach - np. cały epizod trzeci z wątkiem Billa i Franka - zdecydowano się na rozpisanie pewnych elementów inaczej.
Własne szlify dostali także najważniejsi gracze tego krwawego przedstawienia. Pedro Pascal gra znacząco innego Joela niż jego mistrzowsko wykreowana wersja w grze wideo - dzięki temu może uniknąć pewnych ścisłych, bezpośrednich porównań. Wydawałoby się, że po odegraniu tylu ikonicznych postaci - z
Mandalorianinem na czele - trudno mu będzie odegrać kogoś innego. Tymczasem nie tylko udźwignął ten występ, ale pokazał, że potrafi wcielać się w role, które choć mają pewne wspólne cechy, różnią się w pewnych aspektach. Co do Ellie, sam miałem sporo wątpliwości, czy Bella Ramsey da sobie radę. Jak się jednak okazuje, znacząco inna powierzchowność aktorki nie przeszkodziła we wczuciu się w tę rolę. Znamienne jest także świetne prowadzenie tej postaci przez scenarzystów i reżyserów poszczególnych odcinkach. Ważne jest, że dają Ellie odpowiednie pole do rozwoju. Od ikonicznych scen z gry po drobne detale, sprawiające, że możemy ją traktować niemal jak prawdziwą osobę (np. w szóstym odcinku nasza bohaterka dostaje
kubeczek menstruacyjny). To pokazuje, jak ważne jest dbanie o szczegóły.
Co się tyczy postaci krążących wokół tej dwójki, jest już nieco gorzej. Całkiem dobrze radzi sobie Gabriel Luna jako brat Joela, choć wydaje się, że jego postać nieco niknie na tle reszty, otrzymując zbyt mało czasu ekranowego. Tess aż do końca ma znaczenie i trudno będzie zapomnieć o kreacji Anny Torv. Nick Offerman i Murray Bartlett jako wspominani wcześniej Bill i Frank to oczywiście klasa sama w sobie, z zupełnie odmienną drogą. Jedynym większym rozczarowaniem wydaje się być na razie Kathleen - postać rzucona na niespełna dwa epizody. Brakuje jej odpowiedniego czasu i scen, by widz uwierzył w przypisywane jej przymioty, a Melanie Lynskey zdaje się być kompletnie bezradna, nie czując tej roli. Kończąc ten minifelieton - czy raczej zbiór kilku luźnych myśli - muszę przyznać, że przed finałowymi epizodami jestem w miarę spokojny o werdykt. Serialowe
The Last of Us nie wydaje mi się być epokową produkcją, ma swoje wady, ale dla adaptacji gier wideo to równie ważny krok, co chociażby animacja
Arcane. Nie mogę się zatem doczekać, jak Craig Mazin i Neil Druckmann rozwiążą ukazanie jednego z najbardziej porażających i moralnie niejednoznacznych zakończeń w historii gier wideo.
Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.