Łatwo jest zdobyć sławę, uderzając w szanowane powszechnie dogmaty- stąd popularność wszelkiej maści rzekomych buntowników, którzy poza głośnymi krzykami nie przekazują żadnej przeciwstawnej do obiektu swej nienawiści treści. Na wieść o zarysach fabuły Spotlight wziąłem film właśnie za taką produkcję- pełną gniewu i krzyku, ale bezwartościową i pustą. Po obejrzeniu jej zmieniłem zdanie- również dzięki Michealowi Keatonowi w roli Waltera Robinsona. Aktor, niczym Dustin Hoffman i Robert Redford, zmierzył się z niewygodną i ryzykowną prawdą, której publikacja przysporzyć mu wielu wrogów i to zarówno tych świadomych swej zagrożonej pozycji, jak i tak zwanych pożytecznych idiotów, którzy ulegając rozmaitym wpływom, widzą w nim i jego współpracownikach zło wcielone. Odtwórca roli dziennikarza sprzeciwiającego się mrocznej stronie kościelnych dostojników pokazuje, że czwarta władza to nie żądni sensacji grafomanii, a ludzie pragnący ukazać społeczeństwu prawdę taką, jaka jest.
Pracownika kostnicy wyobrażamy sobie raczej jako posępnego, bladego człowieka o dość flegmatycznych, ale dokładnych ruchach, który właściwie najlepiej czuje się w obecności jeszcze mniej energicznych person, jakimi mogą być tylko zmarli. Bill Blazejowski jest tego zaprzeczeniem- nadmiernie rozgadany, traktujący martwych jak przedmioty nieożywione i wpadający na dość ryzykowne pomysły jak organizacja agencji towarzyskiej w swoim miejscu pracy. Keaton okazuje się naprawdę przekonującym, nie tylko swego współpracownika, rozrywkowym lekkoduchem, który swymi czynami potrafi doprowadzić do katastrofy. Każdy ma chyba takiego znajomego, którego pomysły przyprawiają o dreszcze rozsądną część umysłu, ale nęcą doskonale wyobraźnię- Bill Blazejowski to archetyp tego rodzaju człowieka.
Pamiętam, że byłem nieco strachliwym dzieciakiem i bałem się wielu postaci z filmów. Od Obcego, poprzez laleczkę Chucky do Freddy' ego Krugera. Beetlejuice w wykonaniu Michaela Keatona był jednak liderem moich lęków. Zapyta ktoś- jak typowo burtonowsko- groteskowa postać może być straszniejsza od Obcego? Otóż może- wiadomo było, że kosmita co najwyżej zeżre, a taki nieobliczalny typ może zdziałać coś dużo więcej. Na dodatek nie wiadomo czy Beetlejuice był żywy, czy martwy- co czyniło z niego potencjalnie najgroźniejszego przeciwnika wychylającego się z dziecięcego pokoju. Z biegiem lat strach minął zastąpiony podziwem. Michael Keaton nie tylko stworzył przerażającą postać, ale i nadał jej dodatkowego komediowego wymiaru i świetnie oddał styl bohaterów Tima Burtona. Bez wątpienia też to on wiódł prym w tej produkcji, mimo świetnego występu młodziutkiej wówczas Winony Ryder.
Rola, która sprawiła, że aktor stał się nieśmiertelny, ale też, przez którą na długi czas kojarzony był wyłącznie z Mrocznym Rycerzem. Batman w interpretacji Keatona jest łącznikiem pomiędzy komiksowym Batmanem sprzed Powrotu Mrocznego Rycerza z tym, już po premierze kultowego dzieła Franka Millera. Obok nastrojowych scen pojawiały się więc efekciarskie ujęcia kina spod znaku superhero. W końcu za reżyserię odpowiadał Tim Burton, który nie bał się wkraczać w mroczniejsze klimaty. Gdyby jednak nie Keaton, film ten i jego sequel, Powrót Batmana, nie przeszłyby do klasyki kina superbohaterskiego. Co prawda dziś jego kostium jest nieco zbyt sztywny, ale przynajmniej nie musiał on za nic płacić bat- kartą kredytową.
Michael Keaton długo walczył z łatką Batmana. Aktor, który potrafi zagrać nie tylko milionera przebierającego się za nietoperza, po latach wcielił się w kolejnego herosa. A właściwie w aktora Riggana Thomasa, który niegdyś zasłynął z roli superbohatera i właściwie przez nią został zaszufladkowany. Autobiograficzny charakter jego roli w Birdmanie był jedną z najmocniejszych stron filmu. Dramat aktora o wielkim talencie sprowadzonym do kostiumu ptako- człowieka, próbującego pokazać światu, że potrafi zdziałać też coś na, wydawać by się mogło, szlachetniejszych i bardziej artystycznych deskach teatru. Ambicjonalna walka ze swoją sławą, która objawia się w postaci głosu odgrywanego niegdyś superbohatera, dyskutującego, a nawet wyśmiewającego Riggana nadaje filmowi nierzeczywistej atmosfery. Szczególnie że w pewnych chwilach wydaje się, że Riggan Thomas jest faktycznie Birdmanem, co mocno kontrastuje z obrazem mężczyzny w średnim wieku mającego problemy z córką i określeniem samego siebie. Niemniej jednak Birdman to najlepsza, a na pewno najbardziej osobista rola Keatona, w jakiej dane było mu się nam zaprezentować.
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.